Zła krew. Maria Jaszczurowska

Zła krew - Maria Jaszczurowska


Скачать книгу
kilkanaście kilometrów od kampusu. Elizabeth zaprzyjaźniła się wówczas z córką sąsiadów, Jesse Draper. Jej ojciec, Tim Draper, przedsiębiorca w trzecim pokoleniu, miał wkrótce zostać jednym z najlepiej prosperujących inwestorów finansujących start-upy w Dolinie Krzemowej.

      Elizabeth łączyło z Uniwersytetem Stanforda coś jeszcze: język chiński. Ojciec często podróżował służbowo do Chin i doszedł do wniosku, że jego dzieci powinny uczyć się języka mandaryńskiego, więc razem z Noel znaleźli nauczyciela, który przychodził do ich domu w Houston w sobotnie poranki. W drugiej połowie nauki w szkole średniej dziewczynie udało się dostać do letniej szkoły języka mandaryńskiego organizowanej przez Uniwersytet Stanforda[7]. Program przewidziano tylko dla studentów, ale Elizabeth zrobiła dobre wrażenie na dyrektorze kursu, gdyż popisała się płynną znajomością języka, więc uczyniono dla niej wyjątek. Pierwsze pięć tygodni spędziła w kampusie w Palo Alto, a na kolejne cztery wysłano ją do Pekinu.

      Wiosną 2002 roku Elizabeth dostała się na Uniwersytet Stanforda jako stypendystka – najlepszym kandydatom przyznawano grant w wysokości trzech tysięcy dolarów na poszerzanie zainteresowań w wybranej dziedzinie nauki.

      Ojciec wpoił Elizabeth przekonanie, że w życiu trzeba mieć jakiś cel[8]. Na stanowiskach publicznych kierował akcjami humanitarnymi, na przykład w 1980 roku koordynował exodus z Mariel, kiedy to ponad sto tysięcy Kubańczyków i obywateli Haiti wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych. W domu wisiało mnóstwo zdjęć przedstawiających pana Holmesa niosącego pomoc ludziom w krajach wyniszczonych wojną. Elizabeth otrzymała zatem jasny przekaz: jeśli chce zostawić po sobie na świecie jakiś ślad, jej osiągnięcia będą musiały wykraczać poza zgromadzenie fortuny; powinny także przysłużyć się ludzkości[9]. Biotechnologia stwarzała możliwość połączenia tych dwóch ambicji. Elizabeth wybrała zatem inżynierię chemiczną, dziedzinę, która w naturalny sposób łączyła naukę z przemysłem.

      Twarzą Wydziału Inżynierii Chemicznej na Uniwersytecie Stanforda był Channing Robertson. Charyzmatyczny, przystojny i elokwentny, wykładał na uczelni od lat siedemdziesiątych i miał rzadko spotykany talent do nawiązywania dobrych relacji ze studentami. Jako jeden z niewielu wykładowców podążał też za najnowszą modą; wyróżniała go charakterystyczna siwiejąca blond czupryna, a na zajęcia przychodził w skórzanych kurtkach, w których nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt dziewięć lat.

      Elizabeth zapisała się na jego kurs „Wprowadzenie do inżynierii chemicznej” oraz na seminarium z systemów kontrolowanego podawania leków. Upierała się też, by pozwolił jej asystować podczas badań laboratoryjnych. Robertson się zgodził i przydzielił ją do pomocy pewnemu doktorantowi, który w ramach swojego projektu próbował ustalić, jakie enzymy najlepiej sprawdzą się w detergentach do prania.

      Poza długimi godzinami spędzanymi w laboratorium Elizabeth prowadziła też bujne życie towarzyskie. Bywała na imprezach organizowanych na kampusie i umawiała się ze studentem drugiego roku, JT Batsonem. Chłopak pochodził z małego miasta w Georgii. Imponowały mu światowe maniery Elizabeth, choć z drugiej strony uważał, że jest zbyt skryta. „Niewiele można było od niej wyciągnąć” – wspomina. „Rzadko uchylała rąbka swoich tajemnic”.

      Na pierwszym roku podczas przerwy zimowej Elizabeth przyjechała do Houston, by spędzić ferie z rodzicami i wujostwem Dietzami – akurat przylecieli z Indianapolis. Studiowała zaledwie od kilku miesięcy, ale już chodziła jej po głowie rezygnacja. Podczas świątecznego obiadu ojciec posłał jej papierowy samolocik, który miał na skrzydłach napis „Doktorat”.

      Zdaniem jednego z członków rodziny obecnego przy stole odpowiedź Elizabeth nie pozostawiała wątpliwości.

      – Nie, tato, nie chcę robić doktoratu. Wolę zarabiać pieniądze.

      Pewnego wiosennego dnia stanęła w akademiku w drzwiach pokoju, w którym mieszkał Batson, i oznajmiła, że nie może się z nim dłużej spotykać, bo zakłada firmę i będzie musiała cały czas poświęcać jej rozwojowi. Batson nigdy wcześniej nie dostał kosza. Poczuł się oszołomiony, ale pamięta, że niezwykły powód, jaki podała jego dziewczyna, trochę złagodził gorycz odrzucenia.

      Elizabeth zrezygnowała ze studiów na Uniwersytecie Stanforda dopiero jesienią następnego roku, po powrocie z wakacyjnego stypendium w Instytucie Genetyki w Singapurze. Na początku 2003 roku w Azji szalała nieznana wcześniej choroba: SARS, czyli zespół ostrej ciężkiej niewydolności oddechowej. Elizabeth spędziła zatem lato, badając próbki pozyskane tradycyjnymi metodami, takimi jak strzykawki czy wymaz z nosa. Po tym doświadczeniu doszła do wniosku, że musi istnieć jakiś lepszy sposób[10].

      Po powrocie do Houston przez pięć dni nie wstawała od komputera[11]. Kładła się spać na godzinę lub dwie, a posiłki jadła przy biurku; matka przynosiła je na tacy. Podczas stażu miała okazję zaobserwować nowe technologie, a kiedy połączyła to z wiedzą uzyskaną na zajęciach Robertsona, napisała zgłoszenie patentowe plastra na ramię, który jednocześnie diagnozowałby choroby i je leczył.

      Niedobory snu nadrobiła w samochodzie, kiedy matka wiozła ją z Teksasu do Kalifornii na rozpoczęcie drugiego roku studiów. Na kampusie poszła prosto do Robertsona i Shaunaka Roya – doktoranta, któremu pomagała w laboratorium – i pokazała im propozycję wniosku patentowego.

      Podczas zeznania złożonego przed sądem kilka lat później Robertson wspominał, że pomysłowość Elizabeth zrobiła na nim wrażenie[12].

      – Jakimś cudem zdołała połączyć różne fragmenty nauki, inżynierii i technologii w sposób, który mnie samemu nigdy nie przyszedł do głowy.

      Zaimponowały mu też jej determinacja i niezłomna chęć realizacji pomysłu.

      – Nigdy jeszcze nie spotkałem takiego studenta, a uczyłem ich już tysiące. Zachęcałem ją, by nie ustawała w wysiłkach i spełniała swoje marzenia.

      Shaunak wykazał się większym sceptycyzmem. Wychował się w Chicago, w rodzinie indyjskich imigrantów, z dala od pociągającego czaru Doliny Krzemowej. Uważał się za człowieka pragmatycznego i twardo stąpającego po ziemi. Koncepcja Elizabeth wydawała mu się zbyt daleko idąca. Dał się jednak porwać entuzjazmowi Robertsona i zaczęli wspólnie rozważać stworzenie start-upu.

      Kiedy Elizabeth zajmowała się biurokracją i kompletowaniem dokumentów niezbędnych do założenia firmy, Shaunak kończył ostatni semestr pracy naukowej, chcąc uzyskać tytuł. W maju 2004 roku dołączył do start-upu jako pierwszy pracownik. Przyznano mu też mniejszościowy udział w kapitale spółki. Robertson przyjął rolę doradcy w zarządzie.

      Przez kilka pierwszych miesięcy Elizabeth i Shaunak gnieździli się w maleńkim biurze w Burlingame. Później znaleźli coś większego. Nowe biuro pozostawiało wiele do życzenia. Choć zgodnie z adresem powinno się mieścić w Menlo Park, w rzeczywistości znajdowało się w obskurnej dzielnicy przemysłowej na obrzeżach East Palo Alto, gdzie strzelaniny nie należały do rzadkości. Pewnego ranka Elizabeth pojawiła się w pracy z odłamkami szkła we włosach. Ktoś strzelał do jej samochodu i roztrzaskał szybę po stronie kierowcy. Mało brakowało, by napastnik trafił ją w głowę.

      Elizabeth nazwała firmę Real-Time Cures[1*]; w wyniku niefortunnego błędu na pierwszych odcinkach wypłaty widniała nazwa Real-Time Curses[2*]. Później nazwę firmy zmieniono na Theranos – było to połączenie słów oznaczających terapię i diagnozę.

      Aby zdobyć potrzebne fundusze, Elizabeth postanowiła wykorzystać rodzinne koneksje[13]. Przekonała Tima Drapera, ojca swojej sąsiadki i przyjaciółki z dzieciństwa, by zainwestował w ten interes milion dolarów. Nazwisko Draper wiele znaczyło w kręgach biznesowych, dzięki czemu firma Elizabeth od razu zyskała na wiarygodności: pod koniec lat pięćdziesiątych dziadek Tima założył pierwsze w Dolinie Krzemowej przedsiębiorstwo inwestujące w nowo zakładane firmy, a firma Tima, DFJ, zasłynęła


Скачать книгу