Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern

Bezgwiezdne morze - Erin Morgenstern


Скачать книгу
Love Rawlins wychodzi na dwór, a dzwonek nad drzwiami daje kolejny sygnał. Spogląda najpierw na cichą uliczkę, a potem zerka za róg na namalowane drzwi, które jeszcze nie wyschły.

      A dziewczyna zniknęła.

Księga II
LOSY I BAŚNIE

      Losy i baśnie

      Sprzedawca gwiazd

      

      Był sobie kiedyś handlarz, który wędrował po wszelkich krainach, sprzedając gwiazdy.

      Handlarz ów sprzedawał najróżniejsze gwiazdy. Te, które spadły, te zaginione i fiolki gwiezdnego pyłu. Delikatne odłamki gwiazd nanizane na cienkie łańcuszki i noszone na szyi i oszałamiające eksponaty godne wystawienia w gablocie. Kawałki gwiazd kupowano na prezenty dla kochanków. Gwiezdny pył nabywano do rozsypywania w świętych miejscach albo zapiekania w ciastach na urok.

      Sprzedawca nosił swój asortyment gwiazd z miejsca na miejsce w dużym worku z wyhaftowanymi konstelacjami.

      Ceny towarów handlarza były wysokie, ale nierzadko dało się potargować. Za gwiazdy można było płacić monetami, przysługami lub tajemnicami, które stęsknieni marzyciele gromadzili w nadziei, że sprzedawca gwiazd trafi w ich okolice.

      Co jakiś czas handlarz sprzedawał gwiazdę za wikt i opierunek lub pomoc w podróży. Gwiazdy zmieniały właściciela za noce spędzane w gospodach, z towarzystwem lub bez.

      Pewnej bezksiężycowej nocy podróżujący sprzedawca gwiazd zatrzymał się w gospodzie, żeby skrócić sobie czas przed powrotem słońca. Siedział przy ogniu, popijając wino, i wdał się w pogawędkę z wędrowcem, który również tam nocował, choć ich drogi o poranku miały ich wieść w różne strony.

      – Poszukiwań – wzniósł toast sprzedawca gwiazd, kiedy dolewano im wina.

      – Znalezisk – rozbrzmiała zwyczajowa odpowiedź. – A cóż takiego sprzedajesz? – zapytał podróżny, wskazując skinieniem kubka pokryty gwiazdozbiorami wór. Tego tematu jeszcze nie omawiali.

      – Gwiazdy – wyjaśnił handlarz. – Zechciałbyś się przyjrzeć? Mogę zaproponować zniżkę za miłe towarzystwo. Mogę ci nawet pokazać kawałki, które trzymam zarezerwowane dla szczególnych klientów.

      – Nie przepadam za gwiazdami – przyznał podróżny.

      Handlarz się zaśmiał.

      – Wszyscy chcą gwiazd. Wszyscy chcą złapać to, co nieuchwytne. Trzymać w dłoni to, co niezwykłe, zapakować do kieszeni to, co unikalne.

      Tu nastąpiła pauza, wypełniona trzaskaniem płomieni.

      – Pozwól, że coś ci opowiem – zaproponował po chwili podróżny.

      – Oczywiście – odparł sprzedawca gwiazd, prosząc gestem o kolejną dolewkę wina.

      – Kiedyś, dawno temu – zaczął wędrowiec – Czas zakochał się w Fortunie. Namiętnie, na zabój. Gwiazdy przyglądały im się z niebios, martwiąc się, że to zmąci płynność czasu i pokrzyżuje losy.

      Nerwowy syk i trzaski płomieni nadawały rytm słowom wędrowca.

      – Gwiazdy się zmówiły i rozdzieliły parę. Po czym odetchnęły z ulgą. Czas nadal płynął, jak przedtem, Fortuna splatała ścieżki, którym było pisane się splatać, aż w końcu Fortuna i Czas znów się odnaleźli…

      – Oczywista! – przerwał mu sprzedawca gwiazd. – Fortuna zawsze dostaje to, co się jej zamarzy.

      – Jednak gwiazdy nie umiały pogodzić się z porażką – ciągnął podróżny. – Nagabywały lunę, narzekały i się skarżyły, aż ta zgodziła się zwołać sowi sejm.

      Tu sprzedawca gwiazd zmarszczył brwi. Sowi sejm był starym mitem, służącym za klątwę w odległej krainie, gdzie handlarz spędził dzieciństwo. Jeśli zboczysz ze swojej drogi, sowi sejm cię dopadnie. Sprzedawca uważnie słuchał dalszego ciągu opowieści.

      – Sowi sejm uznał, że jeden ze składników trzeba usunąć. Sowy postanowiły zachować to, co ich zdaniem ważniejsze. Gwiazdy uradowały się, kiedy Fortuna została rozszarpana. Rozerwano ją na strzępy dziobami i szponami.

      – I nikt nie próbował ich powstrzymać? – zdziwił się sprzedawca.

      – Luna na pewno by spróbowała, gdyby tam była. Bo ofiarę miano złożyć w bezksiężycową noc. Nikt nie śmiał się wtrącić oprócz pewnej myszy, która zabrała serce Fortuny, by je bezpiecznie przechować – wyjaśnił wędrowca, po czym urwał, żeby napić się wina. – Zajęte biesiadą sowy nie zauważyły myszy. Sowa, która zjadła oczy Fortuny, pozyskała potężny wzrok i ukoronowano ją na Sowiego Króla.

      Wtedy, gdzieś na dworze, w nocy, rozległ się jakiś odgłos, sprawka wiatru, a może skrzydeł.

      Wędrowiec odczekał, aż odgłos ucichnie, po czym podjął opowieść.

      – Zadowolone z siebie gwiazdy odpoczywały w niebiosach. Przyglądały się, jak Czas trwa w rozpaczy i ze złamanym sercem, aż w końcu zaczęły kwestionować wszystko to, co do tej pory miały za niepodważalną prawdę. Widziały, jak korona Sowiego Króla przechodzi z sowy na sowę jak błogosławieństwo lub klątwa, gdyż żadne śmiertelne stworzenie nie powinno mieć takiego wzroku. Nadal pomrugują niepewnie, nawet teraz, kiedy tu siedzimy pod nimi.

      Dokończywszy opowieść, podróżnik urwał, żeby dopić resztkę wina.

      – Tak jak wspomniałem, nie przepadam za gwiazdami. Zżera je zawiść i żal.

      Sprzedawca gwiazd nic nie odpowiedział. Pokryty konstelacjami wór spoczywał ciężko przy ogniu.

      Wędrowiec podziękował handlarzowi za wino i towarzystwo, a ten mu się odwzajemnił. Przed udaniem się na spoczynek podróżnik nachylił się i wyszeptał sprzedawcy na ucho:

      – Co jakiś czas Fortuna zbiera się w sobie, a Czas zawsze czeka.

      Podróżnik zostawił sprzedawcę gwiazd samego, siedzącego, pijącego i zapatrzonego w ogień.

      Rankiem, kiedy gwiazdy umknęły pod czujne oko słońca, handlarz chciał się dowiedzieć, w którą stronę wyruszył podróżnik, z myślą o właściwym pożegnaniu.

      Sprzedawcy gwiazd uprzejmie przypomniano, że w gospodzie nie było żadnych innych gości.

      Zachary Ezra Rawlins siedzi na aksamitnej ławce w najbardziej eleganckiej windzie, jaką kiedykolwiek zdarzyło mu się podróżować, i zastanawia się, czy to może nie winda, a przerobiony na windę pokój, bo siedzi w nim już, na ile umie to oszacować, bardzo, ale to bardzo długo.

      Martwi się perspektywą nagłego ataku klaustrofobii, a szkła kontaktowe przypominają mu, dlaczego tak rzadko w nich chodzi. Ta być może winda szumi i co jakiś czas dygocze przy akompaniamencie zgrzytania, zatem prawdopodobnie się przemieszcza, a żołądek go informuje, że spadają w kulturalnym tempie w złoconej klatce, a może jest bardziej pijany, niż mu się wydaje. Spóźniony kop koktajlowy.

      Wiszący nad nim żyrandol trzęsie się i migocze, oświetlając poszatkowanym blaskiem cokolwiek barokowe wnętrze: złote ściany i rdzawoczerwony aksamit, które lata swojej świetności – wyrażonej połyskiem i puszystością – mają już za sobą. Motyw pszczoły/klucza/miecza powtarza się na wewnętrznej stronie drzwi, ale oprócz tego nie ma żadnych innych ozdób, żadnych numerów, oznaczenia piętra, nie ma nawet przycisków. Najwyraźniej


Скачать книгу