Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
mu hałas, ogłuszające wycie silnika, smród oleju i potu. To wszystko w połączeniu z bezlitosnym, duszącym upałem pokonało wytrzymałość Sary. Ciasny storch był tak maleńki i tak kruchy z wyglądu, że jeszcze zanim kapitan wepchnął ją siłą na pokład, jej ciało i umysł opanowała panika, która od początku lotu jej nie opuszczała. Dziewczyna miała wrażenie, że z jej organizmu wyparowała cała woda i straciła siły. Jakby w głowie miała papier ścierny, a skóra pomarszczyła się jak na zaschniętych owocach.
Clementine pogłaskała ją delikatnie po plecach.
– Nie jestem twoją Ewą – wyburczała Sara.
– Weź się przymknij – westchnęła Clementine.
– Nie zamykaj oczu, bo będzie ci tylko gorzej. Staraj się patrzeć na horyzont – poradził kapitan, przekrzykując ryk silnika.
– Światło… oślepia… – wydusiła Sara. Kapitan nachylił się i wcisnął jej na nos parę ciemnych okularów w białych oprawkach, wyposażonych w coś w rodzaju dodatkowego wizjera. Były nieprzyjemnie ciepłe, ale dzięki nim ból głowy nieco zelżał.
Drugi pilot przyglądał się uważnie czemuś na zewnątrz. Sara pomyślała, że może coś jest nie tak ze skrzydłem. Śmierć wydawała jej się lepszym rozwiązaniem niż kolejne minuty w samolocie.
Mężczyzna szturchnął pierwszego pilota, zamienili kilka słów i po chwili obaj wyglądali na coś po prawej stronie.
W końcu pilot się odwrócił i krzyknął coś po arabsku.
نحن متابعون
– O co mu chodzi?
– Nie bardzo rozumiem – wyjaśnił kapitan.
– Przecież mówisz po arabsku? – jęknęła Sara.
– Mówię klasycznym arabskim, a oni jakąś libijską odmianą… albo w ogóle innym językiem. – Kapitan skrzywił się, po czym zwrócił do pilota. – Seguiti? Nous sommes suivis?
– Oui! – odkrzyknęli obaj mężczyźni za sterami.
Ktoś ich gonił.
Kapitan zatoczył palcem krąg w powietrzu, na co pilot wzruszył ramionami. Samolot przechylił się na prawą stronę, a horyzont zaczął przesuwać się w lewą stronę. Sara walczyła z falami mdłości i przyciskała twarz do szyby, by patrzeć za siebie.
Na tle oślepiającej bieli piasku i błękitu nieba czarny ogon samolotu wydawał się wycinkiem innej rzeczywistości, a białe wydmy pojawiające się za nim wyglądały, jakby zrodziły się z pustki.
Daleko z tyłu pojawiła się ciemna sylwetka. Przypominała dużego ptaka, lecz jej skrzydła nie poruszały się ani na centymetr i wisiała zawieszona w powietrzu w zupełnie inny sposób niż drapieżniki wypatrujące ofiary. Sara przyglądała się, jak przesuwa się wzdłuż horyzontu, aż zrównała się z ich skrzydłem.
– Là – zawołał pilot.
Ciemny kształt znów zaczął przesuwać się w tył, w stronę ogona.
Kapitan i mężczyzna za sterami pogrążyli się w szybkiej wymianie zdań wypowiadanych mieszaniną arabskiego, francuskiego i włoskiego. Pilot stuknął palcem w bańkę po paliwie tuż obok, a jego towarzysz potwierdził jego gest, kręcąc głową.
Gonić, pościg, strach… ograniczenia, zużycie, spalanie, ryzyko.
Kapitan rzucił im zwitek banknotów. Mężczyźni zaczęli się kłócić między sobą.
– O co chodzi? – zapytała Sara.
– Ten po prawej nie chce marek Rzeszy – wyjaśnił kapitan.
– Pytałam o to, czego nie chcą zrobić.
– Nie zamierzają ruszać w pogoń za kolegą po fachu – odparł w końcu. Wyjął z torby coś ciężkiego i zaczął odwijać to z materiału. Pilot odwrócił się i znów coś krzyknął. Kapitan potaknął.
– Lepiej zapnij pas.
– Dlaczego? – jęknęła Sara. Nie potrafiła sobie wyobrazić niczego gorszego niż bycie przytwierdzoną do tego trzęsącego się i podskakującego zwierzęcia, co w dodatku pozbawiało ją iluzorycznej choćby możliwości ucieczki.
– Bo inaczej zrobisz sobie krzywdę.
Mówiąc to, nie przerwał składania trzech elementów wykonanych z czarnego metalu i brązowego bakelitu w jedną całość. Znany kształt ze skrytki za regałem z zakazanymi książkami. Sara sięgnęła za siebie i po omacku odnalazła końcówki pasa.
Pilot zaczął krzyczeć.
جاهز؟
Po raz pierwszy na jego nieogolonej i błyszczącej od potu twarzy Sara zobaczyła coś innego niż roześmiany luz i beztroskę. Zaciągnęła pas.
– El-an-a – polecił kapitan po arabsku.
Samolot zatrząsł się, przewrócił na skrzydło i przy akompaniamencie ryku silnika runął w stronę ziemi. Aluminiowa konstrukcja drżała i stukała, a za oknami było widać jedynie piasek. Okulary zsunęły się Sarze z nosa, jednak zdążyła je chwycić, zanim spadły na podłogę. Samolot zawisł nad wydmami, jakby nic nie ważył, i choć ten bezruch trwał tylko chwilę, ona miała wrażenie, że nigdy nie polecą dalej.
Nagle jednak pilot przewrócił maszynę przez plecy i gwałtownie pociągnął za drążek. Pustynia. Potem już tylko niebo. Wszystko pozbawione barw.
Lecieli tuż nad wydmami i pojedynczymi skałami. Przyglądając się, jak szybko znikają gdzieś w tyle, Sara nagle zdała sobie sprawę z prędkości, z jaką się poruszają, i ze swojej kruchości. Kapitan włożył magazynek do pistoletu maszynowego i otworzył okno.
Kabinę wypełnił wyjący wiatr. Był tak mocny, że włosy Sary uwolniły się ze spinek i warkoczyki zaczęły uderzać ją po twarzy. Z powrotem wcisnęła okulary na nos. Clementine zacisnęła powieki i złożyła ręce jak do modlitwy.
Nad nimi przemknął jakiś cień.
– Teraz! – zawołał kapitan.
Silnik zawył ze zdwojoną siłą i samolot zaczął nabierać wysokości. Siła przyspieszenia i przechył wcisnęły Sarę w oparcie. Przez chwilę nie mogła ruszyć rękoma. Budowana z wysiłkiem samokontrola zaczęła pękać pod naporem paniki. Kabinę wypełniło słońce, które zniknęło wraz z kolejnym zwrotem.
– Là! – krzyknął kapitan, wskazując na coś, czego Sara nie mogła zobaczyć.
– Plus proche. – Pilot potrząsnął głową i wycelował w coś palcem. – D’accord. Vite, vite.
Sara objęła ramionami swój strach i mocno ścisnęła, by użyć jego energii do odzyskania kontroli. „Wykorzystaj strach”. Pilot wyrównał lot, a przeciążenie zniknęło. Odpięła pas i pochyliła się w kierunku otwartego okna. W końcu mogła zobaczyć lecący przed nimi samolot. Czarny krzyżyk w opływowej zwartej formie. Wyglądał groźnie, ale jednocześnie dość… niezdecydowanie. Zakołysał skrzydłami, po czym powoli zaczął obniżać lot.
Zdenerwowany pilot zaczął krzyczeć, mieszając francuskie słowa z włoskimi.
– On mówi, że to włoska maszyna… patrz na biały krzyż – przetłumaczyła Sara. – Regia Aeronautica. Włoski. Bf 108. To przyjaciele.
– Tak, ale czyi? – odparł kapitan. Potem spojrzał na Sarę. – Przypomnij im, że są najemnikami. Najemnicy nie mają przyjaciół.
Dziewczyna z trudem przedostała się do przodu.
– Pas d’amis. Vous êtes des mercenaires. – Potem wycelowała w nich palec. – Pirata…
Drugi pilot zawołał