Wojna o szczepionki. Brian Deer

Wojna o szczepionki - Brian Deer


Скачать книгу
gdyby miały one potwierdzić tę informację? Tak więc przyjeżdżali do Hampstead transportem kołowym, kolejowym i lotniczym, nawet ze Stanów Zjednoczonych. Wakefield nie zapomniał też o swoim przełomowym przypadku. Pomijając opinię Walkera-Smitha, że chłopiec nie ma crohna, uznał tamto dziecko za „kluczowe” (by użyć terminu profesora) i znalazło się ono wśród pierwszych, które przeszły procedury.

      Zostało zakwalifikowane jako drugie (stąd Dziecko Numer Dwa) po tym, jak jego matka zadzwoniła do Walkera-Smitha w maju tamtego roku i zgłosiła syna do badań. Wakefield poparł ją i zasugerował profesorowi, że niezależnie od tego, czy chłopiec ma crohna, czy nie, jego jelita mogą wykazywać jakieś „subtelne” zapalenie, a tym samym dziecko skorzysta na kolonoskopii.

      Walker-Smith wyraził zgodę i spotkał się z matką i dzieckiem ponownie, w przyjmującej w piątki poradni dla alergików pokarmowych. Polecił wykonać badania krwi w kierunku zapalenia (wyniki okazały się w normie), a dwa miesiące później, w niedzielę 1 września po południu, przyjął Dziecko Numer Dwa na oddział Malcolma.

      Było to pięć tygodni po tym, jak Dziecko Numer Jeden pojawiło się i zniknęło; przywieziony 160 kilometrów promem z bazy sił lotniczych trzyletni chłopczyk rozczarował lekarzy. Nawet po silnym środku przeczyszczającym miał tak potężne zaparcie, że endoskopista nie mógł dostać się do jego jelita cienkiego – i poniósł klęskę również trzy dni później.

      Potem badano syna Pani Numer Dwa, zgodnie z protokołem. Po przybyciu na oddział na szpitalnym szóstym piętrze młodszy lekarz David Casson zebrał od matki wywiad, w którym odnotował związek ze szczepieniem.

      Matka podaje, że w wieku 13 miesięcy był szczepiony MMR, a dwa tygodnie później zaczął uderzać głową i krzyczeć w nocy.

      To samo opowiedziała psychiatrze dziecięcemu Markowi Berelowitzowi, który wspierał małych pacjentów na oddziale.

      [Pani Numer Dwa] stale powtarzała, że [Dziecko Numer Dwa] zaczęło uderzać głową jakieś dwa tygodnie po MMR i od tamtej pory nie wyglądało na zdrowe.

      Rankiem po przyjeździe chłopca zawieziono do gabinetu endoskopii, cztery piętra nad oddziałem Malcolma. Kiedy zadziałały midazolam i petydyna, obrócono go na lewy bok, by rozpocząć badanie.

      Według kodeksu etycznego była to „procedura wysokiego ryzyka”, ale przez większość swojej kariery Walker-Smith obserwował ewolucję elastycznych endoskopów światłowodowych na tyle delikatnych, by dało się ich używać do badania dzieci. Nie zawsze jednak wszystko dobrze się układało i po pierwszych przyjęciach zgodnych z protokołem Wakefielda jelito pewnego pięciolatka zostało przedziurawione w dwunastu miejscach, co zmusiło szpital do wypłacenia pół miliona funtów w ramach ugody.

      By dostać się do końcowego odcinka jelita cienkiego (gdzie do badania dostępnych jest tylko kilka centymetrów), instrument musi pokonać długą drogę. Najpierw przechodzi przez odbytnicę i lekko zakrzywioną esicę, potem wędruje w górę okrężnicy zstępującej po lewej stronie ciała do zakrętu: zgięcia śledzionowego. Tu przechodzi przez okrężnicę poprzeczną, która biegnie poziomo za ścianą klatki piersiowej, do kolejnego zakrętu: zagięcia wątrobowego okrężnicy. Teraz z prawej strony ciała znowu zakręca, do okrężnicy wstępującej i w dół do kątnicy (jakieś trzy palce od kości miedniczej), gdzie odbija ślepa uliczka wyrostka robaczkowego.

      Teraz czas na jeszcze trudniejszy manewr: zastawkę krętniczo-kątniczą. To tu jelito grube (w którym zachodzi proces wchłaniania wody z resztek pokarmowych) przechodzi w jelito kręte – pierwszy odcinek jelita cienkiego – gdzie wchłaniane są substancje odżywcze z pożywienia. To odcinek, gdzie pobierana jest witamina B12 i gdzie zazwyczaj choroba Crohna czyni największe spustoszenie.

      W zasadzie Walker-Smith tylko zlecał badanie, ale sam go nie wykonywał. W przypadku Dziecka Numer Dwa to Murch obsługiwał endoskop, obserwując drogę na wideomonitorze umieszczonym na stojaku na wysokości jego twarzy. Murch właśnie skończył 40 lat i tak jak jego koledzy był dżentelmenem o nienagannych manierach. Lubił wioślarstwo i z dumą twierdził, że udaje mu się z sukcesem dotrzeć do jelita cienkiego podczas endoskopii przeprowadzanej u dziecka w dziewięciu przypadkach na dziesięć.

      Murch ocenił ustawienia i z krawatem oraz koszulą bezpiecznie ukrytymi pod zielonym jednorazowym fartuchem z plastiku gotów był do badania Dziecka Numer Dwa. Ręce opinały mu cienkie lateksowe rękawiczki: lewą ściskał manipulator, a prawą trzymał pediatryczny kolonoskop Fujinon. Miał około półtora metra długości i od 10 do 12 milimetrów średnicy, skonstruowano go ze stalowej siatki otoczonej gładkim polimerem.

      Wzdłuż przyrządu osadzone były cięgna sterujące, kierujące jego wężową głową. Pod delikatnym naciskiem lekarza przesuwał się lśniącymi różowymi korytarzami, poznaczonymi arteriami i żyłami, wewnątrz uśpionego chłopca (wówczas ośmioletniego). Z przodu uwypuklała się soczewka ze źródłami światła, powietrza i wody, a także kanały do odsysania i do podłączania narzędzi.

      Po prawej stronie Murcha stały dwie pielęgniarki. Zza ich pleców monitor obserwowali Pani Numer Dwa i Wakefield, a także jasnowłosy młody uczony, Nick Chadwick, „koordynujący procedury od strony badań molekularnych”, czekający na tkankę, którą mógłby zabrać i zbadać pod kątem obecności wirusa odry.

      Murch dotarł do zastawki i poczuł ulgę. W tym miejscu u Dziecka Numer Jeden został zablokowany. Dzięki ostatniemu manewrowi, skręcaniu i popychaniu, endoskop rozbłysnął w jelicie krętym chłopca jak pochodnia w grobowcu faraona. Tu był cel: skarbiec. A przynajmniej taką nadzieję miał Wakefield.

      Sądzę, że nigdy nie poznamy jego reakcji na to, co zobaczyli. Ale obserwując monitor, Pani Numer Dwa poczuła grozę, gdy instrument dotarł do kresu. W świetle endoskopu lśniły blade i nabrzmiałe guzki wystające ponad błonę śluzową. Wyglądały ohydnie, złośliwie, złowieszczo.

      Nigdy nie widziała czegoś takiego ani o niczym podobnym nie słyszała. Poczuła wstrząs i coś więcej: to było potwierdzenie, że miała rację. „Lekarze uznali, że były to dowody zapalenia błony śluzowej jelita” – powiedziała Lorraine Fraser, korespondentce medycznej „Mail on Sunday”, która dwa i pół roku wcześniej donosiła również o powstaniu grupy JABS Jackie Fletcher. „Poczułam taką ulgę. Wreszcie odkryliśmy to, co, jak wiedzieliśmy, musiało tam być”.

      Z głowy węża niczym szczęki krokodyla wysunęły się szczypczyki i odcięły maleńki kąsek tkanki. Potem endoskop się wycofał, pobierając pięć kolejnych próbek – z kątnicy, okrężnicy wstępującej, okrężnicy poprzecznej, okrężnicy zstępującej i odbytnicy – które do dalszych badań podzielono na dwie części. Jeden zestaw przekazano, zakonserwowany w formalinie, do zakładu histopatologii na drugim piętrze szpitala, gdzie próbki miały zostać skrojone na plasterki, naniesione na szkiełka i wybarwione do badań mikroskopowych. Drugi zestaw powędrował z Chadwickiem do laboratorium na dziesiątym piętrze, gdzie miał zostać zamrożony w ciekłym azocie w temperaturze –70°C i sprawdzony pod kątem jakichkolwiek śladów wirusa.

      Przez resztę tygodnia trwały dalsze badania. Dziecko Numer Dwa, chłopca wywożonego z oddziału Malcolma i przywożonego z powrotem, poddano punkcji lędźwiowej, rezonansowi magnetycznemu mózgu, ocenie poziomu witaminy B12, EEG, badaniom krwi, moczu i tak dalej.

      Wszystkie wyniki mieściły się w normie. Ale szpitalni patolodzy badający wycinki donosili o nieznacznych cechach zapalenia. Ich dziedziną była „histologia”, mikroskopowe badanie tkanek, te zaś miały być ponownie oglądane i oceniane, w miarę jak kariera Wakefielda się rozwijała i podupadała.

      „Niewielkie, nierównomiernie wzmożone nacieki zapalne z tworzeniem drobnych skupisk limfocytów i grudek chłonnych; obraz niespecyficzny – zaraportowali patolodzy trzy dni po kolonoskopii – może być związany z nieaktywną chorobą zapalną jelit o niewielkim nasileniu”.

      Kolejna eureka? Zespół Wakefielda tak uznał. Gdy połączył


Скачать книгу