Słowik. Janusz Szostak

Słowik - Janusz Szostak


Скачать книгу
tak, nie mówiąc o reszcie otoczenia. W zasadzie to nikt nawet nie chciał ze mną poważnie rozmawiać.

      – Czy pobyt w więzieniu jest w stanie zresocjalizować młodego człowieka? Z pana historii wynika, że nie jest to możliwe. Czy za kratami prowadzone są jakiekolwiek działania wychowawcze?

      – Tu trzeba byłoby kłamać albo prawdę mówić. Jeśli będę mówił prawdę, to należy mieć na uwadze, że siedzę teraz w więzieniu i mogę mieć z tego tytułu jakieś konsekwencje. Szczerze mówiąc, nie bardzo się tym już przejmuję.

      Resocjalizacja, w latach gdy po raz pierwszy trafiłem za kraty, to było moim zdaniem puste słowo. Choćby dlatego, że młodego osadzonego, i to za naprawdę niewielkie wykroczenie, wysyłało się do jednostki, w której wyroki odbywają skazańcy najcięższego kalibru, i szufladkuje się go na jednym poziomie z nimi. To czego oczekuje tak zwany wymiar sprawiedliwości? Że młody skazany wyjdzie stamtąd biskupem? W dzisiejszych czasach jest o wiele lepiej, choć i teraz rzeczywistość rozmija się zdecydowanie z ideałem. Na pewno dzisiaj odsetek powrotów do przestępstwa jest zdecydowanie mniejszy.

      – Jednak jakieś doświadczenia z procesem wychowawczym w więzieniach na pewno pan ma?

      – Opowiem o najbardziej wyrazistym przykładzie dotyczącym mnie. Przesiedziałem 13 lat na tak zwanych oddziałach N, dla najbardziej niebezpiecznych osadzonych, w tym 10 lat sam w izolatce. Nikt się mną nie interesował, ani psycholog więzienny, ani wychowawca. Nie było nawet jednej pogadanki ze mną na temat resocjalizacji. Nikt się mnie nie zapytał, czy mam kontakt z rodziną, czy rodzina mnie odwiedza, czy ktokolwiek mnie odwiedza. Na „enkach” siedzisz w celi dwa na trzy metry, w której masz dwie kamery. Jedną nad łóżkiem, a drugą w toalecie. Siedzisz jak małpka w klatce, czujesz się jak obiekt doświadczalny na obserwacji. Niczego ci nie wolno. Dopiero dzień przed moim planowanym wyjściem na wolność wezwał mnie wychowawca i zapytał, czy mam się gdzie podziać po opuszczeniu murów więzienia. Ja wyszedłem na wolność prosto z „enek”, mimo że te „enki” zdjęto mi kilka miesięcy wcześniej. To był fenomen.

      – Czemu tak się stało?

      – Gdy zdjęli mi status niebezpiecznego osadzonego, miałem pięć miesięcy do końca odsiadki. Poszedłem do dyrektora i mówię: „Puści mnie pan do normalnych ludzi, pójdę na spacer, tak jak wszyscy chodzą. Pójdę do kościoła, bo się Święta Wielkanocne zbliżają”. A on mi odpowiada: „Ja pana nigdzie nie puszczę. Pan będzie miał tylko czerwony mundurek zabrany, a dalej pan siedzi na enkach”. Ja ich prosiłem tylko o to, żeby zastosowali się do podjętej już przez sąd decyzji o zdjęciu mi statusu niebezpiecznego. Przez te pięć miesięcy dalej siedziałem sam na tych „enkach”, ze wszystkimi rygorami obowiązującymi w tym miejscu, i stamtąd wyszedłem na wolność. Z dnia na dzień przestałem być tak zwany niebezpieczny.

      – Jakie ma pan obecnie doświadczenia z resocjalizacją w areszcie?

      – Teraz siedzę w areszcie ponad dwa lata. Pewnego razu idę do wychowawcy i mówię mu: „Bardzo pana przepraszam, mam dziecko w wieku szkolnym, nastolatka. Spodziewam się, że mój syn przyjdzie na widzenie. Czy mógłby pan udzielić mi o pół godziny dłuższego widzenia, żebym mógł dłużej z nim porozmawiać. Wiem, że w pana kompetencjach leży rozpatrzenie takiej prośby, dlatego bardzo pana o to proszę”. A on mi mówi: „Ale za co ja mam panu dać dłuższe widzenie?”. Odpowiadam mu, że siedzę w areszcie śledczym, więc nie mam możliwości pracować, nie mam jakichkolwiek możliwości zasłużyć sobie na to, poza swoim nienagannym zachowaniem. Dostałem odpowiedź: „Nie widzę podstaw”.

      Ten system nie działa. To jest kołchoz. Nikt do ciebie nie podchodzi indywidualnie. Jak jesteś tymczasowo aresztowany, to więzienie teoretycznie oferuje ci wszystko, a w praktyce nic. Wychowawca jak chce, to może ci napisać, że chodzisz na świetlicę, że udzielasz się kulturalnie. A udzielać się można kulturalnie tylko tak, że czytasz książki z biblioteki więziennej, w których co druga kartka jest wyrwana, bo co biedniejsi osadzeni robią sobie z nich skręty z resztek tytoniu zmieszanych z herbatą. Nie ma rozmów, nie ma pogadanek, nikt cię o nic nie pyta, nikt nic nie tłumaczy.

      Nawet gdy nie jesteś już tymczasowo aresztowany i odbywasz karę, na przykład w systemie programowego oddziaływania, to polega to na tym, że administracja więzienia tylko obserwuje twoje zachowanie i wystawia ci oceny. Jak masz dłuższy wyrok, to możesz choćby chodzić do szkoły. No, to już jest jakaś tam resocjalizacja. Ale kiedyś, za komuny, gdy chodziłeś do jakiejś szkoły w więzieniu, to po wyjściu miałeś zawód i mogłeś z niego korzystać, pracować w tym zawodzie. Teraz chodzisz do szkoły, bo chodzisz. To się w życiu za murami nie przydaje. System resocjalizacji jest naprawdę bardzo skąpy, a w zasadzie go nie ma.

      Z jakąkolwiek prośbą byś poszedł do wychowawcy, to zawsze jest wielki, gigantyczny problem. Nawet jeśli to ma służyć resocjalizacji. Zwykła spychologia.

      – Jak można by to zmienić, poprawić resocjalizację osadzonych? Jest na to jakiś sposób?

      – W mojej ocenie podstawą powinien być kontakt z rodziną. Prawidłowe funkcjonowanie w rodzinie to jest fundament egzystencji dla każdego człowieka. Niestety, nikt nie pomaga w tym, aby mieć dłuższe lub dodatkowe widzenie. Tu nikt nie myśli w ten sposób, że kontakt z rodziną, zwłaszcza z dziećmi, jest bardzo istotny, że może wpływać na poprawną resocjalizację. Normalną prośbą nic nie wskórasz w tym temacie. Zadziałać może tylko cwaniactwo, jak za dawnego systemu. Możesz to sobie załatwić przez kogoś. Na przykład przez współwięźnia, którego wychowawca bardziej lubi, lub za pieniądze. Musisz działać podstępem lub stosować manipulację. Legalnie niewiele osiągniesz.

      W hiszpańskim więzieniu

      Jak mówi Andrzej Z., zupełnie inaczej są traktowane osoby przebywające w więzieniach zachodnioeuropejskich. Odwiedził ich kilka w różnych krajach. W tym rozdziale opowiada o swoim pobycie w hiszpańskim więzieniu i o różnicach w stosunku do polskiego systemu penitencjarnego.

      – Czym różni się pobyt w hiszpańskim więzieniu od odsiadki w Polsce?

      – Tam człowiek jest pozbawiony jedynie wolności. Reszta – o ile to możliwe – pozostaje taka jak na zewnątrz murów. Tam jest inaczej, to znaczy lepiej niemal w każdej kwestii. Pod względem socjalnym, kulturalnym, opieki zdrowotnej i w ogóle codziennego bytowania. Tam stawiają nacisk na autentyczną resocjalizację i rozwój człowieka. Gdy osadzony wymyśli sobie, że chce zrobić jakiś kurs, na przykład szybkiego pisania bądź garncarstwa, i widać, że ma autentyczne chęci się tego nauczyć, to administracja czyni wszystko, aby mu to umożliwić.

      – Zatem resocjalizacja nie jest tam pustym frazesem?

      – W Hiszpanii odsetek powracających do przestępstwa jest znacznie niższy aniżeli w Polsce. Jeśli już ktoś powraca, to na pewno z dużo mniejszym natężeniem niż w naszym kraju. Gdy tam ktoś stara się o warunkowe przedterminowe zwolnienie, to do osadzonego przychodzą tak zwani kuratorzy wolnościowi, którzy z więziennictwem nie mają za wiele wspólnego. To są osoby, które na wolności mają odgrywać rolę opiekuna osoby zwolnionej warunkowo. Taki kurator, przychodząc do osadzonego, wypytuje, jakie dana osoba ma zainteresowania, co chce robić po wyjściu na wolność, jakiej pomocy potrzebuje i temu podobne. Oni są po to, aby ułatwić byłym więźniom odnaleźć się na wolności. Pomagają znaleźć mieszkanie, odnowić kontakt z rodziną, z dziećmi, jeżeli został zerwany. I to wygląda tak, że taki kurator pracuje z osadzonym niejednokrotnie nawet przez kilka lat, zanim tamten stanie na tak zwaną wokandę.

      Wreszcie, gdy dana osoba stara się o warunkowe przedterminowe zwolnienie, administracja aresztu musi mocno się dwoić i troić, aby udowodnić, że dany osobnik na nie zasługuje. W posiedzeniu sądu w tym zakresie zawsze uczestniczy kurator prowadzący. Jeżeli przedstawiciel administracji nagle stwierdza, że jakiś osadzony


Скачать книгу