Zjadaczka grzechów. Megan Campisi
Złamanie przysięgi
RODZINA KRÓLEWSKA
Król Harold II | – ż. Constanza z Kastylii – córka Maris |
– ż. Alys Bollings – córka Bethany | |
– ż. Jenette Cheney | |
– ż. Clelia z Berg | |
– ż. Helen Culpeper | |
– ż. Katryna Parr (m. Titus Seymaur) – córka Miranda |
Owsianka
Sól jest za dumę. Ziarna gorczycy za kłamstwa. Jęczmień za przeklinanie. Są jeszcze winogrona, ciemnoczerwone, dojrzałe. Leżą na wieku sosnowej trumny – jedno z nich rozkrojono: rubinowe ziarno przebiło skórkę jak drzazga, która utkwiła w stopie. Do tego jeszcze mięso wrony ugotowane ze śliwkami i bochenek chleba domowej roboty, nieduży, o kształcie wrzeciona. Czemu bochenek jest takiego kształtu, zastanawiam się. I dlaczego jest taki mały? Są także inne pokarmy, ale niedużo. Moja matka miała na sumieniu niewiele grzechów. Była jak lis; z dala wyczuwała zapach kłopotów i bezszelestnie znikała, bacznie nasłuchując. Jeśli wdawała się w zwadę, to tylko wtedy, gdy była pewna zwycięstwa. Sól, ziarna gorczycy, jęczmień: tylko o tych pokarmach coś wiem; znam grzechy, za które się je spożywa. To grzechy dzieciństwa, takie, za które rodzice zwykle karcą dzieci, a dzieci śpiewają o nich rymowanki na ulicy.
Mały Jaś niecnota
Usiadł koło płota
Skubał chudą kaszkę
Bo mówił nieprawdę
Gdy skończył jak trzeba
Rzekł, teraz pójdę do nieba
W drzwiach pojawia się zjadaczka grzechów, ciężko wtaczając swoje cielsko do frontowej izby, gdzie ustawiono trumnę ze świeżo przyciętych sosnowych desek; gwoździe są już na miejscu, ale jeszcze czekają, niewbite do końca. Wyczuwam od niej zapach szczypioru, który już zaczął kiełkować, choć to jeszcze miesiąc do początku maja. Czuję się zawstydzona na swoim składanym łóżku w kącie izby, ale nasz dom jest zbyt skromny, abym miała własny pokój. Zjadaczka grzechów, stękając, rozgląda się za czymś do siedzenia i Bessie, nasza sąsiadka, przynosi jej stołek. Znika kompletnie, zatopiony w jej spódnicach. Wyobrażam sobie, jak jej ogromny tyłek po prostu go pochłania. Z moich ust wyrywa się króciutki śmiech i szybko przesłaniam usta ręką.
Bessie prowadzi mnie do okna.
– Nie powinnaś na to patrzeć – szepcze mi do ucha. Napiera na mnie lekko, słysząc, jak nabieram powietrza, żeby coś powiedzieć. Bessie wie, że jestem głupią gąską mojej mamy. – Zjadaczka grzechów chodzi wśród nas. Nikt jej nie widzi. Nikt jej nie słyszy – wyjaśnia Bessie.
– Ale ja ją widzę – szepczę cicho.
– Nikt jej nie widzi. Nikt jej nie słyszy – ucisza mnie Bessie.
Słyszałam, że zjadaczki grzechów mają piętno na języku, ale ta jeszcze nie otworzyła ust. Bessie mówi dalej:
– Dzięki takiemu Zjadaniu grzechy naszego ciała stają się jej grzechami, Panu niech będą dzięki. Twoja matka poleci prosto do nieba, May. Nawet najlżejszy grzech nie ściągnie jej na dół.
Wracam i siadam obok taty. Jego twarz jest szara jak płótno zostawione pod drzwiami do prania, pogniecione i pełne zmarszczek, które nie chcą się wyprostować.
– Upiorę twoją twarz – szepczę do niego. – I powieszę ją na sznurku.
Tata rzuca mi takie spojrzenie, jak zawsze, kiedy mówię coś, co wydaje się nie w porządku. Jego twarz rozjaśnia się, jakbym powiedziała jakąś dobrą wiadomość.
– I co my teraz z tobą zrobimy?
Winogrona, czerwone, nabrzmiałe. Bochenek chleba w kształcie wrzeciona. Mięso wrony. Utknęły w mojej pamięci jak owsianka, która stanęła w gardle.
1. Pieczony gołąb
Chleb jest jeszcze ciepły, czuję go pod moim szalem, gdy echo mojego własnego serca pulsuje przez jego chrupiącą skórkę. Biegnę tak szybko, jak tylko potrafię, wzdłuż rowu przy drodze.
Nagle jakieś wielkie, brązowe nozdrza niemal trafiają mnie prosto w twarz i czuję gorący koński oddech.
– Dalej! – krzyczy woźnica, który wyjeżdża z bocznej dróżki i popędza klacz prosto na środek głównego traktu. Klacz kołysze głową na boki i widzę między jej żółtymi zębami wędzidło. Zagrodziła mi drogę.
Za bardzo na widoku, rzucam jej gniewne spojrzenie, wygrzebując się z rowu na płaską powierzchnię drogi. Ściskam swoją cenną zdobycz między piersiami i pędzę co sił obok zapierającego się konia i wozu z sianem.
– Tam! To ona – ryczy piekarz.
Nie mam odwagi obejrzeć się za siebie, po prostu pędzę jakąś wąską uliczką. Na skrzyżowaniu zerkam w bok, niepewna, co robić, a potem ruszam w drugą stronę, mijając kuźnię i stajnię. Ale syn piekarza, który mnie goni, nie traci czasu. Czuję, jak jego ręka chwyta mnie za szyję i ściąga na ziemię. Leżę na boku z twarzą w błocie. Widzę buciory kowala przez otwarte drzwi kuźni. Oddycham ciężko, zmęczona po biegu. Popycham rękami bochenek do góry i odrywam zębami kawałek. Lepiej coś zjeść, pojawia się myśl. Bo jak mam pójść do więzienia, to lepiej, żebym nie szła z pustym żołądkiem.
May Owens. Strażnik wywołuje mnie w celi. Razem z pozostałymi dziewczynami, które trafiły tu w minionym tygodniu. W sumie jest nas dwadzieścia. Trzy, które uciekły z domu w innym mieście, ale nie mają tu żadnych krewnych ani pozwolenia na żebranie. Dwie ladacznice, którym zabrakło paru pensów na przekupienie konstabla, żeby przymknął na nie oko. Pięć za drobne kradzieże. Osiem za oszustwo albo coś gorszego. I jeszcze jedna, porządnie wyglądająca dziewczyna, jak ja. Z głodu zabiła bezpańskiego psa, ale okazało się, że pies uciekł jakiemuś wielkiemu panu. Po prostu pech. To wszystko.
Idziemy gęsiego. Jedna za drugą wychodzimy w gęstą mgłę wczesnowiosennego ranka. Wilgoć przeszywa mnie do kości po kilku dniach w celi, gdzie wiele stłoczonych ciał daje przynajmniej odrobinę przyjemnego ciepła. Idziemy główną ulicą. Na nasz widok zatrzymują się wozy i wózki, woźnice krzyczą z wściekłością. Budynek sądu jest obok, ale to część naszej kary. Wszyscy widzą nasz wstyd. Ludzie wołają, wyzywając nas od kobiet niegodziwych albo córek Ewy.
Szkoda, że nie można pokazać ludziom swojego wnętrza, tak jak pokazuje się twarz. Wtedy wiedzieliby, że wcale nie jestem zła ani zepsuta. Albo chciałabym, żeby mogli zobaczyć moje włosy, bo wtedy dostrzegliby, że wyglądają zupełnie tak samo jak włosy królowej, są tak samo czarne i faliste. Wówczas ludzie widzieliby, że jestem pobożną dziewczyną, jak ona. Nie jestem Ewą. Ewa nie