Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Braterstwo, walka…
Dyzma uśmiechnął się. Przypomniał sobie koszary baonu telegraficznego, kury hodowane przez sierżanta, ciepłą kawę i monotonne dni próżnowania…
– Taki, dziki zwierz – potwierdził.
– Moja droga – powiedziała pani Nina, jakby nawiązując dawniej przerwaną rozmowę – jednak musisz przyznać, że i w tym jest urok, który zwłaszcza na kobiety działa silnie.
Kasia wzruszyła ramionami.
– Nie na wszystkie.
– Kobiety – powiedział Nikodem – na ogół wolą brutalną siłę niż ślamazarność.
– Niech się pan nie reklamuje – roześmiała się Nina.
Rozmawiano jeszcze kilka chwil, po czym Dyzma poszedł do swego pokoju. Pamiętał, że umówił się w parku z tym zwariowanym hrabią, od którego można wielu ciekawych rzeczy dowiedzieć się o całym towarzystwie koborowskim.
Sprawdziwszy, że nikogo w pobliżu nie ma, otworzył drzwi na taras i wybrał aleję, która wydała się mu najprościej prowadzącą do owej kamiennej ławki pod starą lipą.
Nie mógł jej wszakże odszukać i już zaczął tracić nadzieję, że zobaczy się z tym Ponimirskim, gdy usłyszał w pobliżu ujadanie ratlerka.
„Jest!” – ucieszył się.
Istotnie, w pobliżu ujrzał pokracznego pieska obskakującego dookoła pień rosochatego kasztana i szczekającego zawzięcie. Podniósł wzrok i ku swemu zdziwieniu zobaczył młodego hrabiego usadowionego w rozwidleniu gałęzi.
– A, jest pan – zawołał ten z góry – to doskonale.
Zeskoczył lekko na ziemię i skinął Dyzmie głową.
– Nie zadenuncjował mnie pan przed Kunikiem? – zapytał nieufnie.
– Broń Boże. Zresztą nie ma go w domu.
– To dobrze. Zdziwił się pan, że siedziałem na drzewie?
– Nie, dlaczego…
– Widzi pan, to atawizm. Czasami odzywa się w człowieku nieprzeparta chęć powrotu do pierwotnych form bytowania. Nie zauważył pan tego, ten… No, jak się pan nazywa?
– Dyzma.
– Aha, Dyzma. Głupie nazwisko, a imię?
– Nikodem.
– Dziwne. Nie wygląda pan na Nikodema. Ale mniejsza o to. Zresztą mój Brutus też nie wygląda na Brutusa, a ja na Żorża. Powiadasz pan, że ten łajdak wyjechał?
– Na jeden dzień.
– Pewno jakiś nowy szwindel szykuje. Czy pan wiesz, że on nam Koborowo wydarł?
– Nic nie słyszałem – odparł Dyzma.
– Uważasz pan, Kunik trudnił się lichwiarstwem. A że mój ojciec wydawał dużo pieniędzy, zaś wojna mocno nadszarpnęła stan naszych finansów, Kunik łatwo oplątał nasze interesy i wmówił w końcu papie niby fikcyjną sprzedaż Koborowa.
– Jak to fikcyjną? Taką na niby?
– Nie wiem, nie znam się na tym. Dość że zrobił jakieś grube szachrajstwo i przywłaszczył sobie majątek. Ale to nic. Wsadzę go jeszcze do kryminału.
– No, dobrze – zapytał ostrożnie Dyzma – a dlaczegóż w takim razie siostra pana hrabiego wyszła za mąż na Kunic… za Kunika?
– Z miłości do ojca. Ojciec nie przeżyłby wyjazdu z Koborowa, a ten łotr, zwąchawszy to, podsunął ojcu układ, że jeżeli Nina zostanie jego żoną, on przepisze na nią tytuł własności Koborowa i że w ten sposób nasze gniazdo rodowe pozostanie w rękach Ponimirskich. Siostra więc poświęciła się i gorzko to pokutuje, bo ojciec w rok po ślubie i tak umarł, a ten łotr wycyganił od Niny jakieś weksle na ogromną sumę i plenipotencję. Dzięki temu siostra nie może ani palcem ruszyć we własnym majątku, bo gałgan Kunik ma pełnię władzy.
– A co na to mówi jego córka?
– Ta Kaśka? To też małpa, ale Kunika nienawidzi, bo on podobno strasznie maltretował jej matkę.
– Umarła?
– Kto?
– Pierwsza żona pana Kunika?
– Jakiego pana? – zaperzył się Ponimirski. – Łajdaka, chama, nie pana. Pan to jestem ja! Rozumie osoba?
– Rozumiem – zgodził się Dyzma – a więc umarła?
– Po pierwsze, nic mnie to nie obchodzi, a po drugie, umarła już dawno. Proszę mi dać papierosa.
Zapalił i, puszczając misterne kółka dymu, zamyślił się głęboko… Dyzma zauważył, że Ponimirski jest dziś znacznie spokojniejszy i dlatego zaryzykował zapytanie:
– A dlaczego pana hrabiego usunęli z pałacu?
– Co?
– Pytałem, dlaczego pana hrabiego usunęli?
Ponimirski nic nie odpowiedział i dłuższą chwilę wpatrywał się w oczy Dyzmy. Wreszcie pochylił się do niego i rzekł szeptem:
– Zdaje mi się, że będę pana potrzebował…
– Mnie? – zdziwił się Nikodem.
– Ciiiicho! – Rozejrzał się nieufnie dokoła. – Mam wrażenie, że nas ktoś podsłuchuje.
– Przywidziało się panu hrabiemu. Nikogo tu nie ma.
– Pst! Brutus! Szukaj szpiega, szukaj!
Ratlerek przyglądał się swemu panu z głupkowatą miną i nie ruszał się z miejsca.
– Głupię bydlę! – zirytował się hrabia – poszoł wont!
Wstał i skradającym się krokiem obszedł dokoła krzaki. Gdy usadowił się znowu na ławce, powiedział pouczająco:
– Nie można nigdy przesadzić w ostrożności.
– Mówił pan hrabia, że będzie mnie potrzebował – zaczął Dyzma.
– Tak, użyję pana jako narzędzia, tylko musi mi pan przyrzec absolutne posłuszeństwo. Oczywiście, nikomu ani słowa. Przede wszystkim pojedzie pan do Warszawy do mojej ciotki, pani Przełęskiej. Jest to bardzo głupia i bardzo szanowana osoba. Pewnie i pan to zauważył, że osoby szanowne najczęściej są głupie?
– Rzeczywiście…
Ponimirski wykrzywił się ironicznie i dodał:
– Pan, panie, jest wyjątkiem z tej reguły, bo chociaż pan jest głupi, szacunku nie wzbudzasz. Ale to drobiazg. Tu sprawa jest ważniejsza. Otóż ciotka Przełęska ma szalone stosunki i Kunika nienawidzi. Dlatego właśnie pomoże panu w mojej sprawie.
– W jakiej sprawie?
– Milczeć, sapristi, gdy ja mówię. Kunik ogłosił mnie wariatem. Mnie! Uważasz pan, i uzyskał kuratelę nade mną. Otóż chodzi o to, by ciotka zmobilizowała nie wiem już tam kogo, by ustanowiono jakieś konsylium, które orzeknie, że jestem całkiem normalny. Rozumiesz pan?
– Rozumiem.
– Napiszę list do ciotki, w którym przedstawię pana jako swego kolegę, chociaż wyglądasz pan na szewca, ale ciotka tak pragnie zaszkodzić Kunikowi, że gotowa uwierzyć. Objaśnisz pan wszystko ciotce, że tu nade mną się znęcają, że mnie więżą, że moje listy przetrzymują. Trzeba to przedstawić w najczarniejszych kolorach.
– No, dobrze, ale…
–