Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
przystanęła. Nie miała pewności, czy plany były aktualne i czy biura nie zostały zamienione miejscami.
„Nie zatrzymuj się”.
Przykucnęła i delikatnie oparła się ramieniem o drzwi. Chwyciła okrągłą klamkę i pociągnęła do siebie, zanim ją obróciła. Skobel cofnął się bezgłośnie. Dopiero wtedy pchnęła skrzydło. Drzwi nie były zamknięte na klucz, lecz nisko zawieszone, dolną krawędzią przesunęły się po dywanie. Wyraźnie słyszalny szelest obwieścił jej nadejście. Znieruchomiała.
Na biurku oświetlonym pojedynczą lampką z zielonym kloszem stała maszyna do pisania i jakieś skomplikowane urządzenie drukujące; resztę niewielkiego, pozbawionego okien pomieszczenia wypełniały nudne szafki na akta. Minimalistyczne dekoracje na ścianach było widać jedynie dzięki światłu z korytarza. Sara dostrzegła w środku dwie pary drzwi. Zza jednych, prowadzących do poczekalni, docierało słabe światło i słychać było bardzo niewyraźne głosy. Drugie, do łazienki, przez którą dało się wejść do właściwego gabinetu, były ciemne.
Była już tak blisko.
Kiedy weszła do środka, zauważyła, że ciężko dyszy… albo raczej poczuła, jak powietrze gwałtownie przemieszcza się jej tchawicą i głośno wydostaje na zewnątrz w sposób, który zwróciłby uwagę każdej osoby znajdującej się w pobliżu. Zacisnęła powieki, wzięła oddech przez nos i wstrzymała go na dłuższą chwilę, by w końcu powoli wypuścić powietrze ustami.
Nie po raz pierwszy Sara czekała, czy usłyszy inny głos, karcący, przekonujący lub droczący się z nią – lecz nikt się nie odzywał.
Otworzyła drzwi do łazienki i natychmiast zauważyła, że zmienia się akustyka. Pomieszczenie nie było wykończone, a na podłodze stały kartony z płytkami, leżały miedziane rury i zabezpieczone deskami ceramiczne przedmioty, których nazw nawet nie znała. W powietrzu unosił się zapach trocin i ścieków. Głosy, teraz znacznie wyraźniejsze, stały się zrozumiałe. Dobiegały z drugiej strony łazienki, z otworu, przez który sączyło się też światło. Weszła do środka. Szybko i boleśnie przekonała się, że podłoga była usiana ostrymi odłamkami, które atakowały jej stopy. Rozejrzała się raz jeszcze, nabrała powietrza do płuc, podkurczyła palce, by zminimalizować uszkodzenia, gdyby na coś nadepnęła, i zamknęła za sobą drzwi.
Posuwała się powoli w stronę wejścia do biura ambasadora. Wyciągała przed siebie dłonie, szukając po omacku pudeł, które gdzieś tam musiały stać. Ktoś mówił doskonałym niemieckim, jednak z wyraźnym amerykańskim akcentem. Sara domyślała się, że to ambasador.
– …początek intensywniejszej i owocniejszej współpracy naszych krajów…
Coś przebiło cienką podeszwę baletki i przecięło skórę jej stopy. Sara miała ochotę krzyczeć, podskakiwać na jednej nodze i ze złości tłuc wszystko, co znalazłoby się w zasięgu dłoni. Żeby się powstrzymać i nie zdradzić swojej obecności, zacisnęła zęby na nadgarstku. Czekała cierpliwie, aż przeminie pierwsza fala bólu i szoku.
– …współpraca wykraczająca poza sferę wojskową, umożliwiająca realizację naszych wspólnych celów…
Spróbowała się oprzeć na skaleczonej stopie. Bolało, ale wytrzymała. Raczej nie będzie w stanie uciekać, gdyby zaszła taka potrzeba, lecz bardziej martwiło ją to, że czuła coś twardego w przesiąkniętej krwią skarpetce.
Okazało się, że zmierza nie w stronę kolejnych drzwi, a drewnianego panelu, którym na czas robót zasłonięto przejście. Ktoś przyciął go niezbyt starannie, dzięki czemu wystarczyło się schylić, by przez szparę biegnącą wzdłuż futryny zobaczyć fragment pokoju. Przesuwając się nieznacznie, mogła obserwować wszystkich uczestników spotkania.
W przestronnym gabinecie oświetlonym dużym żyrandolem niemieckie minimalistyczne formy z marmuru sąsiadowały z luksusowo wyglądającymi drogimi meblami i odrobiną japońskiego objets-d’art. Hasse stał pośrodku. Z czapką pod pachą i w swoim codziennym szarym mundurze wyraźnie nie pasował do ostentacyjnej elegancji gabinetu. Jego mina wyrażała pobłażliwą cierpliwość.
Za masywnym biurkiem siedział ambasador Japonii. W zestawieniu z ogromem mebla wyglądał jak karzeł. Uśmiechał się, kiedy mówił, miał nienaturalnie duże, krzaczaste brwi i zbyt wysokie czoło, co w połączeniu z brodą i okularami czyniło go w oczach Sary podobnym do żydowskiego komedianta, którego zapamiętała z filmu oglądanego w dzieciństwie. Nie byłaby zdziwiona, gdyby zaczął tańczyć po pokoju.
Niemalże komiczna postać ambasadora kontrastowała z wyglądem oficera armii Cesarstwa Wielkiej Japonii, który siedział po jego prawej stronie i nie ukrywał zniecierpliwienia. Miał na sobie prosty mundur polowy w kolorze khaki, lecz ociekające złotem patki przy kołnierzu i wysokie błyszczące buty, zupełnie inne niż na nogach strażników przy wejściu, skojarzyły się Sarze z Trockim, komunistą wyrzuconym z Rosji przez swoich bolszewickich przyjaciół. Niemal dwumetrowy oficer górował nad ambasadorem oraz jego biurkiem. Poirytowany zdominował całą scenę niecierpliwym stukaniem stopą w podłogę, jakby zaraz miał wypełnić sobą całą przestrzeń gabinetu. To musiał być Shirō Ishii.
Za dwójką Japończyków stała kobieta, również Japonka, lecz ubrana w zachodnim stylu, i ze schyloną głową robiła notatki. Była przy tym tak nieruchoma, że Sara w pierwszej chwili nie zdawała sobie sprawy z jej obecności, zauważyła ją dopiero, kiedy odwracała kartkę na drugą stronę.
Ambasador zrobił przerwę na oddech i chciał mówić dalej, lecz Ishii przerwał mu w chrapliwym japońskim.
– Proszę mówić po niemiecku, by nasz gość również wszystko rozumiał – zganił go dyplomata, kiedy otrząsnął się z zaskoczenia i rozczarowania.
Ishii westchnął i powtórzył wszystko po niemiecku.
– Rozumiemy, o co chodzi, ekscelencjo. Teraz Herr Obersturmbannführer i ja mamy do omówienia pewną poufną sprawę. – Mówiąc to, wskazał głową w stronę drzwi.
Ambasador popatrzył na swoją asystentkę i się uśmiechnął.
– Fujiwara-kun można w pełni ufać – pochwalił ją. – Pochodzi ze wspaniałej i starej rodziny. Mogą panowie otwarcie przy niej rozmawiać.
– Nie, ekscelencjo. Nie zrozumiał mnie pan. Herr Obersturmbannführer i ja musimy porozmawiać sami. Zupełnie sami.
Twarz ambasadora stężała. Skrzywił się, kiedy dotarł do niego bezmiar impertynencji oficera. Warknął coś po japońsku i zabębnił palcami w blat.
– Tym razem nie trzeba już po niemiecku, żeby gość nas rozumiał? – syknął Ishii w języku Hassego, ale odpowiedział ambasadorowi po japońsku. Kłócili się przez chwilę.
Sekrety. Władza. Wojsko. Hierarchia. Miny. Kurtyzana…
Ambasador wstał i walnął pięścią w stół. Był czerwony ze złości, ale się nie odzywał.
Kurtyzana. Ta sugestia zakończyła spór.
Mijały sekundy.
Niski mężczyzna spojrzał na Hassego. Znów panował nad emocjami.
– Herr Obersturmbannführer, cieszę się, że mogliśmy się poznać i życzę owocnej dalszej części tego wojskowego spotkania – wyrzucił z siebie.
Hasse skinął głową, kiedy ambasador ukłonił się sztywno, po czym szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia, nie zaszczycając Ishiiego nawet jednym spojrzeniem. Sekretarka ruszyła za dyplomatą, lecz kiedy drzwi się zamknęły, znalazła się po ich niewłaściwej stronie. Stanęła niezdecydowanie. Ze schyloną głową czekała kilka sekund, aż ambasador się zreflektuje i ją wypuści.
W końcu drzwi zamknęły się na dobre,