Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen

Diabeł, laleczka, szpieg - Matt Killeen


Скачать книгу
Mimo wszystkiego, co Sara osiągnęła z kapitanem, mimo ich sukcesów i odkrycia mrocznych manipulacji, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że praca brytyjskiego szpiega i jego… uczennicy – nastoletniej żydowskiej sieroty – nie przynosiła żadnych wymiernych efektów.

      Czuła się, jakby stała zanurzona po pas w rwącej rzece i rozczapierzonymi palcami próbowała powstrzymać jej prąd, a woda opływała ją i spokojnie wędrowała dalej. Sara nosiła w tym czasie piękne sukienki, kręciła włosy w loki i raczyła się wspaniałymi posiłkami. Może i powstrzymała profesora Schäfera i unicestwiła jego bombę – to była pierwsza misja zrealizowana u boku kapitana – lecz w ten sposób nie powstrzymała Wehrmachtu, który przeorywał porządek świata.

      Najbardziej jednak dotykało ją to, co widziała na ulicach Berlina.

      Żydów obowiązywała godzina policyjna. Nie wolno im było posiadać radioodbiorników, zakazano im pracy, prowadzenia interesów i wypowiedziano obywatelstwo. Bezustannie groziło im niebezpieczeństwo zatrzymania, odeskortowania na dworzec, by z jedną walizką, w której musieli zmieścić cały swój dobytek, wywieźć ich w niebyt, z którego już nie wracali. Żyli więc w coraz większym strachu, głodzie i coraz głębszej desperacji.

      Żydówka Sara, udająca aryjską ulubienicę nazistów Ursulę, spoglądała na to wszystko, stojąc z drugiej strony szyby. Na wystawne obiady wkładała modne ubrania z delikatnych tkanin, choć ledwie rok wcześniej sama chodziła w łachmanach i żywiła się odpadkami wygrzebywanymi z koszy na śmieci.

      Lecz najtrudniejsze do zniesienia było nie poczucie winy, a właśnie jego brak.

      Wszystkie te ubrania – miękkie, ciepłe materiały i delikatna woń perfum – stały się dla niej czymś naturalnym. Na początku musiała przyznać przed sobą, że je lubi, bo były ważną częścią jej pracy. Z czasem zaczęła oczekiwać coraz więcej. Lecz nie była wtedy Sarą Goldstein, cokolwiek by to miało oznaczać – nie, to były pragnienia Ursuli Haller. A Sara miała coraz większy problem, by je ze sobą pogodzić.

      Nawet posiłki – tłuste, delikatne, puszyste, wyszukane, słodkie, kwaśne, chrupkie i odżywcze, na wyciągnięcie ręki niezależnie od pory dnia czy nocy – przestały ją bawić, stały się mdłe i nijakie, niezależnie od tego, jak bardzo wypychała sobie nimi usta. Pamiętała, co to niedożywienie, i wiedziała, że powinna czuć się winna, jedząc takie ilości, gdy inni przymierają głodem. Powinny ją dręczyć wyrzuty sumienia z powodu braku jakichkolwiek emocji, gdy inni cierpieli bezradność i desperację.

      Wcześniej, gdy kradła i kłamała, by przetrwać, też nic nie czuła. Teraz jednak było inaczej.

      Dawniej trzymała w głębi duszy skrzynię i w niej chowała każdy strach i poniżenie. Zamykała tam ból, by zachować czystą głowę, wolną od wściekłości i drżenia o przyszłość.

      Od opuszczenia mieszkania, które stało się grobowcem, przestała potrzebować tej skrytki. Z każdym dniem czuła… nie, nie coraz mniej, lecz jej świat stał się szary, pozbawiony kolorów. Wiedziała, że powinna się tego bać, jednak to samo dotyczyło emocji, które przechodziły przez nią bez śladu. Była jak ściszone radio: choć wciąż delikatnie buczało, z głośnika nie wydobywał się żaden dźwięk. Czuła, że drży, a jednocześnie nie potrafiła zrozumieć dlaczego.

      Podobnie przestały jej przeszkadzać brutalne wizje, które dręczyły ją od pobytu w posiadłości Schäfera. Zupełnie jakby w letni dzień słyszała głośny rój pszczół, lecz ich bzyczenie nie robiło na niej żadnego wrażenia. Czy wynikało to z nudy i jednostajności nowego życia? Przyzwyczaiła się już do bezustannego strachu? A może przeżyte cierpienie zniszczyło jej zdolność do odczuwania? Co ciekawe, podobne symptomy zauważyła u kapitana, który ożywał jedynie w chwilach niebezpieczeństwa.

      Sara usłyszała podniesione głosy dobiegające od strony kuchennej klatki schodowej. Panią Hofmann znów coś wyprowadziło z równowagi. Gospodyni zawsze twardą ręką kontrolowała zbieraninę tymczasowej służby, ściąganej do rezydencji w celu obsługiwania kolejnego przyjęcia. Tym razem jednak złość oszczędnej w słowach kobiety osiągnęła poziom, którego Sara wcześniej nie doświadczyła. Zeszła do kuchni, by sprawdzić, co się dzieje.

      – Co ci strzeliło do głowy, żeby ją tu sprowadzać? Schornsteinfeger, ot co! To przyzwoity dom, a nie jakiś obóz dla Hottentotten! – oburzała się.

      Ze spracowanymi dłońmi opartymi na biodrach pani Hofmann górowała nad całą kuchnią. Przed nią stał skulony Herr Gehlhaar, drobny mężczyzna z agencji zapewniającej służbę. Z tyłu, po jego lewej stronie, czekała czarna dziewczynka, nazwana przed chwilą kominiarzem.

      Służąca była bardzo młoda, miała nie więcej niż piętnaście lat, czyli tyle co Sara w rzeczywistości. Była szczupła, lecz w wiotkości jej ciała Sara natychmiast dostrzegła niedożywienie. Wpatrywała się nieruchomo w podłogę. Tę postawę Sara również nazbyt dobrze znała z czasów, kiedy uciekała przed chłopcami z Hitlerjugend i innymi bojówkarzami. Miała wrażenie, że patrzy na siebie sprzed roku.

      – Meine Frau – Herr Gehlhaar westchnął i nerwowo przesunął między palcami rondo melonika, który wcześniej zdjął. – Nie obowiązują obecnie żadne ograniczenia w zatrudnianiu…

      – Jeszcze!

      Dziewczyna uniosła wzrok. W jej oczach czaił się strach. Wyglądała jak ktoś zagoniony w pułapkę i na skraju paniki. Sara przypomniała sobie, że ten sam wyraz twarzy przerażonego zwierzęcia widziała u kapitana w porcie rok wcześniej. Wtedy nie potrafiła się powstrzymać i ruszyła mu z pomocą. Ale w spojrzeniu czarnej służącej dostrzegła coś jeszcze. Złość.

      – Frau Hofmann, dziewczyna zostanie – zdecydowała.

      Kobieta odwróciła się gwałtownie, gotowa do natychmiastowej riposty, lecz na widok pani domu zawahała się, zanim odpowiedziała.

      – Fräulein… panienka nie musi zajmować się takimi sprawami… proszę zostawić to mnie…

      – Skoro to nie moja sprawa, to pewnie wuja. Zaraz po niego pójdę – przerwała jej Sara, unosząc brwi.

      – Biorąc pod uwagę listę zaproszonych dziś gości… – gospodyni nie składała broni. – Nie sądzę, żeby pokazywanie Neger było…

      – Może zostać tutaj, na dole. W kuchni zawsze jest cała masa roboty. Dziewczyna na pewno wie, gdzie jest jej miejsce – dodała. Kiedy wymawiała te słowa, poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku.

      – Ależ Fräulein! Ona jest przecież… Rheinlandbastard! Co się stanie, jeśli któryś z weteranów ostatniej wojny ją zobaczy…

      – Słyszałaś? – Służąca popatrzyła na Sarę szeroko otwartymi oczyma. – Będziesz trzymała się na uboczu… przysięgasz?

      Dziewczyna potaknęła gorliwie. Sara spodziewała się wdzięczności, lecz w jej spojrzeniu wciąż widziała ten sam strach. Albo złość.

      ROZDZIAŁ

      TRZECI

      POWSZECHNA DOSTĘPNOŚĆ SZAMPANA latem tysiąc dziewięćset czterdziestego roku była symbolem niemieckich zwycięstw i poniżenia znienawidzonej Francji. Korzystały na tym przyjęcia i rauty u Herr Hallera dla bogatych i wpływowych – the upper ten thousand – gdzie przemysłowcy dostarczający sprzęt wojskowy poklepywali się po plecach z wojskowymi, którzy za niego płacili. Kapitan dbał, by gościom nigdy nie brakowało złocistego trunku z bąbelkami i by wszystkie kieliszki były natychmiast uzupełniane, dzięki czemu większość przybywających już po chwili znajdowała się pod wpływem. Alkohol rozwiązywał języki, a o to przecież chodziło. Sara spoglądała na przewróconą niedbale butelkę, z której pulsującym strumieniem wylewała się zawartość. Unoszący się w powietrzu zapach sprawiał, że jednocześnie czuła się oszołomiona i słaba.

      Przed


Скачать книгу