Zła wola. Jorn Lier Horst

Zła wola - Jorn Lier Horst


Скачать книгу
to, że wszystko szło zgodnie z jego planem.

      – Stawka jest wysoka – ciągnął śledczy. – Miejmy nadzieję, że akcja przyniesie rezultaty.

      Komisarz znowu spojrzał na czerwony znacznik na ekranie. Wpatrując się w niego, odniósł wrażenie, że znacznik minimalnie się poruszył, jakby Kerr przeszedł od jednej ściany domu do drugiej.

      Wisting uniósł telefon i zadzwonił do Hammera.

      – Muszę z tobą porozmawiać – powiedział.

      Przypisy:

      10

      Line poszła za Hammerem, a potem wróciła na plac przy nieczynnym tartaku, który stał się miejscem zbiórki ekip ratowniczych i jednostek policji. Po drodze spotkała członków oddziałów specjalnych i patrole ze szczekającymi psami. Tuż nad nią coraz większe koła zataczał policyjny śmigłowiec.

      Ranni funkcjonariusze zostali przetransportowani do szpitala, ale na łące, obok wozów policyjnych i strażackich, wciąż stały trzy karetki pogotowia. Trzeszczały nadajniki radiowe, dzwoniły telefony, szumiało od rozmów. Line uniosła kamerę, żeby utrwalić ten posępny nastrój, niepokój i zamieszanie.

      Od wybuchu minęła godzina i siedemnaście minut. Pojawili się pierwsi dziennikarze. Policjanci zatrzymywali ich przed pierwszą blokadą i eskortowali w jedno miejsce, gdzie stali teraz zbici w grupę. Gdyby nie to, bardziej zapalczywi pracownicy mediów przedarliby się przez las na własną rękę. Line rozpoznała większość z nich. To byli ci, którzy mieli do pokonania najkrótszą drogę. Dziennikarze lokalnych gazet z Sandefjord i Larviku, reporter i kamerzysta z miejscowego oddziału NRK w Tønsberg oraz dwóch fotografów, którzy, jak się domyślała, byli wolnymi strzelcami.

      Wyjęła telefon, żeby sprawdzić, jaka informacja wypłynęła do prasy. „VG”, gazeta, dla której kiedyś pracowała, informację o wybuchu zamieściła na pierwszej stronie. Co najmniej trzech policjantów zostało rannych w związku z prowadzonymi czynnościami. Szef wydziału operacyjnego potwierdził, że nastąpiła eksplozja, ale nie mógł powiedzieć nic więcej ani o tym, co się stało, ani o jakie czynności chodziło. Wycinek mapy w przybliżeniu ilustrował, gdzie mogło dojść do wybuchu. „VG” informowała również, że w rejonie wybuchu zaobserwowano dużą aktywność policji, która zarządziła blokadę dróg i kontrolowała cały ruch w okolicy.

      Wśród dziennikarzy pojawił się Morten Pludowski z legitymacją prasową zawieszoną na szyi. Był jedną z osób, od których nauczyła się najwięcej i z którą najlepiej jej się współpracowało w „VG”, ale także tą, z którą najczęściej polemizowała i na którą najbardziej się złościła.

      Nie chciała, żeby ją zauważył, bo to postawiłoby ją w niezręcznej sytuacji. Na pewno zapytałby, co się stało, a przecież podpisała umowę o zachowaniu tajemnicy i nie mogła mu o niczym powiedzieć.

      Ale było już za późno. Machał do niej, udawanie, że go nie widzi, nie miało sensu.

      Podeszła do niego, uścisnęła go przyjaźnie i skinieniem głowy przywitała się z pozostałymi dziennikarzami.

      – Szybko się zjawiłeś – skomentowała.

      – Miałem szczęście – odparł z uśmiechem. – Byłem w Tønsberg w związku z inną sprawą, kiedy przyszedł ten komunikat.

      Oddalił się nieco od reszty reporterów. Line poszła za nim.

      – A co ty tu robisz? – spytał.

      – Jestem wolnym strzelcem – odpowiedziała. – Pracuję na zlecenie policji.

      – Co to za zlecenie? – drążył temat. – I co tu się właściwie wydarzyło?

      – Nie mogę nic powiedzieć, bo więcej mnie już nie zatrudnią.

      Skinął głową ze zrozumieniem. Był tyczkowatym, niespełna pięćdziesięcioletnim mężczyzną o czujnym i bystrym spojrzeniu.

      – W porządku. Obiecali nam briefing o trzynastej.

      Line spojrzała na zegarek. Do trzynastej zostało trochę ponad piętnaście minut.

      – Ale ten wybuch – kontynuował Morten P., cofając się o krok, żeby przyjrzeć jej się uważnie. – Byłaś tam, gdy do niego doszło?

      Line spuściła wzrok i przyjrzała się swojemu ubraniu. Było brudne od ziemi i trawy. Na lewym ramieniu miała kilka plam krwi, którą pobrudził ją ojciec po tym, jak udzielił pierwszej pomocy jednemu z rannych policjantów.

      – Mam to na taśmie – odparła, poruszając kamerą. – Nagranie należy do policji – dodała, ale natychmiast uświadomiła sobie, że i tak zdradziła o wiele za dużo. Skoro gazeta dowiedziała się już, że istnieje nagranie, redaktor i adwokaci przedstawią szereg argumentów, by uzyskać zgodę na jego publikację.

      Line została z dziennikarzami, ale nie wyszła poza taśmę policyjną rozciągniętą wokół miejsca zdarzenia. Gdyby ją przekroczyła, pewnie trudno by jej było znaleźć się znów po drugiej stronie.

      Nigdzie nie widziała ojca ani Stillera. Najprawdopodobniej znajdowali się w szarej furgonetce, do której wsiadł Nils Hammer.

      Reporter NRK relacjonował sytuację na żywo. Opowiedział o blokadzie policyjnej, którą musieli minąć, ale nie miał nic nowego do dodania na temat samego zdarzenia. Wkrótce pojawili się wysłannicy „Dagbladet” i TV2. Tuż po nich dotarł na miejsce dziennikarz radiowy z P4.

      Śmigłowiec policyjny, który od czasu do czasu krążył nad nimi, odleciał na północ. Zbliżała się trzynasta. Line odnotowała przybycie dwóch kolejnych dziennikarzy. Zastanawiała się, kto zabierze głos, stawiała na Stillera. Wizja lokalna odbyła się z jego inicjatywy.

      A jednak się myliła. Briefing wziął na siebie jej ojciec.

      Ciężkim krokiem zbliżył się do przedstawicieli mediów. Gdzieś zdobył czystą koszulę i marynarkę. Obie części garderoby były na niego o numer za małe. Wyglądało na to, że czuje się niekomfortowo, wykonując to zadanie, ale Line wiedziała, że ojciec zawsze hołdował zasadzie: informowanie prasy jest informowaniem społeczeństwa. A społeczeństwo miało święte prawo wiedzieć. W każdym razie o takich zdarzeniach jak to dzisiejsze.

      Oddaliła się od dziennikarzy i zamiast ojca filmowała swoich kolegów po fachu. Nagranie ojca mogła zdobyć w każdej chwili, a teraz zależało jej na tym, by uchwycić reakcje dziennikarzy na wiadomość o Tomie Kerrze.

      Ojciec stał sam. Nie tak jak na amerykańskich konferencjach prasowych, w czasie których wszyscy przedstawiciele władzy tłoczyli się za mówcą, jakby chcieli w wyraźny sposób udokumentować fakt, że byli częścią ważnego lub dramatycznego wydarzenia.

      – Będę mówił krótko – zaczął ojciec, nie zaglądając do żadnych notatek. – Akcja nadal trwa.

      Dziennikarze automatycznie zajęli swoje miejsca, jakby mieli to dokładnie przećwiczone. Kamerzyści i ci, którzy relacjonowali briefing na żywo, zajęli najlepsze


Скачать книгу