Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
żołnierzy, ale o ludzi. Zwykłych mieszkańców. W tym kobiety i dzieci. Oni nie są nawet partyzantami. To zwykli ludzie, mordowani tylko po to, żeby ich zamordować.
Czasem strzelają do nich, bo są Żydami. Pędzą kilka setek Żydów do synagogi i ją podpalają. W płomieniach giną dzieci.
Führer wysłał armię, żeby „zabijała bez litości i wahania wszystkich mężczyzn, kobiety i dzieci polskiej rasy”. Tak powiedział. Zawarł to w kilku słowach. One oznaczają, że Polacy nie są prawdziwymi ludźmi.
Przyglądam się im, jak słuchają tych opowieści. Niektórzy są wstrząśnięci, inni źli, a jeszcze innym robi się niedobrze, ale milczą. A niektórzy przysłuchują się temu wszystkiemu z radością. Są szczęśliwi. Świetnie się BAWIĄ!
Widać wyraźny podział między nimi. Jak nacięcie wykonane chirurgicznym skalpelem – wąskie, delikatne i niemal niewidoczne. Ale wiesz, że tam jest, że zostanie rozerwane, poszerzone i zaleje się krwią. I nawet jeśli zszyje je się starannie, na zawsze pozostanie blizna, szorstka i poszarpana jak szczyt górski. Nie da się z niej usunąć brudu. Zacznie się jątrzyć, pojawi się ropa i zainfekuje wszystko i wszystkich.
Alles Liebe,
Ursula
ROZDZIAŁ
DZIEWIĄTY
30 SIERPNIA 1940
PODRÓŻ ZACZĘŁA SIĘ W BARDZO ELEGANCKIM OTOCZENIU. Połyskujące polerowanym orzechowym drewnem i chromem berlińskie lotnisko Tempelhof i jego personel w rękawiczkach i różnokolorowych uniformach sprawiły, że do Sary wróciły wspomnienia wczesnego dzieciństwa, kiedy jeszcze nie brakowało pieniędzy ani jedzenia. Tamte czasy, wypełnione ludźmi teatru, jawiły jej się w jasnych barwach, otwarte na wszystkich. Żydzi mogli przechadzać się ulicami bez obaw o swoje bezpieczeństwo, pracować i wiązać się, z kim tylko chcieli. Czarni artyści spotykali się czasem z nadmierną ciekawością, jednak wśród przyjaciół matki nigdy nie pojawiła się wrogość wobec nich. Tymczasem sama obecność Clementine, nawet w roli służącej, wzbudzała dziś dezaprobatę, ściągała niezadowolone spojrzenia i wywoływała nieprzyjemne komentarze. Sara wszystko to widziała i nie czuła się z tym dobrze.
– Ludzie się na ciebie gapią – westchnęła.
– Przynoszę panience wstyd? Bardzo mi przykro, Fräulein… – prychnęła niemiło Clementine.
– Nie, nie to miałam na myśli. Tak nie powinno być.
– Czyżby panienka mi współczuła? – Clementine uniosła wzrok. – Z panienki to chyba nie jest zbyt dobra nazistka.
– Ja tylko… – zaczęła Sara, ale szybko przerwała.
– To nie są Przygody Hucka Finna, okej? Nie jestem tutaj, byś mogła się nauczyć czegoś ważnego o sobie samej. Znalazłam się tu, bo służące nie mają prawa głosu i o niczym nie decydują. Więc może niech panienka staje się lepszym człowiekiem na innym polu.
– Czytałaś sporo amerykańskiej literatury – zauważyła Sara. Ciekawość wzięła górę nad zdenerwowaniem.
– Panienka najwyraźniej również. A w zasadzie to czego się panienka spodziewała? Że w wolnym czasie skaczę po drzewach, jem banany, iskam wszy i szukam kości, żeby ozdobić sobie nos?
Ursula Haller powinna się zachowywać jak mała perfekcyjna nazistowska bestia, lecz Sara chciała być miła, podtrzymując jednocześnie swoją legendę. W postawie Clementine odnajdywała coś, czego nie potrafiła zinterpretować. Sara otworzyła usta i bez zastanowienia powiedziała to, co pomyślała.
– To było głupie – wyrzuciła z siebie, niepewna, co konkretnie chciała wyrazić.
– Wiesz, co jest głupie? Głupie to jest pomaganie wywiadowi wojskowemu. Powinnam była pozwolić tamtemu facetowi z dziwnym akcentem, żeby użył noża.
I właśnie dlatego nie lubię ludzi – pomyślała Sara. – Są zbyt skomplikowani.
A Clementine była wyjątkowo skomplikowana. Nie pochodziła z niewyedukowanej służby, to na pewno. Na każdym kroku udowadniała, jak okropną jest służącą, a błyskotliwa inteligencja nie pasowała do tego, co o sobie mówiła. I choć jej pyskatość wydawała się naturalna, Sara, która aby przeżyć, przez całe lata trzymała buzię na kłódkę, nie kupowała również tej pozy.
Na pokładzie samolotu, nowiutkiego, błyszczącego w słońcu junkersa Ju 52/3m, Sara czuła się dobrze, ba, była nawet podekscytowana perspektywą pierwszego w życiu lotu – aż do chwili, kiedy zapięła pas. Wnętrze samolotu przypominało jej autobus, a duże prostokątne okna z zasłonkami zapewniały dostateczną ilość światła i brak klaustrofobicznego ścisku. Lecz świadomość unieruchomienia, przytwierdzenia do czegoś, nawet jeśli był to tylko pas, wywołała w niej uczucie uwięzienia.
Drzwi się zamknęły. Dźwignia została obrócona, zamek zablokowany.
Sara stężała.
Silnik na prawym skrzydle zatrząsł się i przebudził do życia. Wykrztusił kłęby dymu, podskoczył i eksplodował przeraźliwym rykiem. Dziewczyna zadrżała. Jej oddech przyspieszył. Chwilę później dwa pozostałe silniki dołączyły do kakofonii pierwszego, a całość sprawiała wrażenie rywalizacji sekcji perkusyjnych kilku orkiestr, które czasem się zgrywały, a czasem zagłuszały wszystko nierównomiernym łoskotem.
W tym dźwięku – przenikliwym i wypełniającym każdy fragment przestrzeni – było coś, co wzbudzało w Sarze chęć ucieczki, a fakt, że nie mogła tego zrobić, bo wcześniej przypięła się do siedzenia, pozbawiał ją zmysłów. Zmieniła się w zwierzę kierowane jednym instynktem.
„Lauf. Uciekaj”.
Kiedy w końcu statek powietrzny Luft Hansy potoczył się pasem startowym, silniki zagrały na pełnych obrotach, a ich wycie wzniosło się o dwie oktawy i zmieniło w ogłuszający jazgot.
Lotnisko zostało w tyle, obraz za oknem się rozmył, a zaraz potem wszystko znalazło się pod nimi.
Sara pragnęła usłyszeć głos matki, by ją pocieszyła albo dodała otuchy, ale ona milczała.
Tym razem także musiała poradzić sobie sama.
Patrzyła, jak budynki zmieniają się w zabawki, a potem kropeczki rozsypane po szachownicy pól, aż w końcu całość przysłoniła biel. Przyglądała się chmurom dookoła, a wyobraźnia podsuwała jej obrazy, że spada przez nie jak kamień, zupełnie jakby źle stąpnęła, biegnąc po dachach kamienic w Wiedniu. Teraz nie spodziewała się jednak uderzenia; czuła tylko coraz więcej i więcej białego powietrza, które w miarę opadania wysysa jej żołądek.
Zamknęła oczy i wbiła paznokcie w grubą warstwę gumy na podłokietniku. Starała się być swoim wewnętrznym głosem.
„Weź się w garść, Saro!”.
W głowie i sercu krzyczała panicznie, więc nie słyszała własnych słów.
Clementine nachyliła się w jej stronę.
– Co się dzieje? – zapytała, przekrzykując wycie silników. – Gadasz do siebie?
Sara się rozejrzała. Była roztrzęsiona i szczypały ją oczy, bo dostał się do nich pot ściekający z czoła.
– Boże, jesteś żałosna – westchnęła Clementine.
Złapała ją za rękę. Miała twardą, chropowatą skórę. Dłoń żadnego dziecka nie powinna być w ten sposób stwardniała. Ale była też ciepła i silna, więc Sara zacisnęła palce.
Ju 52 przez osiem godzin niósł ją do Rzymu, zamkniętą w drżącym kokonie utkanym z ryku silników i paniki.
Hotel Victoria okazał się duszny i staroświecki, a jego ciemne, pozbawione