Kroków siedem do końca. Piotr Lipiński
Trafił do celi w Zamku Lubomirskich w Rzeszowie.
I wtedy rozegrały się sceny jak z filmu sensacyjnego. Podziemie dostarczyło mu – za pośrednictwem strażnika – środek, który powodował podwyższenie temperatury i objawy przypominające tyfus. Maciołka przewieziono do szpitala w Rzeszowie przy ulicy Chopina. Stamtąd odbił go oddział podziemia. Uciekł najpierw do Krakowa, a potem do Katowic. Ukrywał się pod nazwiskiem Józef Podgórski.
Tymczasem powojenna konspiracja okrzepła w nowej organizacji – Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość. Józef Maciołek został szefem wywiadu i zastępcą prezesa obszaru południowego.
WiN był spadkobiercą rozwiązanej w styczniu 1945 roku Armii Krajowej. Przejął po niej żołnierzy, którzy uważali, że zakończyła się niemiecka okupacja, ale zaczęła sowiecka. Wielu z nich szukało w organizacji wsparcia w walce przeciwko komunistycznym represjom.
Organizacja powstała, gdy Polskie Państwo Podziemne chyliło się ku upadkowi. Cywilna Delegatura Rządu na Kraj oraz Rada Jedności Narodowej (RJN) rozwiązały się 1 lipca 1945 roku. RJN obwieściła przy tym Testament Polski Walczącej. Wprowadzenie do niego stwierdzało: „Naród polski przyjął Armię Czerwoną jako wyswobodzicielkę Polski od jarzma hitlerowskiego. Wkrótce jednak nastąpiło rozczarowanie. Najszersze masy ludowe przekonały się, że demokracja jest w obozie Polski Podziemnej, zaś Komitet Lubelski to dyktatura, oparta o obce siły, a nie o wolę i zaufanie narodu”.
Testament brzmiał: „Koniec wojny z Niemcami zastał Polskę w sytuacji niesłychanie trudnej, a nawet tragicznej. Gdy inne narody, zwłaszcza zachodnie, po zlikwidowaniu okupacji niemieckiej odzyskały rzeczywistą wolność i mogły przystąpić samodzielnie do urządzania sobie życia, Polska w wyniku wojny, w której poniosła największe ofiary, znalazła się pod okupacją, z rządem narzuconym przez ościenne państwo i bez wyraźnych widoków na pomoc swych sojuszników zachodnich”.
Podsumowywano: „Nowa wojna zadałaby tak straszne rany narodowi polskiemu, że pragnieniem wszystkich Polaków jest porozumienie polsko-rosyjskie oraz między Anglią, Ameryką i Rosją na drodze pokojowej”.
W testamencie postulowano opuszczenie Polski przez wojska sowieckie i rosyjską policję polityczną, zaprzestanie prześladowań, amnestię, powrót Polaków wywiezionych w głąb Rosji.
24 lipca 1945 roku Delegat Sił Zbrojnych pułkownik Jan Rzepecki napisał do żołnierzy byłej Armii Krajowej: „Jeżeli tylko pozwala na to Wasze osobiste położenie, jeśli bezmyślne prześladowanie przez tzw. bezpieczeństwo nie zamyka Wam tej drogi – przystępujcie do jawnej pracy na wszystkich polach nad odbudową Polski, pozostając wiernymi drogim każdemu żołnierzowi byłej AK demokratycznym hasłom: Wolność obywatela – niezawisłość narodu”.
6 sierpnia oficjalnie zaprzestała działalności wojskowa Delegatura Sił Zbrojnych. W jej miejsce we wrześniu 1945 roku powstało Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość. Pierwszym jego dowódcą był właśnie pułkownik Jan Rzepecki.
W szczególnej konspiracji niedługo działała też organizacja „NIE”, którą powołano na wypadek wkroczenia Sowietów do Polski. O takiej supertajnej komórce myślano już jesienią 1943 roku, po kwietniowym zerwaniu przez Stalina stosunków dyplomatycznych z polskim rządem na uchodźstwie. Wiosną 1944 roku zadanie stworzenia organizacji otrzymał pułkownik August Emil Fieldorf „Nil”, który wcześniej dowodził Kedywem AK. Dowódcy AK przewidywali, że po wejściu wojsk ZSRR do Polski i realizowanej jednocześnie Akcji „Burza” zdekonspirowana zostanie znaczna część AK-owców.
Kryła się w tym jednak pewna sprzeczność. „NIE”, aby pozostać jak najbardziej odporną na rozpoznanie przez Sowietów, powinna być nieliczna, wręcz elitarna. Nigdy nie rozwinęła szerszej działalności.
Na początku marca wpadł „Nil” – nie rozpoznano go pod fałszywym nazwiskiem, ale i tak został zesłany w głąb ZSRR. Jego następca pułkownik Antoni Sanojca proponował rozwiązanie organizacji, co nastąpiło w maju 1945 roku. Tymczasem do konspiracji garnęły się też masy AK-owskie, które potrzebowały wsparcia w obliczu radzieckiego terroru. Ci ludzie znaleźli swojego sprzymierzeńca w WiN.
Pomysł na WiN był karkołomny. Pułkownik Jan Rzepecki powołał organizację cywilną – co podkreślała sama nazwa zrzeszenie. Tworzyli ją jednak byli żołnierze Armii Krajowej. Kolejne dowództwa formalnie nazywano zarządami, na których czele stali prezesi, ale niżej w hierarchii w naturalny sposób pojawiały się komendy i komendanci.
WiN nie zamierzał prowadzić działalności zbrojnej, miał raczej dopomóc byłym AK-owcom w powrocie do normalnego życia. Tak przynajmniej zakładano w teorii. Szybko jednak okazało się, że trudno powstrzymywać się od używania broni, kiedy komuniści sieją terror. WiN nabrał wojskowego charakteru. A raczej: nie stracił go – bo przecież jego członkami byli żołnierze.
Zrzeszenie stało się głównym celem komunistycznej propagandy i bezpieki. UB dość szybko rozpracowywało kolejne komendy, aresztowało dowództwa. Tragiczne wyliczenie można sprowadzić do czterech wierszy:
I Komenda WiN, prezes pułkownik Jan Rzepecki, wrzesień 1945–listopad 1945.
II Komenda WiN, prezes pułkownik Franciszek Niepokólczycki, listopad 1945–październik 1946.
III Komenda WiN, prezes podpułkownik Wincenty Kwieciński, październik 1946–styczeń 1947.
IV Komenda WiN, prezes podpułkownik Łukasz Ciepliński, styczeń 1947–listopad 1947.
IV Komendę postawiono przed sądem w 1950 roku. Komendanta Łukasza Cieplińskiego skazano na pięciokrotną karę śmierci i trzydzieści lat więzienia. Adama Lazarowicza, zastępcę komendanta, na czterokrotną karę śmierci i trzydzieści trzy lata więzienia. Jednego dnia, 1 marca 1951 roku, stracono na Mokotowie prawie całą IV Komendę WiN: siedem osób. Dziś rocznicę tego wydarzenia obchodzimy jako Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Członek podziemia Maciej Jeleń wspominał ostatnie chwile dowódców IV Komendy:
„Znalazłem się w Mokotowie w celi śmierci i po pewnym czasie do celi wprowadzili więźniów po procesie całej czwartej komendy WiN. Wśród nich byli Łukasz Ciepliński, Lazarowicz, Błażej, Rzepka, Kawalec, Batory, cała siódemka. Jeden z nich, Rzepka, był praktycznie rzecz biorąc wskutek strasznego śledztwa ciężko chory, to była schizofrenia w całym tego słowa znaczeniu. Do niego nic nie docierało, co koledzy mówili.
Pierwszego marca 1953 roku w godzinach popołudniowych zaczęli wywoływać więźniów grupkami. I jak się zorientowaliśmy, wywołali w tych grupkach całą czwartą komendę WiN. Myśmy mieli możliwość przez taki kawałeczek szyby obserwować podwórzec więzienny. Widzieliśmy mniej więcej koło stu, stu pięćdziesięciu metrów drogi, którą byli ci więźniowie prowadzeni. Pojedynczo ich wyprowadzali. Dwóch strażników trzymało takiego więźnia pod ręce, z tyłu szedł też prawdopodobnie ubezpieczający.
Egzekucja odbywała się w garażu samochodowym. I tak trochę po bolszewicku był włączany motor samochodu, żeby zagłuszyć ewentualne dźwięki. Strzał padał jeden.
Przy trzecim czy czwartym wyprowadzeniu słyszeliśmy, że jeden z więźniów zaczął krzyczeć: mordują! Przypuszczam, że to był Chmiel, który usiłował w ten sposób dać współwięźniom znać, co się z nimi dzieje.
Łukasz Ciepliński zwrócił się do mnie, aby powiadomić ewentualnie jego rodzinę, bo bardzo był do niej przywiązany, że w momencie, kiedy zorientuje się, że to już jest egzekucja, to medalik, który nosił na szyi, włoży do ust, przed egzekucją, aby ewentualnie rodzina miała możliwość rozpoznania jego ciała wśród tych grobów, wśród tych zwłok, które były potajemnie grzebane przez władze bezpieczeństwa w różnych miejscach Warszawy”.
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku żył jeszcze ostatni członek IV Komendy WiN – Ludwik Kubik. Rozmawiałem z nim, ale nie chciał wracać do tamtych wydarzeń; mówił