Co się stało z Iwoną Wieczorek. Janusz Szostak

Co się stało z Iwoną Wieczorek - Janusz Szostak


Скачать книгу
wejścia na plażę numer 69.

      Przypomnijmy, że o 1.02 Iwona otrzymała esemesa od koleżanki, która poinformowała ją, że jej były chłopak Patryk G. bawi się z jakimiś dziewczynami właśnie w tym klubie.

      Wracając z Sopotu do domu, Iwona musiała przechodzić w pobliżu tego miejsca. I to dokładnie w tym samym czasie, gdy bawili się tam jeszcze jej znajomi oraz niektórzy uczestnicy ogniska znad stawów. Jak nam wiadomo, dopiero po godzinie 4.00 zaczęli się rozchodzić do domów:

      „Z Banana Beach wyszliśmy ok. 4.00 rano 17.07.2010 roku i razem wracaliśmy piechotą do domu w kierunku ul. Jagiellońskiej. Po drodze weszliśmy na stację paliw Bliska przy ul. Jagiellońskiej. Na stacji kupiłem piwo i wypiłem je na ławce pod domem, (…) po czym każdy poszedł do swojego domu” – zeznał jeden z przesłuchiwanych imprezowiczów, który po zabawie był pod znacznym wpływem alkoholu i nie pamiętał dokładnie przebiegu wieczoru.

      Jednak analiza billingów rozmów telefonicznych potwierdziła zeznania imprezowiczów znad stawów. Także kamery na stacji benzynowej zarejestrowały ich o godzinie 5.00 17 lipca 2010 roku.

      Niewykluczone jednak, że Iwona spotkała na swojej drodze kogoś, kto tej nocy bawił się w Banana Beach. Być może właśnie to spotkanie zakończyło się dla niej tragicznie.

      Feralnej nocy Iwona kilkakrotnie kontaktowała się ze swoją przyjaciółką Katarzyną P., która brała udział w urodzinowej imprezie nad stawami w parku Reagana. Iwona dzwoniła do niej po przyjeździe na działki w Sopocie, a potem – jeszcze z działki – wysłała do Kasi esemesa, że jest pijana. Katarzyna zeznała, że dotarła do domu około 2.00 i od razu położyła się spać. Dopiero rano odczytała kolejne esemesy, które Iwona wysłała do niej o 2.56 i 3.02. Obydwa miały tę samą treść: „Zadz”. Prawdopodobnie 19-latka po kłótni ze znajomymi i opuszczeniu Dream Clubu usiłowała się skontaktować z Kasią. Niewykluczone, że miała zamiar dołączyć do urodzinowej imprezy nad stawami. I chciała się upewnić, czy urodziny jeszcze trwają oraz kto tam się bawi.

      Katarzyna P. pomogła także śledczym w wytypowaniu ewentualnej drogi powrotu przyjaciółki do domu:

      „Jeden raz przed 16 lipca 2010 roku byłam z Iwoną w Banana Beach. Chciałyśmy zobaczyć, jak tam jest, ale było nieciekawie” – zeznała dziewczyna.

      Jak dodała, z klubu wracały pieszo – szły deptakiem i były bardzo zmęczone. Maszerowały na pewno godzinę i na bosaka, bo bolały je nogi od butów na obcasach. Szczegółowo wskazała policji drogę, jaką wówczas pokonały.

      „Podejrzewała, że Iwona wracała 17.07.2010 roku tą samą drogą. Okazywano jej monitoring koło wejścia na plażę nr 63, na którym rozpoznała Iwonę Wieczorek. W jej ocenie Iwona mogła iść w stronę domu prosto deptakiem i później skręcić w Jelitkowski Dwór na wysokości wejścia nr 57” – zapisano w aktach sprawy.

      Ustalono także między innymi, że w rejonie, gdzie ostatni raz widziana była Iwona, zamieszkuje recydywista, dwukrotnie karany za gwałty i przetrzymywanie swoich ofiar. Kilka miesięcy przed zaginięciem Iwony opuścił zakład karny w Czarnym. Jednak ten trop również nie dał żadnych rezultatów.

      Rozdział 5. Policja nie robiła nic

      ROZDZIAŁ 5

      POLICJA NIE ROBIŁA NIC

      Nie da się ukryć, że przy sprawie Iwony Wieczorek policja nie popisała się. Ale jej przypadek to jedynie wierzchołek góry lodowej. Raport Najwyższej Izby Kontroli z kwietnia 2015 roku o osobach zaginionych nie pozostawia złudzeń, iż polska policja wykazuje nadmierną powściągliwość w nadawaniu zaginięciom pierwszej kategorii.

      „Przykładem takiej sytuacji może być chociażby głośne zaginięcie Iwony Wieczorek w lipcu 2010 r. w Sopocie. Kontrola przeprowadzona w Komendzie Miejskiej Policji w Sopocie wskazuje, że tej sprawie nadano kategorię drugą, podczas gdy z okoliczności wynikało jasno, że należało zastosować kategorię pierwszą. Bowiem zaginiona nagle opuściła ostatnie miejsce swojego pobytu, w okolicznościach uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa albo zagrożenia jej życia. W konsekwencji nadania niewłaściwej kategorii, poszukiwań nie podjęto niezwłocznie po przyjęciu zawiadomienia. Ponadto nie przeprowadzono także od razu: penetracji terenu ostatniego miejsca pobytu zaginionej z wykorzystaniem sił i środków innych jednostek policji. Zrobiono to dopiero po trzech dniach od daty zawiadomienia o zaginięciu. Zbyt późno także, bo dopiero po 10 dniach, użyto psów szkolonych do odnajdywania zwłok; sprawdzenia szpitali, pogotowia ratunkowego, noclegowni w rejonie miejsca zaginięcia; lustracji ostatniego miejsca pobytu osoby zaginionej w celu zabezpieczenia śladów i dowodów.

      Nie zarejestrowano także w ewidencji policyjnej fotografii zaginionej ani przedmiotów i dokumentów, które miała przy sobie; nie opublikowano informacji o poszukiwaniu zaginionej w środkach masowego przekazu ani nie zabezpieczono od razu monitoringu w obiektach znajdujących się na trasie prawdopodobnego przejścia zaginionej z Sopotu do Gdańska-Jelitkowa (zrobiono to dopiero po siedmiu dniach, dlatego monitoring prowadzony przez hotele, które przechowywały go tylko od kilkunastu godzin do kilku dni, został bezpowrotnie utracony)” – czytamy w raporcie NIK-u.

      Między innymi o tym, jak wyglądało to od strony rodziny zaginionej nastolatki, rozmawiam z Iwoną Kindą, matką Iwony Wieczorek.

      – Kiedy zorientowała się pani, że z Iwoną stało się coś niedobrego?

      – O tym, że Iwona zaginęła, dowiedziałam się około godziny 12.00 w sobotę 17 lipca 2010 roku. To znaczy – o tym, że jej nie było w domu. Młodzież przyjechała z pytaniem, czy jest, i wtedy zaczęłam panikować. Zaczęłam wydzwaniać po rodzinie i znajomych. Mówili, że przecież śpi u Ady, a ja na to: „U Ady jej nie ma!”. Skończyłam wtedy pracę, najszybciej jak tylko mogłam. Mimo wszystko jakoś nie docierało do mnie, że coś mogło się stać mojej córce. Miałam taką wewnętrzną blokadę. Zupełnie nie wiedziałam, co przydarzyło się Iwonie. Powtarzałam sobie, że przecież nie mogła zaginąć, że wróci. To był szok, co ja wtedy przeżyłam.

      – W którym momencie zdecydowała się pani zgłosić policji zaginięcie córki?

      – Rozmowy z rodziną i koleżankami niczego nie wyjaśniły. Nie pozostało mi nic innego, tylko zgłosić zaginięcie Iwony na policję. Zrobiłam to tego samego dnia. Gdybym miała jakieś wątpliwości, jakieś problemy z Iwoną, gdyby ona wcześniej tak znikała, może bym to zbagatelizowała. Ale nigdy nie było z nią takich kłopotów. Wiedziałam, że wtedy coś się wydarzyło.

      – Jak zareagowała policja? Od razu przyjęto zgłoszenie o zaginięciu?

      – Nie było to takie proste. Gdy chciałam zgłosić zaginięcie Iwony, usłyszałam od policjanta, że zapewne jest na gigancie, zabalowała i wróci, jak się wyszaleje. Ja go pytam: „Co to ma znaczyć?!”. A on jeszcze ze trzy razy dopytywał, czy na pewno chcę zgłosić zaginięcie mojego dziecka. Prawie mu wykrzyczałam, że tak, i łzy jak groch popłynęły mi po policzkach. Wtedy on łaskawie w końcu to zrobił. Gdyby nie ta szyba, za którą siedział, tobym go chyba rozszarpała.

      – Czy ktoś towarzyszył wtedy pani na komendzie w Sopocie?

      – Młodzież – Kasia, Paweł i Marek. To właśnie oni mnie powiadomili, że coś złego mogło się stać z Iwoną. Siedzieliśmy na policji do późna. Stamtąd udałam się na ulicę Czyżewskiego do siedziby TVP Gdańsk, do redakcji Panoramy. Od razu nadano informację, że zaginęła maturzystka Iwona Wieczorek, z apelem, by zgłaszały się osoby, które ją widziały. W ten sam dzień około godziny 23.00 jeszcze ukazał się ten komunikat. I wtedy całą noc dzwoniły telefony, że ktoś gdzieś ją widział. Często wskazywano Półwysep Helski, Jastrzębią Górę, Władysławowo – tamte okolice. Jeździliśmy tam, ale to były mylne tropy. Każdy chciał jakoś pomóc, ale nie każdy ma dobrą pamięć wzrokową.


Скачать книгу