Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz


Скачать книгу
widzisz, wujciu, wiem, co masz w kieszeni!”

      Dyzma nie wiedział, co odpowiedzieć, toteż skrzywił się i syknął z bólu. Pani Nina troskliwie zaczęła wypytywać, czy nie nudzi go rozmowa, bo jeżeli tak… a może chciałby się zdrzemnąć…

      – A niech pan powie, tylko szczerze, czy trafnie określiłam upodobania pana?

      „A czort że ją wie?” – pomyślał, głośno zaś rzekł przebiegle:

      – Częściowo tak, częściowo nie.

      – No dobrze – roześmiała się, zadowolona – teraz poczytamy. Chce pan „Zew krwi”?

      – I owszem.

      Zaczęła czytać. Była to historia o jakimś dużym psie, którego ukradziono. Dyzma oczekiwał z kartki na kartkę, że wreszcie wmiesza się w tę kradzież policja, gdy jednak opowiadanie poszło innymi torami, przestał stopniowo uważać, wreszcie stracił całkiem wątek treści, a słyszał jedynie melodyjny, miękki i ciepły głos pani Niny.

      Zaczął rozmyślać nad przeprowadzoną przed chwilą rozmową i doszedł do przypuszczenia, że jednak była ona dość dziwna. Ta ładna pani wygląda tak, jakby nie mówiła o książce… Czyżby?

      Przypomniał nagle salonik w mieszkaniu naczelnika poczty w Łyskowie, pana Boczka, dwie panny Boczkówny, pannę Walaskównę, nauczycielkę szkoły powszechnej, Jurczaka z sądu pokoju i resztę łyskowskiej złotej młodzieży. W saloniku tym, jakże mizernym w porównaniu z tym pałacem, grano w cenzurowanego, a panna Lodzia Boczkówna siedziała w środku i była niby książką! Tak, o niej mówiono różne rzeczy, że to nie rozcięta, a to książka kucharska, a to tomik wierszy, a to książka, która ciekawie wygląda, ale lepiej jej nie otwierać… Aha!

      To musi być coś w rodzaju… na pewno coś takiego. Ale czy ta pani mówiła mu rzeczy przyjemne, czy przykre? Chyba przyjemne, chociaż u tych wielkich panów to nigdy nic naprawdę nie wiadomo.

      „A jeżeli ona leci na mnie? Ee… niemożliwe”.

      Głos Niny dźwięczał, falował subtelną modulacją, czasem drżał wzruszeniem. Spuszczone rzęsy opadały na białość policzków długim cieniem, w załamaniach puszystych włosów połyskiwało słońce, przedzierające się przez gąszcz liści i kładące na dywanie jasną, ożywczą plamą. W pokoju pachniało lawendą i lipcem, pyszniły się pozłacanymi brązami wielkopańskie sprzęty, z pokrytego arabeskami sufitu zwieszała się ciężka lampa, połyskująca rubinowym kryształem.

      „Mój Boże, i kto by to jeszcze przed tygodniem pomyślał, że ja, Nikodem Dyzma, będę leżał tu w tym wspaniałym pokoju na tym bogatym łożu, a ta piękna pani będzie mi czytała książkę!”

      Przymknął oczy i nagle zadrżał.

      „A jeżeli to jest sen, jeżeli to wszystko jest fantazją, jeżeli teraz otworzę oczy i zobaczę okopcone i wilgotne ściany izby Barcików przy ulicy Łuckiej? A ten głos? Może to Mańka czyta Walentowej „Kurierka”?”

      Wtem głos umilkł, by po pauzie odezwać się przyciszonym pytaniem:

      – Czy pan zasnął?

      Dyzma otworzył oczy i się uśmiechnął.

      – Nie, proszę pani.

      – Minął panu ból? Lepiej panu?

      Nikodem znowu uśmiechnął się.

      – Ból mi nie minął, ale mi lepiej.

      Milczała.

      – Jak pani jest tutaj, to mi lepiej.

      Spojrzała nań ze smutkiem i nic nie odpowiedziała. Nikodem pomyślał, że jednak ten obłąkany jej brat musiał mieć rację, że ona jest nieszczęśliwa. Nadarzała się sposobność sprawdzenia i innych jego informacji, toteż Dyzma powiedział:

      – A pani ma zmartwienie jakie?

      – Pan chyba jest jedynym człowiekiem w tym domu, który może powiedzieć, że jest mu dobrze.

      – Dlaczego jedynym?

      – Nic pana z tym domem nie wiąże… Mój Boże, przecie pan w każdej chwili może stąd uciec, uciec na zawsze.

      Usta jej drżały, a w kącikach oczu zaszkliły się łzy.

      – I ucieknie pan na pewno…

      – Nie – zaprzeczył gorąco, pomyślawszy o swojej pensji – chciałbym tu pozostać jak najdłużej.

      Zarumieniła się.

      – Mówi pan szczerze?

      – A po cóż miałbym zmylić. Pewno, że szczerze.

      – Czyż towarzystwo istot nieszczęśliwych nie przeraża pana?

      – Nie, bynajmniej, a po wtóre, dlaczego pani ma być nieszczęśliwa? Kobieta młoda, zdrowa, bogata, ma życie wygodne.

      – Ach – przerwała – czy można nazwać to życiem!

      Dyzma spojrzał na nią z ukosa.

      – Że to może mąż nie kocha?

      – Mąż? – w jej rysach wyraziła się pogarda i wstręt. – Mąż… wolałabym, żeby mnie nienawidził. Zresztą, cóż mnie z nim łączy? On jest zajęty robieniem pieniędzy i tylko o nich myśli… Jego krąg zainteresowań jest mi tak daleki i obcy! A znowu on sam nigdy nawet nie próbował odczuć mnie i zrozumieć…

      Przygryzła wargi.

      – Zresztą, po co to panu mówię…

      – To dobrze, że pani mówi.

      – Przecie pan i tak wszystko widzi. Panie Nikodemie, niech pan powie, czy człowiek samotny, człowiek zupełnie samotny może być szczęśliwy?

      – Bo ja wiem… Ja jestem sam na całym świecie.

      – Jak to? Nie ma pan nikogo? Rodziny?

      – Ano, nikogo.

      – I nie gnębi to pana?

      – Jakoś nie.

      – Ach, bo pan jest mężczyzną, silnym, zwartym w sobie charakterem. Pan nie zna osamotnienia, bo sobie sam jest całością. Nawet nie wiem, czy w ogóle zdolny pan jest do zrozumienia pustki osamotnienia istoty słabej jak ja.

      – A ma pani przecie pasierbicę.

      – Ach! – rzuciła z niechęcią – Kasia… to kobieta…

      Przygryzła wargi i patrząc na rozłożoną na kolanach książkę zaczęła mówić:

      – Wie pan, że od wielu lat pan jest pierwszy, z którym czuję się tak swobodnie i tak… Pańskie współczucie nie ma w sobie ani obrażającej litości, ani egzotycznej indyferencji… Wie pan, przecie ja z nikim stosunków towarzyskich nie utrzymuję… Pan jest pierwszy, z którym mogę sobie pozwolić na otwartą wymianę myśli, z tym uczuciem, że nie będę źle zrozumiana.

      Była zaróżowiona i mówiła z podnieceniem. Dyzma już nie wątpił, że pani Nina na niego „leci”.

      – Nie męczy to pana, że wciągam go w orbitę moich smutków?

      – Broń Boże.

      – Ale cóż moje obchodzą pana?

      – Bardzo obchodzą.

      – Pan jest dla mnie bardzo dobry.

      – Pani dla mnie też. Niech się pani nie martwi, wszystko złe odmieni się, grunt nie przejmować się.

      Uśmiechnęła się.

      – Pan mnie traktuje, jakbym była dzieckiem, uspokaja je rubasznym


Скачать книгу