Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
testować – tłumaczył Hasse. – Polska jest za mała, a na dodatek teraz mamy tam masę naszych żołnierzy. Włoska Afryka Wschodnia to za blisko Imperium Brytyjskiego. Tymczasem twoja jednostka w Mandżurii doskonale się nadaje. Masz tam pod dostatkiem ludzkiego materiału do testów, prawda?
Fujiwara zaczęła bandażować stopę, a Sara przyglądała się, jak powtarza pojedyncze słowa i całe zdania płynące z głośnika, jakby chciała je dobrze zapamiętać.
– Sporo gdybania w tym, co mówisz – mruknął Ishii. – Przypominam ci, że Rosja jest waszym aliantem…
– Daj spokój, Ishii, przyjacielu. Jesteśmy przecież dorośli. Oboje wiemy, jak niewiele jest dla nas warta ta współpraca. Choć Stalin najwyraźniej jeszcze tego nie zauważył. Chcesz dalej zatruwać rzeki i rozdawać dzieciom zatrute słodycze? A może wolałbyś stworzyć coś o naprawdę wielkiej sile rażenia? Broń, która pozwoli podbić Chiny? A może nawet Stany Zjednoczone?
– Powinienem cię spoliczkować za taką bezczelność – powiedział Ishii cicho.
– Ale tego nie zrobisz, bo wiesz, że mam rację. Mam też gazy oddziałujące na układ nerwowy, gdybyś był zainteresowany…
– Wiem, czytałem te dokumenty, dziękuję. To akurat żaden sekret. Ale dlaczego w takim razie nie użyjesz ich przeciwko Stalinowi?
– Użyłbym, gdyby to do mnie należała decyzja. – Hasse się roześmiał. – Spotkałeś kiedyś Stalina, prawda?
– Nie, nie spotkałem, ale widziałem, do czego doprowadził. Przyświeca mu ten sam cel co wam, czyli zniszczenie narodu rosyjskiego, przynajmniej oceniając po gnijących ciałach ofiar głodu leżących na ulicach. – Ishii przerwał. – Twierdzą, że dysponują ospą, tularemią, tyfusem i nosacizną… ale z drugiej strony twierdzili przecież, że mają nadwyżki pożywienia. Więc chyba widzisz, na ile można im ufać…
– Mają czy nie, martwi i tak nie będą mogli z tego skorzystać.
* * *
Mężczyźni rozmawiali potem o swoich rodzinach i o ulubionych paryskich Laufhäuser, po czym hałaśliwie opuścili gabinet ambasadora.
Fujiwara oparła się o blat biurka i paląc papierosa, przyglądała się, jak Sara próbuje wciągnąć przesiąkniętą krwią skarpetkę. Słuchała głosów dwóch oficerów, cichnących w miarę jak się oddalali, a kiedy znaleźli się dość daleko, by niczego nie zauważyć, zdusiła papierosa w popielniczce i się wyprostowała.
– No dobrze – odezwała się w końcu. Mówiła dość cicho, po niemiecku, lecz z wyraźnym śpiewnym akcentem, który znów wzbudził w Sarze bliżej nieokreślone wspomnienia. – Komu przyszło do głowy wysyłanie małej dziewczynki na przeszpiegi do ambasady Cesarstwa Wielkiej Japonii w Reichu? – Bawiła się pistoletem i obracała nim palcem ze starannym manikiurem. Powtórzyła kilka razy słowo Reich, aż R zabrzmiało naprawdę twardo. Dopiero wtedy mówiła dalej. – To chyba niezbyt etyczne, prawda?
Sara sięgnęła po baletkę, sflaczałą i ociekającą krwią. Spróbowała ją naciągnąć na stopę, unikając uszkodzonego miejsca.
– A podsłuchiwanie prywatnych rozmów swojego szefa jest etyczne? – skontrowała Sara. Nie wiedziała jeszcze, w którą stronę potoczy się rozmowa.
– Cóż, Rikugun-Gun’i-Taisa Ishii Shirō nie jest moim szefem, a Obersturmbannführer to gaijin, agent obcego kraju – wyjaśniła Fujiwara z kpiącą rzeczowością. – Jego ekscelencja będzie zachwycony, czytając staranny raport ze spotkania, z którego został wyrzucony. Wyrzucony. – Obeszła biurko i otworzyła kilka szuflad jedną po drugiej. – Powiedz mi, mała nazistko, kto będzie zachwycony, czytając twój raport?
Rzuciła Sarze parę butów na płaskich podeszwach. Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę, ale w końcu rozsądek zwyciężył i wzięła je do ręki. Były o dwa numery za duże, ale przynajmniej wychodząc z ambasady, nie zostawi krwawego śladu.
„Kiedyś kłamstwa cię pogrążą” – pomyślała.
– Pracuję dla Abwehry – wyjaśniła i wsunęła but na skaleczoną stopę.
– Abwehry! – Fujiwara westchnęła melodramatycznie, odchyliła głowę i przycisnęła dłonie do policzków. Jej wykrzywiona, groteskowa mina znów wydała się Sarze znajoma. – Jesteśmy szpiegowani przez niemiecką armię! To okropne… – Opuściła dłonie, pokręciła głową i uśmiechnęła się smutno. – A właściwie byłoby okropne, gdyby było prawdą. Ale nie jest.
– To prawda! Właśnie, że tak! – zdenerwowała się dziewczyna.
– Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że niemiecki wywiad wojskowy zatrudnia w swoich szeregach małe dziewczynki? I to do tego Żydówki?
Sarą wstrząsnął zimny dreszcz. Stężała. Ogarnęła ją fala paniki, przez którą nie mogła normalnie oddychać.
Zmusiła się do uśmiechu, który niepostrzeżenie mógł zmienić się w grymas. Potrząsnęła głową. Udało jej się nawet prychnąć kpiąco. Wstała, przygotowując się do wyjścia, co było blefem, bo chciała schwycić pistolet z biurka.
– Ja i Żydówka? To jakieś brednie… czuję się urażona. Skąd w ogóle taki pomysł?
– Żadne brednie, jesteś Żydówką. To się dziedziczy po matce, prawda? – Kobieta nachyliła się w jej stronę. – A twoją matką była Alexandra Edelmann.
Sara cofnęła się gwałtownie. Potrząsała głową, choć tego nie kontrolowała.
– Nazywasz się Sara Edelmann… nie, zaraz… Sara… Sara Goldstein. Tak się naprawdę nazywasz. To ty.
Sara rzuciła się w stronę biurka i zacisnęła palce na pistolecie, lecz jej skaleczona stopa nie wytrzymała obciążenia. Dziewczyna wylądowała na podłodze. Obracała gorączkowo w dłoniach metalowy przedmiot, starając się schwycić go za kolbę i wycelować, ale nie potrafiła. Fujiwara uśmiechnęła się i przyklęknęła obok, by delikatnym ruchem odebrać jej broń. Sara oddychała gwałtownie i cofała się przerażona.
Rysy twarzy asystentki ambasadora stały się łagodniejsze, a na jej ustach pojawił się uśmiech. Zaczęła śpiewać spokojnym, dźwięcznym głosem piosenkę, która była obca i jednocześnie stanowiła niewymazywalną część tożsamości Sary.
– Kono-ko yo-naku, mori-woba ijru…
– Lady Sakura? – sapnęła dziewczyna.
Fujiwara zamrugała i przysłoniła dłonią usta, by zakryć szeroki uśmiech. Nie mogła jednak ukryć dołeczków w policzkach.
– Od bardzo dawna nikt mnie już tak nie nazywał.
* * *
Muzyka zrobiła się głośniejsza. Śmiechy bardziej chrapliwe.
Sara zakryła uszy dłońmi, ale to już dawno przestało wystarczać. Przedostające się przez nie głuche dudnienie sprawiało, że chciała zapaść się w sobie, zacisnąć głowę, jak się zaciska pięść. To była już druga noc tortur dla jej zmysłów, gorączki, ropy i bólu.
Ktoś usiadł na klawiaturze fortepianu. Rozbawieni goście zaczęli się śmiać i wiwatować, więc zrobił to jeszcze raz. I jeszcze raz.
Sara przeturlała się do krawędzi wysokiego łóżka mamy i leżąc na brzuchu, poczekała, aż grawitacja pomoże jej zsunąć się ostatnie kilka centymetrów, które dzieliły jej stopy od podłogi. Stała i drżała, a przepocona koszula nocna kleiła się do jej skóry. Była mała, niewiele wyższa od ozdobnego łoża, a sufit wydawał jej się odległy jak sklepienie katedry.
Ruszyła niepewnym krokiem i walcząc z zawrotami głowy, dotarła do holu, a potem dalej, tam, skąd dochodziły hałas i światło.
Mijała