Dzika rzecz. Rafał Księżyk

Dzika rzecz - Rafał Księżyk


Скачать книгу
w następnych latach regularnie natykał się w Wielkiej Brytanii i Stanach na ludzi z byłej Czechosłowacji, którzy słyszeli o tym koncercie lub na nim byli.

      – W Nowym Jorku spotkałem Rosjanina, który twierdził, że od tego występu zaczęła się listopadowa praska rewolucja – mówi.

      W czerwcu 1989, po powrocie do Stanclewa, Brylewski wziął udział w pierwszych wolnych wyborach do sejmu. Wspominał ten moment w Kryzysie w Babilonie:

      Z wiejskiej perspektywy wyglądało to tak, że kiedy zapytałem takiego chama, miejscowego milicjanta: „Czy może mi pan powiedzieć, gdzie tutaj jest punkt wyborczy?”, on na to: „Teraz już nie trzeba głosować. Nie wie pan? Już nie ma przymusu, nie musi pan jechać”. Bezczelny. To były pierwsze wolne wybory. Pojechałem do Biskupca i zdążyłem zagłosować. Ten przełom nie był spektakularny, taki cichy rozpad komuny, bez masowej euforii jak w słynnym karnawale „Solidarności” w ’81 roku. Zresztą od razu dał o sobie znać nowy podział wewnątrz obozu solidarnościowego, co nawet dla tak umiarkowanego optymisty jak ja było niemiłym doświadczeniem.

      Ustrojowa przemiana miała jednak dla muzyków Izraela bardzo konkretny wymiar. Na początku 1989 roku, jeszcze przed wyjazdem do Czechosłowacji, milicja zorganizowała nalot na kolonię domów w Stanclewie, gdzie wówczas mieszkali. Pomiędzy domami stała szklarnia pełna krzaków marihuany, o czym doniósł władzom sąsiad. Muzycy twardo twierdzili, że to zielsko zasadzone dla ochrony pomidorów przed muchami, i materiał dowodowy został przekazany do analizy laboratoryjnej. Przeciąganie postępowania miało taki skutek, że wraz ze zmianą władzy odwołano komendanta posterunku w Biskupcu, a jego następca jesienią sprawę umorzył.

      Ten przełomowy rok wieńczyła impreza, która jawiła się niczym zadziwiające przymierze zwycięskiej opozycji i anty­babilońskiego, buntowniczego reggae. W ósmą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, 13 grudnia 1989 roku, w hali Stoczni Gdańskiej odbył się koncert Solidarność Anti-­Apartheid. Włodzimierz Kleszcz, dyrektor artystyczny przedsięwzięcia, zaprosił do Polski zaangażowanych muzyków i poetów z Afryki i czarnej diaspory w Wielkiej Brytanii i z Afryki. Wystąpili między innymi Linton Kwesi Johnson, który w songu Wat About di Workin’ Claas? śpiewał o „Solidarności”, The ­Twinkle Brothers, Dennis Bovell oraz Benjamin Zephaniah, któremu akompaniowali muzycy Izraela, Daabu i T.Love.

      – Duża, spektakularna akcja, cała hala wypełniona ludźmi – pamięta Konikiewicz. – Jedna wpadka była z trans­portem. Artyści przylecieli do Warszawy i do Gdańska jechaliśmy autobusem. Organizatorzy wynajęli miejski bus z harmonijkowymi drzwiami, a w nocy było jakieś minus dwadzieścia, lodowaty wiatr przeciskał się przez szpary. Wyobraź sobie nieprzyzwyczajonych do tego czarnych ludzi. Okręceni kocami, ratowaliśmy się alkoholem.

      „Solidarność” spotyka rasta. Oprawę graficzną koncertu Solidarność Anti­-Apartheid zapewnili bracia Erszkowscy z Galago Band. Michał zaprojektował plakat, Jan bilet

      Archiwum braci Erszkowskich

      „Solidarność” spotyka rasta. Oprawę graficzną koncertu Solidarność Anti­-Apartheid zapewnili bracia Erszkowscy z Galago Band. Michał zaprojektował plakat, Jan bilet

      Archiwum braci Erszkowskich

      Oprawa plastyczna imprezy była dziełem braci Erszkowskich, plastyków i zarazem muzyków, którzy jako duet Galago Band jeszcze w połowie lat siedemdziesiątych zapisali się jako twórcy bodaj pierwszego polskiego zespołu reggae, a w stoczni zagrali z grupą Rocka’s Delight. Powstał plakat przedstawiający czarnoskórego wojownika i polskiego husarza niosących flagę; słynne logo „Solidarności” znalazło się na tle w barwach rasta. Koncertowy bilet przedstawiał z kolei to samo logo w asyście dwóch rastafariańskich Lwów Syjonu. Unia reggae i opozycji trwała chwilę, niemniej patrząc na te nieprawdopodobne obrazki, można sobie wyobrazić, że był to jeden z możliwych, acz niezrealizowanych, fan­tastycznych scenariuszy dla wykluwającej się w chaosie transformacji nowej Polski. Gdy dwadzieścia lat później w hali Stoczni Gdańskiej odbywał się koncert Zaczęło się w Polsce dla uczczenia rocznicy pierwszych wolnych wyborów, jako gwiazdy wystąpili Kylie Minogue i Scorpions.

       3. Wieczór z życia Praffdaty

      – W lecie 1989, chociaż byliśmy po tych pierwszych, niby wolnych wyborach z 4 czerwca, prędzej spodziewalibyśmy się, że Ruscy wkroczą i utną całą tę wolność, jak to było kiedyś w Pradze czy w Budapeszcie, niż tego, że rozpłyną się całe demoludy. Ale parę miesięcy później upadł mur berliński. A kto pierwszy burzył mur? My – opowiada Jarek Guła, spiritus movens nieformalnej grupy artystycznej Praffdata.

      Praffdata powstała w marcu 1984 roku na szkolnym korytarzu, gdy Guła skrzyknął do wspólnych akcji uczniów ­SOS-u. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ta szkoła, położona przy Grochowskiej 194/196, nieopodal ronda Wiatraczna na warszawskim Grochowie, była istną wylęgarnią kontrkultury. Chodzili tam, a w zasadzie bywali, między innymi Skandal z Dezertera, Andrzej Stasiuk, Rafał Kwaśniewski – twórca zespołów PRL i Elektryczne Gitary, Dziki z załogi skupionej wokół Armii i Złotej Skały, muzycy Sstil, Houka, 4 Kopniętych i Freda oraz barwni załoganci różnej maści, jak Tycu czy Lenin.

      Pełna nazwa szkoły oficjalnie brzmiała Szkolny Ośrodek Socjoterapii. Nieoficjalnie mówiło się Szkoła Ostatniej Szansy, przyjmowała bowiem uczniów, którzy nie chcieli bądź nie potrafili się wpasować w rygor placówek oświatowych, i dawała im szansę zrobienia matury. Sami wychowankowie SOS-u na gęsto zabazgranej ścianie korytarza zanotowali: „Stan Odmiennej Świadomości”. Wypadkowa wykładni wszystkich powyższych nazw daje pojęcie o energii buzującej w SOS-ie. Praffdata stała się jej esencjonalną ekspresją.

      Chłopaki z Praffdaty. Stoi Maciej Wilski. W środku od lewej: Jarek Guła, Paweł „Palebek” Śniatyński. Leży Faustyn Chełmecki

      Fot. Jarosław „Dudi” Burchardt. Ze zbiorów Fundacji Kopalnia Złota

      Apogeum działań Praffdaty przypada na przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ale grupa wciąż jeszcze jest aktywna. Można by ją z grubsza przedstawić jako warszawski odpowiednik wrocławskiej Pomarańczowej Alter­natywy czy też trójmiejskiego Totartu. Kreowała sytuacje nieprzewidywalne, żywiołowe i absurdalne, będące aktem transgresji i wolnościowym protestem. W przeciwieństwie jednak do tamtych formacji, o których wiele już napisano, Praffdata wciąż czeka na swego kronikarza. A przecież w epoce dali się poznać na głośnych ogólnopolskich przeglądach muzycznego undergroundu. W 1986 roku na I Zlocie Cynicznej Młodzieży Ery Atomowej w Gdyni, w 1990 – podczas ostatniej edycji Grand Festiwalu Róbrege na Torwarze, a w 1993 na Energii Sztuki w Żarnowcu. Przypomnijmy jedną z akcji Praffdaty z lipca 1989, tę o dalekosiężnych skutkach i globalnym zasięgu: obalenie muru berlińskiego.

      Jak to się stało, że banda frików z Polski znalazła się w nieufnie nastawionym do świata Berlinie Wschodnim, gdy mur wciąż stał niewzruszenie? Łącznikiem był Pietia, legendarny punkowy wydawca, czyli Piotr Wierzbicki, współtwórca zina i wytwórni muzycznej QQRYQ:

      – To był jeden z paradoksów tamtego systemu, że łatwiej było nawiązać kontakt z punkowcem z RFN niż z NRD. Adresy do punkowców z RFN miałem z wydawanych tam zinów, które dostałem od kolegów. W Niemczech Zachodnich nie musieli się obawiać, że ich pogonią, i jeśli ktoś działał na scenie DIY, bez problemu podawał swój adres w wydawanych na tejże scenie pismach. Zacząłem korespondować z tymi ludźmi, wymienialiśmy


Скачать книгу