Zła krew. Maria Jaszczurowska
spraw uchodźców.
Elizabeth zaimponowała Draperowi i Palmieriemu pozytywną energią i wizją zastosowania zasad nano- i mikrotechnologii w diagnostyce. W dwudziestosześciostronicowym dokumencie, który sporządziła w celu pozyskiwania nowych inwestorów, opisała plaster do bezbolesnego pobierania krwi przy użyciu mikroigiełek[15]. Wynalazek nosił nazwę TheraPatch i miał zawierać mikrochip z systemem czujników, które analizowałyby krew i same decydowały, jaką dawkę leku zaaplikować. Uzyskane wyniki byłyby bezprzewodowo przekazywane lekarzowi prowadzącemu. Dokument zawierał też kolorowy wykres przedstawiający poszczególne elementy plastra i jego funkcjonowanie.
Nie wszystkich potencjalnych inwestorów udało się przekonać. Pewnego ranka w lipcu 2004 roku Elizabeth spotkała się z przedstawicielami MedVenture Associates, firmy inwestycyjnej specjalizującej się w obszarze technologii medycznych[16]. Siedząc przy stole naprzeciwko pięciorga wspólników, energicznie i w wielkich słowach opisywała potencjał swojej technologii i jej wpływ na losy ludzkości. Kiedy jednak inwestorzy zaczęli zadawać konkretne pytania na temat systemu mikrochipów i chcieli wiedzieć, czym miałby się różnić od systemu, który wcześniej opracowała i wprowadziła na rynek firma Abaxis, Elizabeth wyraźnie się zmieszała i atmosfera w sali zrobiła się napięta. Jako że wynalazczyni nie potrafiła udzielić wyczerpujących odpowiedzi na wnikliwe pytania natury technicznej, po pół godzinie wstała i wyszła, nadąsana.
Nie tylko MedVenture Associates odrzuciła propozycję dziewiętnastoletniej niedoszłej absolwentki Stanforda[17], lecz to nie powstrzymało Elizabeth. Do końca 2004 roku udało jej się szczęśliwym trafem pozyskać prawie sześć milionów dolarów od niezłych inwestorów. Poza Draperem i Palmierim przekonała do swojego pomysłu starzejącego się Johna Bryana, a także Stephena L. Feinberga, specjalizującego się w nieruchomościach i prywatnych funduszach, który zasiadał w zarządzie szpitala onkologicznego MD Anderson Cancer Center w Houston[18]. Namówiła do inwestycji studenta Uniwersytetu Stanforda Michaela Changa, którego rodzina sprawowała kontrolę nad wartym kilka miliardów dolarów przedsiębiorstwem na Tajwanie, zajmującym się dystrybucją zaawansowanej technologii. Do interesu dorzuciło się też kilkoro członków licznej rodziny Holmesów, na przykład siostra Nel, Elizabeth Dietz.
W miarę jak napływały pieniądze, Shaunak zaczynał zdawać sobie sprawę, że plasterek, który podobno miał czynić cuda, bardziej zakrawał na rekwizyt z bajki. Teoretycznie dało się stworzyć coś takiego, podobnie jak w teorii można polecieć na Marsa, diabeł jednak tkwił w szczegółach. Chcąc nieco zmienić koncepcję plastra, by bardziej odpowiadała rzeczywistym możliwościom, Shaunak i Elizabeth ograniczyli się do komponentu diagnostycznego, ale i to okazało się nie lada wyzwaniem.
W końcu zrezygnowali z plastra na rzecz czegoś, co bardziej przypominało kieszonkowe aparaty do monitorowania poziomu cukru we krwi u pacjentów z cukrzycą. Elizabeth chciała, żeby urządzenie opracowane przez Theranosa było mobilne, podobnie jak używane dotychczas glukometry, ale wymyśliła, że będzie podawało o wiele więcej parametrów niż tylko poziom cukru. To znaczyło, że musiałoby być bardziej skomplikowane, a co za tym idzie – większe.
Udało się osiągnąć swego rodzaju kompromis – system złożony z wkładu i czytnika, łączący techniki mikroprzepływowe z biochemią. Pacjent miał nakłuwać sobie palec i pobierać małą próbkę krwi, którą następnie umieszczałby w pojemniku wyglądającym jak grubsza karta kredytowa. Następnie kartę wkładałoby się do większego urządzenia, zwanego czytnikiem. Pompy w czytniku przepychałyby krew przez maleńkie kanaliki w karcie do zbiorniczków pokrytych proteinami-przeciwciałami. W kanalikach stała frakcja krwi byłaby odfiltrowywana – białe i czerwone krwinki zostałyby oddzielone od osocza, które docierałoby do zbiorniczków. Reakcja chemiczna osocza z przeciwciałami wyzwalałaby sygnał, który czytnik analizowałby i przekładał na konkretny wynik.
Elizabeth widziała to w ten sposób, że czytniki i wkłady pacjenci będą trzymali w domu, dzięki czemu będą mogli regularnie badać sobie krew. Antena nadawcza wbudowana w czytnik miała z centralnego serwera przekazywać wyniki badań do komputera lekarza prowadzącego. Dzięki temu lekarz na bieżąco korygowałby dawki leków, zamiast czekać, aż pacjent uda się na badanie krwi do laboratorium albo przyjdzie na kolejną umówioną wizytę.
Pod koniec 2005 roku, osiemnaście miesięcy po dołączeniu do firmy, Shaunak zaczął wreszcie dostrzegać postępy. Firma zdołała opracować prototyp urządzenia, roboczo nazwany Theranos 1.0, poza tym zatrudniała już dwunastu pracowników. Udało się też stworzyć model biznesowy, który wkrótce miał zacząć przynosić zyski: nową technologię badań krwi zamierzano udostępniać w drodze licencji koncernom farmaceutycznym, one zaś mogłyby dzięki niej sprawdzać niepożądane skutki uboczne leków poddawanych testom klinicznym.
Na małe przedsiębiorstwo zwróciły też uwagę media[19]. W Boże Narodzenie Elizabeth wysłała pracownikom „najlepsze życzenia”. W treści mejla zawarła także link do artykułu, który pojawił się w „Red Herring”, czasopiśmie poświęconym nowinkom technologicznym. Wiadomość kończyła się zdaniem: „Hip hip hurra na cześć «najfajniejszego start-upu w dolinie»!!!”[20].
2
Dozownik kleju
Na początku 2006 roku Edmond Ku trafił na rozmowę kwalifikacyjną do Elizabeth. Od razu urzekła go roztaczana przez nią wizja. Rozmówczyni opisała świat, w którym leki dokładnie dopasowywano by do potrzeb pacjenta dzięki precyzyjnej technologii badania krwi opracowanej przez Theranosa. Aby lepiej zilustrować swoje marzenie, odniosła się do cerebrexu – środka przeciwbólowego, który nie zyskał zaufania, ponieważ powszechnie uważano, że zwiększa ryzyko udaru i zawału serca. Mówiono nawet, że producent leku, firma Pfizer, będzie musiała wycofać go z rynku. Dzięki systemowi Theranos można byłoby wyeliminować skutki uboczne cerebrexu, dzięki czemu miliony chorych cierpiących na artretyzm mogłyby dalej przyjmować lek skutecznie łagodzący ból. Dla potwierdzenia swoich słów Elizabeth przywołała też garść statystyk: podobno około stu tysięcy Amerykanów rocznie umiera z powodu skutków ubocznych leków. Theranos mógłby wyeliminować to ryzyko, czyli dosłownie uratowałby życie tysiącom ludzi.
Edmond, dla przyjaciół Ed, poczuł, że przemawia do niego żelazna logika siedzącej naprzeciwko kobiety, która wpatrywała się w rozmówcę bez mrugnięcia okiem. Uznał opisywaną przez nią misję za godną podziwu.
Ed, skromny inżynier, zasłynął w Dolinie Krzemowej jako specjalista od trudnych przypadków. Start-upy, które doświadczały trudności ze względu na złożone zagadnienia technologiczne, wzywały go na pomoc, a jemu zwykle udawało się znaleźć jakieś rozwiązanie. Urodził się w Hongkongu, ale kiedy był nastolatkiem, wraz z rodziną wyemigrował do Kanady. Z czasem nabrał zwyczaju typowego dla Chińczyków posługujących się angielskim jako drugim językiem, a mianowicie zawsze mówił w czasie teraźniejszym.
Jeden z członków zarządu Theranosa złożył mu propozycję objęcia stanowiska kierownika do spraw technologicznych. Gdyby ją przyjął, jego zadanie polegałoby na przekształceniu prototypu urządzenia Theranos 1.0 w funkcjonalny produkt, który spółka mogłaby wprowadzić na rynek. Wysłuchawszy inspirującej przemowy Elizabeth, Ed uznał, że w to wchodzi.
Wkrótce jednak zorientował się, że Theranos jest najtrudniejszym wyzwaniem, z jakim przyszło mu się zmierzyć. Miał doświadczenie w elektronice, a nie w dziedzinie sprzętu medycznego. Poza tym prototyp, który mu przekazano, nie działał. W ręce Eda trafiła zaledwie namiastka tego, co opisywała Elizabeth. On miał namiastkę przekształcić w urządzenie z wizji szefowej.
Główna trudność polegała na tym, że założycielka start-upu uparła się, by technologia Theranosa działała z mikroskopijną próbką krwi: kroplą pobieraną z opuszki palca. Po matce odziedziczyła strach przed igłami: Noel Holmes mdlała na widok strzykawki. Elizabeth tak się zafiksowała na tej koncepcji, że wyprowadził ją z równowagi