Anyżowe dropsy. Aleksandra Konieczna
target="_blank" rel="nofollow" href="#_17.jpg"/>
Jadę z moim mistrzem krawiectwa na miarę na galę Orłów.
I dostaję Orła! Pijana ze szczęścia.
Dwa filmy. I dwa Orły. Po drodze dwie wygrane Gdynie. Science fiction. Na stronie Polskich Nagród Filmowych piszą: „Druga połowa drugiej dekady XX wieku należy do niej”. Nie budźcie mnie z tego snu.
Ptaki przy mojej lipowej serwantce.
Drugi jeszcze nie wrócił. Graweruje się.
Dziennikarz filmowy Łukasz Maciejewski pisze: „Najbardziej zasłużona kariera w filmie. Chwilę zaczekała, i już…”.
Naprawdę chwilę. Marnie z dwadzieścia lat. Dobrze, że nie spotkał mnie los Penelopy z Krystiana Lupy. I nie zamieniłam się w czekanie.
Choć chyba… ja nie czekałam. Może śniłam? Ale nawet takiego snu nie zapamiętałam z jakiegoś świtu. Nie liznął granicy mojej świadomości. Nie zapisałam na kartce ze stolika nocnego choćby szyfru słów, skrótów w stylu: „Genialna, plany na przyszłość, jest pani dowodem, proszę do nas, do nas, Aleksandro, do nas oko, oko, uśmiech, lexus czeka, to pani dzień!”.
Nic takiego. Pusta kartka.
Ach, wręcza mi Orła Dawid Ogrodnik i zapowiada: „Orła dostaje… Mama!”.
Publiczność tupie i wyje. Dopiero byliśmy mamą i synem w Ostatniej rodzinie, na którą spadł deszcz nagród. A dzisiaj w innych rolach. Ale tamta konstelacja chyba zostanie z nami na zawsze. Szyję cementuje mi wzruszenie.
MA W OCZACH COŚ TAKIEGO
Uwielbiam mego Miłego.
O Jesus, w ton Pieśni nad Pieśniami uderzam. Dobrze, żem z zaprzęgiem faraona czy mą śniadą piersią nie wyjechała.
Więc kręci mnie mój facet.
Najbardziej wtedy, gdy wpadamy w nasz trans absurdu. Leżymy na łóżku. W naszej sypialni na wysokim piętrze, trzy duże okna, w nim tryptyk z przepływających chmur. Możemy tak leżeć godzinami.
I wtedy zazwyczaj włącza się nam to pływanie.
– Dlaczego właściwie twoja agentka nie zrobi researchu dla ciebie na rynku filmu albańskiego?
On często wkręca ludzi, że dobrze zna albański. Tylko dlatego, że ponoć w Polsce nikt go nie zna, więc nie zostałby zdemaskowany. A co się nablefuje, to jego.
– A co ja miałabym tam grać? Czy to nie ten kraj, że jak się żona nie podoba, to się ją miele na kebeb i dawaj drugą?
– Nie, to w kebabie ten na Marszałkowskiej tak robi ponoć!
– No dobra, zagram i tobie zadedykuję. I będzie to dowód mojej wielkiej do ciebie miłości.
Uśmiecha się. Połyka przyjemność.
Za chwilę znowu pytam:
– Co ja tam mogę grać? Jak dać ci ten dowód? W jakim języku?
– Och, wszystko jedno. To może być nawet reklama.
– Ale reklama czego? Oni tam mają w ogóle jakieś reklamy?
– Jasne, ten rynek tętni od reklam. Można powiedzieć: Albanwood, albańska fabryka snów!
– To czego na przykład? Byle nie albańskiego WC pickera, na przykład! Kocham cię bardzo, ale są granice.
– No wszystko jedno! Ja wiem… Na przykład anyżowych dropsów!
– Mają tam takie?
– Och, Ola, znam ten kraj jak swój, zajadają się anyżowymi dropsami! Każde podwórko, każda stacja benzynowa – wszędzie słychać rozgryzane dropsy!
Minę ma nie do ruszenia. Jak dziesięciu niemieckich biznesmenów w małym samolocie Lufthansy. Wszyscy w okularach. I w laptopach.
Od tego czasu albańskie anyżowe dropsy stają się naszym szyfrem. I stają się – gdy przyjdzie czas na odpoczynek – impulsem do następnych naszych lotów w śmiech.
W takich drobnych, do niczego nieprzydatnych zabawach czuję się tak blisko, tak blisko niego, że bliżej nie można. Niech seks się wypcha.
UMAZANE MIODEM. GDZIE JA MIAŁAM OCZY
Przypadek sadza mnie w pociągu obok znanej pisarki. Jedziemy promować film według jej powieści. Dostała za nią Nike.
Długo udziela w Warsie wywiadu dla Onetu. Jakiś młody zapalony dziennikarz uparł się, by zrobić z nią wywiad. Jak pociąg dojedzie do Wrocławia, przejdzie tylko na peron i wróci do Warszawy.
Francuzi mówią, jeśli coś ci się nie udało, to tylko dlatego, że nie za mocno chciałeś. On chciał. On zmieni tylko peron i wróci do Warszawy.
Przyszła do przedziału. Jest delikatna jak mgła.
– Jak było? – pytam.
– Uff – patrzy w okno.
Napięcie typowo pasażerskie.
Ale wiem, że to pisarka czuła na krzywdę dzieci. Gdzieś powiedziała: „Tą powieścią wyrządziłam światu to, co on wyrządził mnie”.
A jest w tej książce porywanie dzieci, najbiedniejszych dzieci, nieogarnięte matki pijaczki, pornografia dziecięca, matki molestujące seksualnie swoje córki, blada dziewczynka z trudem odratowana po wielu godzinach kopulowania z pudlem olbrzymem, słodko-krwawy pomysł reżysera filmu porno.
Dodam tylko, że film powstały na podstawie jej powieści nazwano baśnią dla dorosłych. Rozwala mnie ten glamour. Rozwala ten świat. Zrobi wszystko, by sobie ulżyć. Siebie wybielić. Żeby się dobrze sprzedać, nie nazwać po imieniu.
Więc jedziemy chwilę w ciszy. Ona zbiera siły po wywiadzie, ja zbieram się w sobie, by zagadać.
– O, Opole! – mówię. – Mogłabym tu wysiąść, podjechałaby moja siostra, pojechałybyśmy do jej domu w górach.
– Masz siostrę? – pyta cicho.
Ciągle w oknie. Dłuższa cisza.
– Ja też mam – dorzuca. – Mieszka w Niemczech. Ma męża Niemca. Z nim niemieckie dziecko. Słowa po polsku.
Znów cisza.
– Niby wszystko w porządku. Niby w porządku.
Cisza.
– Ale psychosoma się rozpada.
Kilka minut w ciszy. Nagle ona odzywa się do okna.
– U mnie w rodzinie albo pili i się zapijali, albo lubili zwierzęta. Taki podział.
– A u mnie pili i się zapijali, i lubili zwierzęta!
– Czyli nie ma reguł!
I wybucha śmiechem.
– Byli zaraz po ślubie, a mój ojciec już pił. Matka myła naczynia. Widziałam jej plecy. Ciotki siedziały pod oknem i padło ich zdanie, które rozcięło ciszę: „Gdzieś ty miała oczy?”.
– A co mama na to?
– Przestała myć naczynia, plecami się zamyśliła, rozumiesz, co mam na myśli, i usłyszeliśmy: „Miał te oczy… jak umazane miodem”.
Pisarka uśmiecha się w szybie. Ma ładny pierścionek z ametystem na środkowym palcu lewej ręki.
– Masz piękny pierścionek.
– To