Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
wzrok na inny przedmiot w jej dłoniach. – Co to?
Kawałek porcelany przypominał fragment kuchennej miski.
– Nie wiem, ale to się tam wszędzie walało – wyjaśniła Sara, unosząc zdobycz do światła. – Setki takich kawałków. Myślisz, że to coś ważnego?
– Może… Zmierzyłaś lufę?
– Uhm. – Wyczesała flegmę z włosów. – I udałoby mi się poprzełączać kabelki, gdyby ten Schwachkopf nie zaczął mnie gonić.
– Język!
– No tak, pewnie! – Roześmiała się.
– Mówię poważnie. Lepiej nie używaj takiego słownictwa podczas najbliższego przyjęcia, Saro Goldstein z Elsengrundu. Co by sobie pomyślała śmietanka berlińskiej socjety?
– Spokojna głowa. Ja się tam nie pojawię. W zastępstwie wyślę Ursulę Haller, małą słodką gwiazdeczkę narodowego socjalizmu.
ROZDZIAŁ
DRUGI
SARA UPARŁA SIĘ, ŻE MUSZĄ ZMIENIĆ MIESZKANIE.
Bez względu na to, jak długo szorowała i odkażała wybielaczem podłogę, wciąż widziała na niej krew Focha. Była niczym połyskujące mrocznie jezioro, w którego nieruchomej szkarłatnej powierzchni przeglądało się całe pomieszczenie. A w tym odbiciu bez końca powtarzał się moment, gdy oficer SA ginął w jej ramionach. Foch przejrzał ich grę i chciał zastrzelić kapitana; nieważne jednak, czy działała w samoobronie, czy nie – była współwinna horroru, jaki się później rozegrał.
Po pewnym czasie starła lakier i dotarła do surowego drewna, a mimo to wciąż widziała tam krew. Była na jej butach, miała ją pod paznokciami i w porach skóry. Nie wiedziała, gdzie kończyły się jej ociekające szkarłatem palce, a zaczynały szczątki SA Sturmbannführera. Jeśli zaś chodzi o łazienkę, do której kapitan zaciągnął zwłoki, a potem przez dwa dni wynosił z niej jakieś stare walizki… już nigdy nie przekroczyła progu tego pomieszczenia.
Kapitan początkowo nie chciał zgodzić się na przeprowadzkę. Mieszkanie miało kilka istotnych dla szpiega zalet, w tym zapasową drogę ucieczki, antenę radiową i ukryty pokój. Lecz kiedy pewnego dnia po powrocie zastał Sarę nad stertą zerwanych klepek parkietu, jak zmywała wybielaczem ich spody, dał się przekonać, że rzeczywiście powinni spróbować zamieszkać gdzieś indziej. Poza tym minimalistyczny apartament nie nadawał się do organizowania hucznych zabaw.
Sara szła pałacowymi wnętrzami ich nowej miejskiej willi, a dookoła uwijała się służba. Zatrzymywała się tu i tam, by poprawić ustawienie krzeseł lub zaproponować coś nowego, lecz robiła to dla zasady, bo wszyscy doskonale znali się na swoim fachu i nie popełniali błędów.
W miarę jak wiosna zmieniała się w lato, przyjęcia wydawane przez nią i kapitana zyskiwały coraz większą renomę, aż stały się ogromnym sukcesem, jako że Niemcy świętowały pozornie niekończące się pasmo militarnych sukcesów. Wraz z rosnącą temperaturą ulotniły się początkowe obawy o koszta – ludzkie i materialne – prowadzonej wojny. Atmosfera w kraju była radosna i optymistyczna, a wśród generałów i dowódców uczestniczących w imprezach panował tryumfalizm i niewzruszony samozachwyt.
Mieli powody do dobrego samopoczucia. Ze wsparciem sojuszników Trzecia Rzesza rozlała się na całą Europę i ją pochłonęła. Sięgała od Polski na wschodzie do wybrzeża Atlantyku we Francji na zachodzie, a przez Danię i Norwegię na północy dotarła na samą górę kuli ziemskiej. I to się działo naprawdę.
Sara dostrzegła swoje odbicie w lustrze i odwróciła głowę. Była ubrana jak dziecięca gwiazda Hollywood, łącznie z kolanówkami zakończonymi koronką, bufiastymi krótkimi rękawkami i spódniczką do kolan z halką pod spodem. Nazistowska Shirley Temple. Mała księżniczka Trzeciej Rzeszy. Laleczka Wehrmachtu i berlińskiej śmietanki.
Dzięki temu mężczyźni rozluźniali się w jej obecności. Czuli się dorośli i opiekuńczy. Ważniejsi. Wspaniałomyślni. Rozmawiali z nią, nie zastanawiając się nad tym, co mówią, i chichocząc, odpowiadali na jej czasem zbyt poważne, a czasem zbyt naiwne pytania. Albo rozmawiali otwarcie między sobą, nie zwracając uwagi na jej obecność. Połowy z zasłyszanych rzeczy nie rozumiała, lecz to nie zmniejszało ich wartości – jak twierdził kapitan.
Czasem niektórzy mężczyźni interesowali się nią w szczególny sposób. Przynosili jej prezenty. Chcieli, żeby siedziała z nimi. Żeby siadała na ich kolanach. Oczekiwali, że będzie mówiła o błahostkach albo im śpiewała, lecz czasem pragnęli też, by wysłuchała ich spowiedzi, gdy zrzucali z barków mroczne brzemię swoich uczynków. Łaknęli wtedy czyjegoś dotyku.
Ich bliskość zmieniała ślinę w jej ustach w żółć. Chciała, żeby cierpieli.
Ale taką miała pracę.
W rzeczywistości coraz częściej się zastanawiała, jak długo jeszcze będzie mogła grać rolę małej dziewczynki. Po kilku miesiącach pożywnych posiłków urosła o sześć centymetrów. Jej ciało nabierało kształtów. Żadna ilość złotych loków i wstążeczek nie będzie w stanie ukryć tego, co się zbliżało. Postać małej słodkiej dziewczynki zaczynała się oddalać jak peron widziany z okna odjeżdżającego pociągu, a ona już bardziej nie mogła się z niego wychylić.
Przy lustrze stały dwa skórzane fotele, świadkowie pamiętnego przyjęcia sprzed trzech miesięcy, kiedy to sprowokowała korpulentnego Generalfeldmarschalla w jaskrawobiałym mundurze Luftwaffe do zakładu, który okazał się brzemienny w skutki. Przywołał ją wtedy dłonią, by dołączyła do niego i nadętego Generalobersta, któremu jednak nie podobała się jej obecność.
* * *
– Chodź tutaj, usiądź mi na kolanach, moja Prinzessin… właśnie staram się wytłumaczyć Waltherowi, co powinien zrobić z czmychającymi Brytyjczykami.
– Dziękuję, ale mówiłem już, że nie potrzebuję porad.
– Wygląda na to, że chyba jednak potrzebujesz, Waltherze. Poważnie nie zawahasz się przed wprowadzeniem swoich czołgów na ulice Flandrii?
– Chcę wyeliminować przeciwnika z gry, tak.
– Nic tak skutecznie nie eliminuje pokonanych armii jak bombardowanie aż do skutku.
– Przyparliśmy ich do wody, nie mają już gdzie się cofać i jak wrócić do domu. Porzucili cały ciężki sprzęt, więc i tak muszę się poddać. Wystarczy utrzymać presję.
– Poświęcisz na próżno życie niemieckich żołnierzy w godzinie ich największej chwały. Pozwól Luftwaffe zająć się problemem.
– Brakuje jakichkolwiek konkretów…
Sara przerwała im wymianę zdań.
– Wie pan co, chyba powinien pan dać mu spróbować.
– Przepraszam?
– No, sam pan powiedział, że nie mają już dokąd uciekać, więc co za problem bombami zmusić ich do kapitulacji?
– Widzisz, Waltherze? Ta mała ma więcej odwagi niż ty.
– Cóż, Herr Generalfeldmarschall, może i tak, ale ty też musiałbyś ponieść ryzyko…
– Zakład! Eine Wette! – Zaklaskała radośnie w dłonie.
– Świetny pomysł, Waltherze. Zostaw ich mnie, a za trzy dni będziesz miał na biurku akt kapitulacji. To co, po sto marek Rzeszy każdy? Prinzessin, będziesz trzymała kasę…
* * *
Sara nie spotkała już Generalobersta Walthera, żeby przekazać mu wygraną. Cztery zwinięte banknoty pięćdziesięciomarkowe spoczywały bezpańskie w jej kieszeni, podczas