Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen

Diabeł, laleczka, szpieg - Matt Killeen


Скачать книгу
wysłuchać, o co miał pretensje. Nie sprzeciwił się, kiedy stanęła obok.

      – Frau Hofmann doniosła mi o tej Neger w kuchni – mruknął.

      – Bez wątpienia profanuje właśnie Strudel i plugawi rasowo Schnitzel, ta mała zła Untermensch.

      Kapitan prychnął i nachylił się w jej stronę.

      – To ryzykowne. A nawet niebezpieczne.

      – Tak ryzykowne jak współpraca z żydowską sierotą? Czy bardziej? Nie przesadzajmy może, jest tylko służącą. A my nie poruszamy się underground railroad – dodała po angielsku. – Poza tym prawo tego nie zabrania.

      – Jeszcze.

      – Cóż, kapitanie Jeremy Floyd, może czas ustalić, jakimi chcemy być nazistami. Bo chyba powoli zaczyna nam brakować alternatyw na przyszłość.

      – Skąd ten pesymizm?

      – Już raczej po wszystkim, nieprawdaż? Została tylko jedna wysepka. Przeciwko całej reszcie.

      Potrząsnął głową.

      – Mylisz się. Anglia to więcej niż mała wysepka. To imperium obejmujące każdy zakątek ziemi. Wiesz, ilu żołnierzy Anglia mogłaby powołać w Indiach? I nie lekceważ ich ze względu na ciemną skórę; to błąd, za który Hitlerowi przyjdzie zapłacić. Royal Navy jest poza zasięgiem Rzeszy. Kriegsmarine w najśmielszych wizjach nie może jej dorównać. Wehrmacht myśli, że dokona inwazji, pokonując kanał La Manche na barkach, a Brytyjczycy będą bezczynnie patrzyli, jak kołyszą się na falach!

      – Rozumiem, że właśnie dlatego sprzedajesz im barki?

      – Oczywiście! Próba desantu zakończy się rzeźnią. Jakoś muszę opłacić ten dom. Nie, jeszcze nie jest po wszystkim, Saro z Elsengrundu.

      Zamilkł, kiedy podeszła się z nimi przywitać grupka cuchnących piwem oficerów. Dziewczynka uśmiechała się niewinnie i błogo. Czyjaś tłusta dłoń pogłaskała ją po głowie, lecz zniknęła, zanim Sara zdążyła wyobrazić sobie, jak zatapia w niej zęby.

      Kapitan odczekał chwilę, po czym podjął przerwany wątek.

      – Pod warunkiem że Wielka Brytania poradzi sobie jakoś z U-Bootami. My za to mamy tutaj znacznie bardziej palący problem. Co jest nie tak z naszym przyjęciem?

      – Jest śmiertelnie sztywne.

      – Nie – odparł lekko.

      – Jest. Zaufaj mi.

      – Rozejrzyj się i powiedz mi, co jest nie tak. Ale z naszej perspektywy.

      – O, proszę, ta gra zaczyna mi się podobać. – Sara zachichotała.

      Przesunęła wzrokiem po salonie.

      Dookoła roiło się od mundurów w różnych barwach i z różnymi szarżami. Nalane, spocone twarze, zbyt głośny śmiech, pospiesznie wychylane kieliszki. Poza tym sporo było cywilów, biznesmenów i spekulantów, ludzi ze znajomościami i takich, którzy znajomości dopiero szukali. Tłum żon i kochanek mierzących się spojrzeniami pełnymi zazdrości i politowania.

      Pijackie przyśpiewki jeszcze nie rozbrzmiewały, jednak dźwięki fortepianu ginęły już w ogólnym rozgardiaszu. W powietrzu woń wody kolońskiej mieszała się z zapachem alkoholu.

      Mundury.

      – Co my tu mamy… coś mało Luftwaffe. Czyżby byli zajęci Wielką Brytanią? – zapytała Sara. Kapitan potaknął. – W porządku, Kriegsmarine też ma godną reprezentację… O, proszę, a któż to właśnie przybył? Te złote epolety?

      – Admirał Canaris. Zaraz się nim zajmiemy.

      Pojawienie się admirała nie przyciągnęło uwagi zbyt wielu gości. Był posiwiały, niewielkiego wzrostu i wyglądał na sympatycznego staruszka, co natychmiast wzbudziło podejrzliwość Sary. Miał lekko żółtawą, niezdrową cerę i podkreślające wiek, obwisłe policzki. Krzaczaste, zaniedbane brwi sugerowały rychłe przejście w stan spoczynku i emeryturę, czemu z kolei przeczył idealnie dopasowany, elegancki mundur, tak ciemnogranatowy, że prawie czarny…

      Sara raz jeszcze rozejrzała się po pokoju. Nagle pojęła.

      – Brak czerni. Nie ma nikogo z Schutzstaffel. SS. Domyślam się, że nie ma też Gestapo.

      – Brawo, w punkt – pochwalił ją kapitan, klaszcząc cicho. – Choć ostatnio coraz rzadziej pokazują się w czerni. Chcą nosić szare mundury, jak prawdziwi żołnierze. Zgromadziliśmy szeroką reprezentację nazistowskiej machiny wojennej. Nasze przyjęcia stały się popularne wśród ludzi Wehrmachtu właśnie dzięki nieobecności tych potworów. Wywołują nerwowość, gdziekolwiek się pojawią. Tutaj wszyscy mogą czuć się swobodnie i rozmawiać nieskrępowanie na każdy temat. Ale to też oznacza, że chcąc nie chcąc, wybraliśmy stronę.

      – Potwory, które nie lubią innych potworów?

      – To jak różne kręgi tego samego piekła – wyjaśnił kapitan.

      Sara sapnęła i zmrużyła oczy.

      – Naprawdę przeczytałeś Piekło Dantego? To pewnie wiesz, że jest tam krąg dla Żydów, do którego trafiają za pożyczanie pieniędzy. Podobnie jak mordercy, złodzieje i tyrani. Quatsch.

      – Chyba Dante miał co innego na myśli. I nie sądzę, żeby Bóg wysyłał tam Żydów.

      – Bóg nigdzie nas nie wysyła, kapitanie Floyd. My nie mamy piekła. – Sara przestała być tak spięta. – Jest tylko hańba, tu i teraz. Nic więcej. Wiesz może, gdzie Dante umieścił zdrajców swojego kraju?

      – W lodowatej wodzie.

      – No właśnie. – Potaknęła. – Po samą szyję. Skazanych na pożeranie się nawzajem. Przez całą wieczność.

      – Taki los zdrajców – potwierdził kapitan, witając ruchem dłoni zbliżających się żołnierzy. – Ale ty do nich nie należysz.

      – Ciągle mi to powtarzasz.

      – Skoro mowa o zdrajcach… – zaczął kapitan i się wyprostował. – Oto i posłaniec jednego z nich.

      Młody marynarz, adiutant admirała Canarisa, przepychał się przez tłum. Był nieprzyzwoicie trzeźwy, a grzeczność utrudniała mu przemieszczanie się przez pijaną, rozkołysaną hordę.

      Zajęli miejsca w fotelach, które, korzystając z przywileju szarży, odbili jakimś młodym oficerom Kriegsmarine.

      – Admirale, jeśli wolno, chciałbym przedstawić swoją siostrzenicę Ursulę.

      Sara dygnęła i wyczarowała najszerszy i najbardziej zniewalający uśmiech ze swego repertuaru. Admirał zmierzył kapitana zaskoczonym spojrzeniem, po czym skinął dziewczynce na powitanie. Kapitan wskazał jej miejsce na podłodze obok fotela gościa.

      – Wspaniałe przyjęcie, Haller – pochwalił admirał. – Dziękuję za zaproszenie. Holstein, przynieś mi coś, co nie jest szampanem.

      Młody adiutant otworzył usta, by dopytać, czego konkretnie jego zwierzchnik by się napił, lecz w porę się zorientował, że jego nieobecność będzie wystarczająca.

      – Jestem zaszczycony pańskim przybyciem, admirale – odparł kapitan.

      – Bardzo miłe słowa, dziękuję – potaknął oficer i zanim zaczął mówić, przeciągnął się, by przyjrzeć się otoczeniu. – Otrzymałem dziś upominek od pana. I jestem pod wrażeniem poziomu, na jaki wyniósł pan szpiegostwo przemysłowe. – Nachylił się nieznacznie. – Haller, od czasów naszej znajomości w Hiszpanii wiem, że mogę na panu polegać, kiedy chodzi o załatwianie pewnych spraw. Nieoficjalnie, oczywiście.

      – Zawsze i wszędzie – zapewnił go kapitan.

      – Przesłał


Скачать книгу