Anyżowe dropsy. Aleksandra Konieczna

Anyżowe dropsy - Aleksandra Konieczna


Скачать книгу
„feministyczną”. Ludzka, czyli feministyczna? Taka gruba, co nie ma faceta i nie lubi swojej pizdy? Really?

      NA MOJE OKO TO RYBA

      Okrążam z Kochanym staw w parku. Przy pałacu. Dalej i dalej. Zieleń koi nas i otula.

      Przystajemy na mostku. Patrzymy w dół na dopływ stawu. Maleńką tamę.

      Ja jak zwykle zarzucam ręce na drewnianą poręcz, głowa w dół, nogi w lekkim przeproście i rozciągam się cała.

      Czuję lekkie pieczenie pośladków, miednicy i łydek.

      Mój Kochany mówi.

      – O, patrz, ryba.

      Prostuję się, by dojrzeć.

      – Popłynęła – mówi – zawsze tu widzę rybę.

      – A jak się nazywa to do robienia drinków? – pytam ja. – Blender?

      – Shaker – mówi on.

      Idziemy chwilę w ciszy.

      – A skąd ci się skojarzył shaker? – pyta.

      – Jesteś ciekawy moich skojarzeń? – pytam ja.

      – No jasne, bo rozmawiamy o rybie, a ty nagle…

      Aż kucam od tego, co mam powiedzieć.

      – Tak, ja mam z tymi skojarzeniami top. Ty mówisz „ryba”, ja kojarzę „blender”.

      I myślę skrycie: on to nazwał rozmową o rybie? Gdzie? Kiedy? Rozmową?

      – Jak mnie przyjmowali do szkoły teatralnej, to badali liczbę skojarzeń na minutę. I miałam wychył w górę! Oprócz podzielności uwagi, oczywiście. Najważniejsze predyspozycje przyszłego aktora.

      – No tak, asocjacje, wyobraźnia. To rozumiem. Ale skąd ten shaker? – dopytuje.

      – Bo myślę, jak zmiksować tę z balkonu z Penelopą i Bette Davis.

      – Co?! Co ty pierdolisz?

      – I jakich kostek lodu użyć.

      Kucam ze śmiechu. Zaraz upadnę na piasek.

      – Co?! Kurwa. Tą z balkonu z Bette Davis?! Ty myślisz, że ja ciebie nie słucham? Otóż słucham. Gdybym nie słuchał…

      A ja już tyłkiem na piasku i o rozmowie o rybie myślę.

      – To do mojej książki – mówię.

      Wstaję z piasku.

      – Ach, to takie zaczepy – mówi on.

      I poważnieje nagle. Dalej idziemy w ciszy. Czy ktoś zrozumie mnie tak jak on?

      Miłość.

      OCZY SZEROKO ZAMKNIĘTE

      Był film o takim tytule. Amerykański. 1999 rok, reżyseria Stanley Kubrick, w rolach głównych Nicole Kidman i Tom Cruise. Dość słaby, moim zdaniem, chociaż tytuł wymiata.

      Niby paradoks, ale też tak mam. Zamykam szeroko oczy.

      Kiedyś moja mała córka to zauważyła. Gdy ją czesałam, zamykałam oczy.

      – Mamo, lepiej widzisz, jak zamkniesz oczy? Przy warkoczu też?

      Zamykam oczy, żeby lepiej widzieć. Ale też lepiej słyszeć. Lepiej czuć, to pewne.

      Często przydarza mi się to w trakcie pracy z Tomaszem Ossolińskim.

      Wchodzę do pracowni Tomasza. Ma mi szyć suknię na miarę. Na galę Orłów.

      Sięga po materiał z wysokiego wieszaka.

      – Ola, śniła mi się dziś Betty Davis. Te oczy. Jest dobrze. Będzie nad nami czuwać.

      Tomasz czyni ze mnie księżniczkę.

      Dwa lata temu uszył mi suknię, w której odebrałam Orła 2017 za rolę Zofii Beksińskiej w Ostatniej rodzinie. Stałam przed lustrem w jego pracowni. Patrzył w skupieniu na moje włosy. Zimny blond przetykany srebrem.

      – Myślę o materiale przetkanym srebrną nicią.

      Po czym dobierał kolor podszewki. Miała być nude. Zawołał którąś z asystentek.

      – Włóż rękę pod materiał.

      Był prawie przezroczysty. Tomasz drapował go na tej podszewce.

      – Wyjmij rękę, nie ten odcień. Ola ma bardziej żółtą skórę.

      Asystentka odeszła cichutko jak gejsza.

      – Dobra, zapamiętam.

      Boże, srebrna nitka w materii dobrana do moich włosów.

      Podszewka idealnie do odcienia mej skóry.

      Ja, dziewczynka z Prudnika, córka stolarza i księgowej, ja, w której głowie często ktoś gada: „Nie masz prawa, masz papiery? Wypieprzaj stąd, złodziejko, zanim się wyda!”.

      Ja. Stoję przed wielkim lustrem.

      I taką suknię mi uszył tamtego roku. W takiej dostałam Orła. Pierwszego w życiu Orła. Od niego wszystko się zaczęło. Tak zwana moja kariera. Nie umiałam odpowiadać na pytania dziennikarzy: „Jak smakuje późny sukces?”. Wykpiwałam się w odpowiedziach, że dzięki niemu nauczyłam się na przykład prasować.

      Bo bywać trzeba. Wybuchali śmiechem i dalej czekali na szczerą odpowiedź. I nie dostawali.

      Kolejna nominacja tego roku i Tomasz Ossoliński ubiera mnie na Bette Davis.

      Uwielbiam jego krawiecki zegarek. Aksamitna tarcza. Najeżona kolorowymi łepkami szpilek.

      – Fajnie, że mogę ci odsłonić ramiona. Och, jak się cieszę.

      A ja nagle myślę o obojczykach, które mam po ojcu. Stolarzu, co się zapił. Oprócz obojczyków miał oczy, jakby zawsze umazane miodem. Gotowe do flirtu. Gotowe do skoku.

      I te obojczyki, lekko kościste w krągłości mych ramion, jak zawieszki na secesyjny obraz w złotych ramach albo esy-floresy w secesyjnych sztychach, zabierają mnie nagle sprzed tego lustra, porywają w jakąś leśną przestrzeń, co idzie prosto kilometrami, aż do słońca. I na nim wysiadam.

      O tych, co na księżycu wysiedli, słyszałam. Teraz ja wysiadam na słońcu. Wierzcie lub nie. Transmisji nie będzie.

      Jakie były refleksje mistrza Ossolińskiego po ostatnich Oscarach? I jak dużo mi dały?

      – Wiesz, z facetami to proste, założą smoking albo dobry gang – i po sprawie. Ale dla was, aktorek, czerwony dywan to kolejna rola. Zobacz sobie Frances McDormand na czerwonym dywanie. Genialna w Trzech billboardach za Ebbing, Missouri. Ale nie rozumie czerwonego dywanu, jego szansy.

      Wchodzę na YouTube’a i widzę Frances w sukni z delikatnego tiulu, pomiętą, w barwach ochronnych.

      Włosy siwoszare, rozwiane wiatrem Missouri. I widzę ją w skali 1:1, jak z zaciętą miną siedzi pod billboardem za Ebbing i wytycza nowe prawo. „Wbrew prawu znajdę zabójcę swej córki, jak, gliny, dupy nie ruszycie”.

      Wygląda tak samo jak w filmie. Tyle że przed Akademią Filmową. I patrzy na nią cały świat.

      I strata, myślę. Stracona chwila, Frances. Ta sama, co w filmie, rola. Innej siebie nie narzucasz, Frances. Chociaż w tym wydaniu kocham cię i wielbię, i podziwiam, i na kolana padam przed tobą.

      – A ciebie, Ola, jako tę Zośkę Beksińską w kapciach czy Igę Cembrzyńską stale rozmazaną, napitą, ciągle postarzają, pobrzydzają, to narzuć teraz inną siebie.

      – A jaka


Скачать книгу