Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz
w języku angielskim. Dobrze?
– Dobrze – odparł Nikodem z rezygnacją.
– Nie o to wszakże chodzi. Muszę pana poinformować, że chociaż Kunik jest oszustem, który wycyganił od mojej rodziny Koborowo, jednak nie powinien pan jego okradać, gdyż ja mu jeszcze kiedyś wytoczę proces i majątek odbiorę, szwagierka wsadzę do więzienia, a Ninę wezmę pod osobistą kuratelę. Która godzina?
Dyzma wyciągnął zegarek.
– Pół do ósmej.
– Co? Już? Ach, to muszę iść do pawilonu, bo mi później kolacji nie dadzą. Żegnam. Szkoda, chciałem jeszcze panu wiele rzeczy opowiedzieć. Niech pan jutro przyjdzie tu o tej porze. Przyjdzie pan?
– Dobrze, przyjdę.
– I jeszcze jedno. Niech pan, broń Boże, nie przyznaje się nikomu, że mnie widział i ze mną rozmawiał. Daj pan słowo honoru!
– Daję.
– No, wierzę panu, chociaż zarówno nazwisko, jak i wygląd świadczą, że pochodzisz z gminu, a chamy przecie honoru nie mają. Żegnam.
Zawrócił się na pięcie i poszedł elastycznym krokiem wzdłuż dębowej alei. Za nim w niezgrabnych podskokach biegł ratlerek.
– Wariat – rzekł głośno Dyzma, gdy zniknęli na zakręcie. – Na pewno wariat, ale naopowiadał mi rzeczy… U tych wielkich panów zawsze takie różne świństwa bywają… Może i prawdę mówił… Cholera… Kunik, i powiada, że łajdak… A co mi tam do tego!
Machnął ręką i zapalił papierosa. Z oddali doleciał niski, głęboki głos gongu. Kolacja.
Dyzma wstał z ławki i poszedł w kierunku pałacu.
Rozdział czwarty
Kolacja składała się z kilku potraw, które podawał lokaj sztywny i bezszelestny. Nastrój był nieco lepszy niż przy śniadaniu. Kunicki mniej się zajmował interesami i Dyzmą, za to zasypywał swą wymową żonę i córkę, wypytując je o rodzaj zakupów.
Pani Nina odpowiadała uprzejmie, lecz zimno, natomiast Kasia tylko z rzadka raczyła bąknąć krótkie „tak” lub „nie”, zaś większość skierowanych wprost do niej pytań pomijała milczeniem. Po dziwacznej rozmowie z Ponimirskim Nikodem zupełnie nie rozumiał już istoty tego lekceważenia ze strony córki, lekceważenia, które sięgało obraźliwej impertynencji. Chciał w jakiś sposób rozgryźć niejasną sytuację i głowił się nad tym, jak to najzgrabniej zrobić, niczego jednak nie wymyślił.
Po kolacji Kunicki zaproponował spacer i chociaż Kasia wzruszyła ramionami, pani Nina odparła:
– Owszem, przejdę się z przyjemnością.
Idąc na przedzie z mężem, postukującym grubą laską i pozostawiającym za sobą smugę dymu cygara, skierowała się do parku, lecz nie w te jego okolice, które już znał Dyzma. Tam były gęste stare drzewa, tutaj zaś przeważnie trawniki i klomby, gdzieniegdzie tylko na tle ciemniejszego szafiru nieba rysowały się malownicze kępy wysmukłych drzew.
Nikodem z konieczności został w towarzystwie Kasi. Milczeli, a że w parku panowała zupełna cisza, dolatywał do nich szmer półgłosem prowadzonej rozmowy Kunickich. Jakże śmiesznie wyglądali tak obok: on, mały, irytująco ruchliwy i gestykulujący staruszek, przy żonie młodej, zgrabnej, niemal posągowej, idącej równym, spokojnym, płynnym krokiem.
– Uprawia pan tenis? – spytała Kasia.
– Ja? Nie, proszę pani. Nie umiem.
– To dziwne.
– Dlaczego dziwne?
– No, bo dziś wszyscy panowie umieją.
– Nigdy, proszę pani, nie miałem czasu nauczyć się tej gry. Znam tylko bilard.
– Tak? To ciekawe, niech mi pan powie… Przepraszam – rzuciła nagle i odbiegła do klombu.
Dyzma zatrzymał się, nie wiedząc, co ma robić, gdy Kasia powróciła z kilku łodygami nikotiany w ręku. Kwiaty pachniały już z daleka odurzająco. Zbliżyła je do twarzy Nikodema. Ten sądząc, że zostaje obdarowany, zaczerwienił się i wyciągnął rękę.
– Ależ nie! To nie dla pana. Niech pan powącha! Bajeczne, prawda?
– Owszem, ładnie pachną – odparł zmieszany.
– Pan musi być, swoją drogą, bardzo zarozumiały.
– Ja? Dlaczego? – zdziwił się szczerze.
– No, bo już panu się zdawało, że kwiaty przeznaczam dla niego. Pewno często dostaje pan kwiaty od kobiet?
Dyzma wprawdzie nigdy nie dostał od żadnej kobiety kwiatów, odparł jednak na wszelki wypadek:
– Czasami.
– Podobno słynie pan w warszawskim mondzie jako silny człowiek.
– Ja?
– Ojciec mi mówił. Zresztą, rzeczywiście, wygląda pan na… Aha, pan gra w bilard?
– Niemal od dziecka – odpowiedział, przypominając sobie zadymioną salkę bilardową w cukierni Aronsona w Łyskowie.
– My też mamy w domu bilard, lecz nikt z nas grać nie umie. Chętnie nauczyłabym się, gdyby pan znalazł dla mnie trochę czasu…
– Pani? – zdziwił się. Nigdy nie wyobrażał sobie, że kobieta może grać w bilard. – Przecie to męska gra.
– Ja właśnie lubię męskie gry. Nauczy mnie pan?
– Z przyjemnością.
– Możemy zacząć choćby zaraz.
– Nie – odparł Dyzma – mam dziś jeszcze dużo roboty. Muszę rozpatrzyć się w księgach, w rachunkach…
– Hm… nie jest pan przesadnie uprzejmy. Ale to leży w pana typie.
– A to dobrze czy źle? – zaryzykował.
– Co? – zapytała chłodno.
– No, to, że jestem takim typem?
– Wie pan… Będę szczera. Lubię mieć do czynienia z ludźmi stanowiącymi pewną pozytywną wartość, byle nie przypominali mojego papy. Ale z góry chciałabym zaznaczyć i hm… wyjaśnić, że… Nie pogniewa się pan za szczerość?…
– Broń Boże.
– Ale bliżej mnie to nie obchodzi.
– Nie rozumiem.
– Lubi pan kropki nad „i”?
– Co?
– Lubi pan też, widzę, sytuacje wyraźne. To bardzo dobrze. Otóż, jeżeli nawet będę dla pana życzliwa, chciałabym, by pan nie wyciągał z tego zbyt dalekich wniosków. Inaczej mówiąc, ode mnie kwiatów nie będzie pan dostawał.
Wreszcie się zorientował, o co jej chodziło, i roześmiał się.
– Ja nie liczyłem na to wcale.
– To świetnie. Najlepiej jest, gdy się sprawy stawia jasno.
Nie wiedział sam dlaczego, ale czuł się dotknięty, i powiedział prawie bez namysłu:
– Ma pani rację. Odpłacę więc pani równą szczerością. Pani też nie jest moim typem.
– Tak? Tym lepiej – odparła nieco zaskoczona. – To porozumienie umożliwia nam