Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
meblach, a pozostali starali się przekrzyczeć hałas.
Sara dostrzegła swoją matkę zajętą rozmową z wysokim mężczyzną z teatru. Próbując uniknąć zderzenia z wirującą tancerką rozbryzgującą żółty płyn z zielonej butelki, Sara usiłowała ją zawołać.
– Mutti…– zaczęła.
Kobieta się odwróciła. Miała czerwone oczy i złość w spojrzeniu.
– Wracaj do łóżka, moja kochana, i to natychmiast! Jest bardzo, bardzo późno… albo raczej bardzo wcześnie. Zbyt wcześnie, żeby wstawać.
– Mutti, ale jest za głośno i nie mogę zasnąć… bolą mnie uszy i…
– Ja tu pracuję, słoneczko, wracaj do łóżka! – syknęła matka. – Albo przyłącz się, jeśli masz ochotę. Rób, co chcesz.
Po policzku dziewczynki stoczyła się pojedyncza łza. Im była niżej, tym bardziej stygła, aż w końcu, gotowa do skapnięcia na ziemię, stała się nieprzyjemnie zimna.
– Ja się nią zajmę, Alexandra-san – rozległ się śpiewny głos. Alexandra. – Alexandra. Alexandra.
Sara odwróciła się i ujrzała wielki zwój materiału w jasnych barwach posuwający się w jej stronę. Niezliczone warstwy jedwabnej szaty, każda w innym kolorze i o różnych wzorach, rozszerzały się ku górze, by eksplodować w dwa jeszcze szersze rękawy. Zjawa miała porcelanowo białą twarz, a jej oczy, usta, nos i emocje zostały na niej namalowane. Czarne jak noc włosy nosiła związane w idealnie gładki, niewielki kok otoczony grzebykami, kwiatami i kolorowymi płatkami.
Zjawa uśmiechnęła się niespodziewanie, przełamując nieruchomość namalowanej maski. Nad kącikami jej ust uformowały się drobne dołeczki, od których emanowały ciepło i serdeczność. Twarz pod warstwami farby, ta prawdziwa, była twarzą dopiero co wydoroślałej nastolatki.
– Sara-san, daj mi rękę – powiedziała. – Jestem lady Sakura.
– Dzień dobry, lady… ale mama…
– Twoja mama pracuje i poprosiła, żebym się tobą zajęła. Powiedziała mi, że jesteś chora. Chodź…
Sara pomyślała, że to nie tak powinno wyglądać, ale rzeczywiście była chora, słaba i nie miała sił, by się spierać. Chwyciła dłoń nieznajomej, która miała długie, delikatne palce i skórę bardziej miękką niż cokolwiek, czego wcześniej dotykała.
Kobieta nachyliła się i wzięła ją w ramiona. Sara poczuła woń źle przechowywanych ubrań z nutką naftaliny, jędrność czystej skóry i brak detergentów do prania. Lecz przede wszystkim w nozdrza uderzył ją jeden zdecydowany zapach, który od razu poznała. Chanel No. 5.
Wydostały się z zatłoczonego salonu, a goście rozstępowali się przed nimi jak topniejąca pokrywa lodowa. W sypialni matki było chłodniej i ciszej, niż jej się przed chwilą wydawało. Nawet łóżko stało się bardziej miękkie, gdy trafiła na nie wprost z tulących ją ramion.
– Jesteś z Japonii? – zapytała Sara, moszcząc się pod kołdrą.
– Tak. Przyjechałam tu w odwiedziny – wyjaśniła lady Sakura półgłosem. Położyła dłoń na czole dziewczynki i aż cmoknęła. Sięgnęła po butelkę z wodą, lecz skrzywiła się, kiedy zobaczyła, co w niej naprawdę było.
– Jesteś gejszą? – zapytała Sara, która niespodziewanie przypomniała sobie to słowo.
Kobieta uniosła dłoń i zakryła usta, by ukryć uśmiech, lecz zmrużyła pokryte białym makijażem powieki, a na jej policzkach pojawiły się dołeczki.
– Nie, nie jestem. Jestem profesjonalną hochsztaplerką. – Zachichotała. – Hitsuji no atama, inu no niku.
– Co to znaczy?
– Głowa owcy, ciało psa. Wszystko to kwestia pozorów. Jestem tancerką, piosenkarką i… kurtyzaną.
– Co to jest kurtyzana?
Kobieta zamilkła, by po chwili pokręcić głową.
– Kurtyzana to nie gejsza. Gejsze są artystkami. Otacza je szacunek. To wyższe sfery. Kiedyś, dawno, dawno temu, byłam maiko, uczennicą, która w przyszłości miała zostać gejszą. Teraz… – przerwała. – Teraz jestem tylko tancerką i aktorką – dokończyła z jowialnością, w którą Sara nie uwierzyła.
– Co jest złego w byciu tancerką i aktorką? – drążyła Sara. – Większość naszych gości to ludzie teatru…
– Marzyłam, żeby być gejszą i podróżować po świecie jak madame Sadayakko, japońska Sarah Bernhadt, która podbija teatry i zdobywa serca mieszkańców zachodniego świata. Chciałam wracać do domu w blasku chwały. Ale świat nie potrzebował dwóch Sadayakko. Czekał raczej na tanie tancerki egzotyczne w tandetnych kimonach… by ludzie mogli karmić tylko oczy… – Ostatnie zdanie lady Sakura powiedziała półgłosem, jakby tylko do siebie. Zaraz potem nachyliła się w stronę Sary i wyznała scenicznym szeptem – To obi, moja szata, jest zrobiona z zasłony z pewnego hostelu w Hamburgu…
Zaniosła się chichotem. Nawet nie próbowała zakrywać twarzy czy utrzymywać hipnotyzująco spokojnego spojrzenia. Jej śmiech rodził się w brzuchu i wstrząsał całym ciałem. Rozśmieszyła Sarę, lecz to wywołało zaraz atak bólu. Skrzywiła się, a lady Sakura usiadła obok niej na łóżku.
– Mimi no itami? Kłuje cię w uszach? – Kobieta westchnęła i uśmiechnęła się ze współczuciem. – Połóż się, pomogę ci zasnąć. To kołysanka z moich rodzinnych stron. Pomoże ci zamknąć oczy.
Prawym ramieniem przytuliła dziewczynkę i zaczęła śpiewać głosem delikatnością przypominającym flet.
– Kono-ko yō-naku mori-woba ijiru…
Sara próbowała opierać się usypiającemu działaniu kołysanki.
– Jakie to piękne… – wyszeptała, kiedy jej opiekunka zamilkła. – I smutne. Naprawdę smutne. O czym śpiewałaś?
– Kołysanka to słowa służącej, która zajmuje się płaczącym dzieckiem pewnej rodziny. – Bez melodii i śpiewnego głosu jej słowa są ponure i pełne cierpienia. – Jest bardzo zmęczona, bo od dawna nie spała, więc błaga dziecko, by się uspokoiło i zamknęło oczy. Chce już odejść, wrócić do własnej rodziny, ale nie może. Nic nie ma. Wstydzi się.
– Dlaczego nie może wrócić do domu? – Sara stanęła w jej obronie, porażona bólem emanującym z tej historii.
Lady Sakura odwróciła głowę.
– Jest burakumin – wyjaśniła. – Inaczej eta-hinin, tak mówią o tych ludziach. To wyklęci. Są najniżej pośród wyrzutków. Warci mniej niż jedna siódma prawdziwego człowieka. Burakumin zajmowali się najbardziej nieczystymi zadaniami – chowali zmarłych, zabijali zwierzęta, garbowali skórę. Tylko to wolno im było robić, a z powodu tego, czym się trudnili, otaczała ich pogarda i obrzydzenie. Mimo że to ludzie, traktuje się ich jak wyrzutków… przez całe życie. Dziewczyna z kołysanki ma szczęście, że dostała taką pracę. Ma szczęście. Powinna czuć wdzięczność.
Twarz kobiety skrywała ciemność, a biała farba uczucia, lecz jej głos zdradzał toczące ją złość i cierpienie.
– Ty też jesteś jedną z tych… buraku… To dlatego nie zostałaś gejszą?
– Długo by opowiadać. – Kobieta westchnęła, odcinając się od pytania w sposób, który Sara zauważyła u wielu dorosłych. – Ale tak, również przez to. Teraz wszystko powinno być inaczej, ale tak naprawdę nic się nie zmieniło. Wciąż są rejestry i listy, nie da się tych rzeczy utrzymać w tajemnicy. To skaza, która prześladuje przez całe życie.
W korytarzu,