Anyżowe dropsy. Aleksandra Konieczna

Anyżowe dropsy - Aleksandra Konieczna


Скачать книгу
męska biała koszula, poświętować w południe.

      Nominacja jest tym razem za rolę Igi Cembrzyńskiej w ostatnim filmie Janusza Kondratiuka Jak pies z kotem.

      Jest już ze mną moja ukochana Lubka, która przez ten rok będzie mnie w wielu miejscach fotografować. Lubka, która jest moim dobrym duchem od naszego pierwszego spotkania. Kiedyś, kiedyś.

      Zawsze jest lekko przed czasem. Z błękitnymi oczami jak z kreskówki, która jeszcze nie powstała, ale jest w moich snach od dawna, ze swoją skórą z pergaminu, ze swoją czujnością, z aparatem. Spotkanie nominowanych.

      Pierwszą osobą, z którą się witam, jest Wojtek Smarzowski. Nominowany za Kler.

      Chwilę później sytuacja stawia nas samych przy wysokim stoliku.

      Wojtek cicho pyta.

      – Co tam, Ola, w planach filmowych?

      I patrzy w czarny blat.

      – Wiem, ale nie powiem.

      Podnosi wzrok.

      – Czemu?

      Uśmiecha się. Licho.

      – Nie wolno mi, nie pozwalają. Nie wiem, czy tylko mi, że coś chlapnę, ale nie pozwalają.

      Zastanawia się chwilę.

      – Ja też swoim nie pozwalam.

      I śmieje się. Chwila ciszy. Niezręczna.

      – Wojtek, ty nie lubisz mego aktorstwa?

      Śmieje się już głośno i nurkuje w szklany stolik jak w basen. Wpływa w niego i już go nie ma? Tak myśli? Że go nie ma? Boże, też tak mam. Jak dzieci.

      – Po Londynie nie lubisz?

      Grałam kiedyś w serialu dla TVP Londyńczycy i Wojtek reżyserował tam drugą część odcinków, gdy moja bohaterka Basia już szalała, pijąc stale i uprawiając jogging po Londynie. A on patrzył na mnie jak na połamanego, kiczowatego motyla i chciał prawdy, prawdy, smutku, słabości, samotności. I ja to rozumiałam, ale to byłaby już inna Basia, mniej różowo-brokatowa, Basia po przemianie, której to – moim zdaniem – nie było w scenariuszu.

      – Więc nie lubisz? Ale po Zosi Beksińskiej gratulowałeś mi, więc może zmieniłeś zdanie?

      I nie czekając na odpowiedź, jadę dalej.

      – To czemu nie gram w twoich filmach?

      Wygląda na zażenowanego moją szczerością.

      – Ola, to nie tak, mam teraz projekt i szukam stu trzydziestu żydowskich chłopców. Odwróć się.

      Pokazuję profil i śmieję się.

      – Nie, ja to raczej hobbit.

      I pociągam się za uszy w górę, rozpłaszczam nos w kartofel i na wszelki wypadek uśmiecham naiwnie.

      – Sama widzisz.

      – Wojtek, ty skup się i postaci męskie przepisuj na kobiece.

      Wybucha śmiechem. Zlewa mnie. A ja przecież zupełnie na poważnie.

      – To nie takie trudne! Wojtek!

      I rozdzielają nas. Wyczytują, Wojtek musi swój dyplom z rąk Prezydenta Polskiej Akademii Filmowej odebrać.

      Widzę samotnego przy sąsiednim stoliku Janusza Gajosa. Nominowanego podwójnie za rolę w Klerze Wojtka, który jest już na scenie i widzimy go na dużym ekranie w saloniku, i za rolę w Kamerdynerze Filipa Bajona. Nienaganny granatowy garnitur.

      Chyba sygnet na małym palcu. Muszę lepiej zoomować na detale. W końcu staję się pisarką. I obserwować mam świat. I popisy dawać językiem. Do diaska i tysiąca szwadronów par szabli i zardzewiałych tuzinów par beczek! E, chyba nie mój styl.

      Do kurwy nędzy wolę.

      Dochodzę do niego. Biorę za ręce, wyczuwam chyba ten sygnet, a może tylko dopisuję teraz, nie wiem, i mówię:

      – Panie Januszu, stoimy tak obok siebie w milczeniu, tak nie może być, nie poznaliśmy się nigdy osobiście, tyle lat pana podziwiam na ekranie, ostatnio widziałam pana w Teatrze Narodowym.

      – W jakim?! – i nachyla się bliżej.

      – Narodowym!

      Pan Janusz, jakby stale nieobecny, przyglądam mu się przez chwilę i odpływam niepysznie do swego stolika. I czekam już sama, aż mnie wywołają. Szpilki zrzucam pod stołem. Ćwiczę obolałe stopy. Na co taka liczy? Godzinę w nich wytrzymałam. Na nic nie liczę, tylko chyba oprawca kobiecości wymyślił szpilki.

      Wyczytują moje nazwisko.

      W pośpiechu prawy na lewą, lewy na prawą, ale obciach. Zrzucam, chcę zamienić, nie zdążę. I tu znów przebicie we mnie sieroce: „No, jak pani tak długo nie było, to postanowiliśmy dać tę nominację…”. Biorę szpilki w ręce, biegnę wąskim korytarzem chroniona przez hostessę i staję spokojnie. A w korytarzyku czeka przede mną jeszcze kilku nominowanych.

      W tym Wojtek.

      Nakładam szybko szpilki i przeciskam się do niego.

      – Wojtek, postanowiłam uszczypnąć cię w ramię, ale tak, żeby aż siniora ci zrobić!

      I szczypię go lekko.

      – Byś przestał myśleć, że ja o zamianie tych męskich ról na kobiece żartowałam. Ja na serio.

      Znów wybucha śmiechem. Co on, kurwa?

      – Zobacz, przecież byli czterej pancerni i pies, ale były też gdzieś cztery pancerenki i suka.

      Nie przestaje się śmiać.

      – Był pan Wołodyjowski, ale była też pani Wołodyjowska.

      Słabnę w tłumaczeniu.

      – Wystarczy przesunąć kamerę, poszerzyć spektrum, by to zobaczyć.

      Wołają nas na scenę.

      Co ten świat? Nie widzi tego? Ten patriarchalny horyzont. Stu trzydziestu małych żydowskich chłopców? A nie było wtedy żydowskich dziewczynek?

      Na osiem ról męskich w kinie przypada jedna kobieca. Nie widzą tego?

      To jest temat, którego się nie widzi? Więc go nie ma? Że aktorki mają o tyle pracy i kasy mniej niż ich koledzy? A dodatkowo są słabiej opłacane?

      I myślę o kobietach, ponad połowie ludzkości, która kupuje bilety do kina.

      A kupuje. Bardzo kupuje. I częściej ponoć wychodzenie do kina inicjuje.

      Czy one, te kobiety, nie zechciałyby oglądać innych kobiet na ekranie, by móc się utożsamiać, podłączać do nich swymi czułymi sejsmografami? Po prostu oglądać siebie na ekranie? Nie chciałyby?

      To znów jest temat, którego się nie widzi, więc go nie ma. Kino od zawsze potrzebowało bohaterów. Więc ich ma. Tak jest, było i będzie. I nie ma się co nad tym zatrzymywać. A także potrzebowało kobiet jako obiektów seksualnych. Więc je ma.

      Ale ile można? Ile można kupować bilety i stale narażać się na porównanie z tymi, co na ekranie, na niekorzyść? Bo laski z ekranu cycate, napompowane, zasypiające i zalane porannym słońcem w make-up non make-up. Owszem, dopuszczane czasem do męskiego świata, ale raczej w lateksie, à la Lara Croft.

      A przecież kobiecość to nie tylko seksualność. Przepraszam za truizm.

      To także kreatywność, siła, słabość, bezsilność, piękno, brzydota, brokat, rzeźnia, kwiaty, miazga, przemoc. Na przykład. Pełne spektrum. Instrument o wielu oktawach.

      Niewpuszczone na ekran? Nieopisane w scenariuszach? Why? Why?!

      Mam


Скачать книгу