Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz


Скачать книгу

      Jednakże informacje hrabiego musiały zawierać znaczną dozę prawdy. Kunicki sam przecie mówi, że Koborowo kupił. Stosunek zaś doń jego żony i córki istotnie był wrogi. Ma się rozumieć, nie ma sensu zajmować się tym obłąkanym i jego projektami, jednakże należy zastanowić się, czy z tego całego mętliku nie da się wyciągnąć dla siebie jakichś korzyści?

      Dyzma na razie nie widział jeszcze żadnych otwierających się możliwości, lecz zdawał sobie sprawę, że posiadanie cudzych tajemnic nigdy nie zawadzi. Zwłaszcza w jego położeniu.

      „W każdym razie muszę się jakoś wywiedzieć, czy to, co ten zwariowany hrabia opowiada, jest prawdą”.

      Przyszło mu na myśl, że gdyby się zarzuty Ponimirskiego potwierdziły, miałby możność grozić Kunickiemu ich ujawnieniem. Rozmyślał właśnie nad tym, gdy już przed samym pałacem spotkał lokaja, od którego dowiedział się, że pan nie wrócił i odesłał auto, bo interesy zatrzymały go jeszcze na jeden dzień.

      Wiadomość ta ucieszyła Dyzmę. Jeszcze jedna doba świętego spokoju! Jednakże postanowił nie odkładać swego zachorowania. Zawsze to lepiej będzie wyglądać, gdy reumatyzm przyjdzie na cały dzień przed konferencją z Kunickim.

      Toteż podczas kolacji zaczął krzywić się niemiłosiernie i chwytać się za ramię i za kolano. Obie panie, a zwłaszcza Nina, ze współczuciem wypytywały go o przyczyny bólu, gdy zaś powiedział, że to reumatyzm, obie zgodnie zaopiniowały, że w Koborowie klimat wilgotny sprzyja atakom reumatycznym. Pani Nina zaś nawet przepraszała go za nieuprzedzenie o tym.

      Akurat przy ostatnim łyku kompotu ból Dyzmy stał się już nie do zniesienia. Przeprosił panie i chciał iść do swego pokoju, lecz pani Nina kazała służącemu, by go podtrzymywał, sama zaś poszła do domowej apteczki po jakieś lekarstwa.

      Po kwadransie zapukano do drzwi, a gdy powiedział: „Proszę”, usłyszał głos pani Niny.

      – Jakże się pan czuje?

      – Źle, proszę pani.

      – Niczego panu nie potrzeba?

      – Nie, dziękuję!

      – No, to dobranoc. Mam nadzieję, że będzie jutro lepiej.

      – Dobranoc pani.

      Zaległa cisza, a że kolacja była obfita, Dyzma uczuł senność i zasypiając, pomyślał:

      „Ta pani Nina to sympatyczna baba… Ba, hrabianka…”.

      Rozdział piąty

      Klimat Koborowa fatalnie wpływał na reumatyzm Nikodema Dyzmy. Rankiem okazało się, że przez całą noc oka nie zmrużył i że bóle się wzmogły. Z takim raportem przyszła pokojówka do pani Niny i wróciła z nowym asortymentem lekarstw i z zapytaniem od pani, czy może by pan życzył sobie jakichś książek do czytania.

      Dyzmie jednak nie chciało się wcale czytać, nie chcąc wszakże zdradzać braku entuzjazmu dla literatury, powiedział służącej, że trudno byłoby mu trzymać książkę w ręku.

      Efekt tego był dlań niespodziewany.

      Mianowicie za drzwiami znów rozległ się głos pani Niny:

      – Dzień dobry panu. Martwi mnie to, że panu nie lepiej. Może posłać po lekarza?

      – O nie, nie trzeba – stanowczo odpowiedział Nikodem.

      – Pan pewno bardzo się nudzi. Może by panu ktoś poczytał głośno?

      – Cóż robić, kiedy nie ma komu.

      Za drzwiami zaległa cisza i po pauzie odezwała się pani Nina:

      – Czy można wejść do pana?

      – Ależ proszę bardzo.

      Weszła i obrzuciła go spojrzeniem, w którym mieszała się ciekawość ze współczuciem. Niespodziewanie zaproponowała, że mu sama będzie czytała. Nie było innego wyjścia i Dyzma, dziękując i przepraszając za kłopot, musiał się zgodzić.

      – Ależ to drobiazg. I tak nic nie robię. Z przyjemnością przeczytam panu cokolwiek. Tylko musi pan powiedzieć, jakiego autora pan woli.

      Nikodem zastanowił się: trzeba wybrać jakiego lepszego, takiego, co go inteligentniejsi wybierali w czytelni w Łyskowie. Już wiedział, o którego chodzi, o takiego Anglika, co to się pisze inaczej, a wymawia się Dżek London.

      – Może coś Jacka Londona? – powiedział.

      Uśmiechnęła się i skinęła głową.

      – Za chwilę przyniosę kilka jego książek.

      Wkrótce wróciła z kilkoma pięknie oprawnymi tomami i powiedziała:

      – Wcale się nie zdziwiłam, że pan właśnie tego pisarza lubi.

      Dyzma nigdy nie czytał Jacka Londona, odparł jednak:

      – Rzeczywiście, ten autor podoba mi się bardzo, ale skąd pani domyśliła się tego?

      – Ach, proszę pana, pochlebiam może sobie, ale wydaje mi się, że jestem dobrą obserwatorką. Pan zaś nietrudny jest do odgadnięcia, chociaż jest pan naturą zamkniętą, żyjącą wewnętrznym życiem, jakby w splendid isolation…

      – Czyżby? – zapytał Nikodem.

      – Tak. My, kobiety, może nie robimy tego naukowo, a nawet niesystematycznie, ale jesteśmy specjalistkami w psychoanalizie, powiedziałabym, w psychologii stosowanej. Intuicja zastępuje nam metodę badawczą, a instynkt ostrzega przed błędami.

      Dyzma pomyślał: „A to się rozgadała!”.

      – I dlatego – ciągnęła Nina, przerzucając od niechcenia kartki książki – dlatego właśnie łatwiej odgadujemy szyfr do czytania książek zamkniętych niż otwartych.

      – Hm – zastanowił się Nikodem – ale po cóż się wysilać na odgadywanie, skoro każdą książkę tak łatwo jest otworzyć.

      Sądził, że Nina, mówiąc o książkach zamkniętych, miała zamiar zademonstrować mu czytanie Londona przez okładkę, i dodał:

      – Nic łatwiejszego, jak książkę otworzyć.

      Pani Nina spojrzała mu w oczy i odparła:

      – O nie. Są takie, które tego nie znoszą, i te właśnie są najciekawsze. Tych nie można przeczytać, jak tylko oczyma wyobraźni. Zgadza się pan ze mną?

      – Nie wiem, proszę pani – odrzekł bez namysłu – ja takich książek nie spotykałem. Widziałem nawet bardzo cenne wydania, ale każde mogłem otworzyć i przeczytać.

      – Ach, to zrozumiałe, pan prawdopodobnie w ogóle nie sięga po książki nieinteresujące, te zaś, które go interesują, jak pod prądem magnetycznym, otwierają się same. Siła woli ma takie właściwości.

      Dyzma roześmiał się – „Co ona za bzdury opowiada?!” – i powiedział:

      – Ależ do otworzenia książki wystarczy sił niemowlęcia.

      – A jednak pan jest typem niezwykle silnego charakteru…

      – Ja? – zdumiał się Dyzma.

      – O, niech pan nie usiłuje wprowadzić mnie w błąd. Mam masę spostrzeżeń, które to potwierdzają – uśmiechnęła się zwycięsko – a chociażby to, że pan woli Londona… Przecie to jaskrawe świadectwo upodobań! Dlaczego nie Paul Geraldy, dlaczego nie Maurois, nie Wilde, nie Sinclair Lewis, nie Żeromski,


Скачать книгу