Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
gani się w myślach, ale jego opiekunka zagryza wargę i przytakuje.
– Dziękuję panu – mówi, chowając klucze z powrotem do kieszeni. – Życzę miłego wieczoru.
Rusza po korytarzu żwawszym krokiem niż poprzednio, poganiana trzecim dzwonkiem.
Zachary nie spuszcza jej z oczu, aż zniknie na schodach, po czym otwiera drzwi.
W pokoju jest ciemniej niż na korytarzu, a światło przywodzi na myśl muzeum: eksponaty oświetlone pod starannie dobranym kątem. Stojące wzdłuż ścian regały są podświetlone od środka, książki i przedmioty lśnią, wśród nich coś, co wygląda na prawdziwą dłoń w słoju, ustawioną wewnętrzną stroną do sali, jakby na powitanie. Wzdłuż ścian biegną dwie długie gabloty, też podświetlone od środka, tak że książki zdają się w nich lewitować. Na oknach wiszą ciężkie zasłony.
Zachary szybko lokalizuje książkę, po którą go wysłano. W jednej gablocie jest dziesięć tomów, a drugiej osiem, ale tylko jeden jest oprawiony w brązową skórę. Niegdyś złocone brzegi kartek odbijają blask gabloty, a ich rogi, które nie dały się tak ograbić ze złota, nawet połyskują. To na szczęście jeden z mniejszych woluminów, bez trudu zmieści się do kieszeni. Inne są większe, a niektóre wydają się całkiem ciężkie.
Zachary skrupulatnie ogląda gablotę, usiłując przypomnieć sobie, czy wytłumaczono mu, jak ją otworzyć. Nie widzi żadnych zawiasów ani zatrzasków.
– To ci łamigłówka – mruczy.
Przygląda się uważniej. Każda książka ma swoją własną szklaną przegródkę, a wszystkie skrytki są ze sobą połączone, oddzielone wyłącznie prawie niewidocznymi spojeniami. Brązowa książka jest blisko krawędzi gabloty, druga od końca z lewej strony. Zachary sprawdza ją z obu stron, po czym wpełza pod stół, żeby upewnić się, czy nie da się jej otworzyć od dołu, ale nic nie znajduje. Stół ma ciężki, metalowy blat.
Zachary podnosi się i wlepia wzrok w gablotę. Żarówki się świecą, więc kable muszą dokądś prowadzić, ale z zewnątrz nic nie widać. Jeżeli kable pociągnięto przez stół, to może cała gablota jest podłączona.
Chłopak szuka przełączników wzdłuż ścian pomieszczenia. Przycisk przy drzwiach włącza żyrandol, którego w mroku Zachary nawet nie zauważył. Jest mniej wyszukany od tych na korytarzu i nie daje wiele światła.
Na ścianie z oknami są tylko skomplikowane zatrzaski, nic więcej. Po rozsunięciu pary zasłon Zachary ma przed sobą nie okno, a ścianę z rzędem przełączników.
– Ha! – cieszy się na głos.
W czymś, co przypomina skrzynkę z bezpiecznikami, jest osiem niepodpisanych przełączników. Po przełączeniu pierwszego gaśnie światło w jednym z regałów, a zawieszona dłoń znika. Zachary przekręca go z powrotem i przeskakuje od razu do ósmego, domyślając się, że górna szóstka jest podłączona do półek.
Światła gasną w jednej gablocie, nie tej, którą usiłuje otworzyć, tylko sąsiedniej, i słychać jakiś brzęk. Chłopak podchodzi, żeby zbadać sprawę, i widzi, że szkło się co prawda nie ruszyło, ale podstawa zapadła się o jakieś trzydzieści centymetrów, umożliwiając dostęp do książek.
Zachary wraca szybko do przełączników i przekręca z powrotem ósmy, po czym powtarza operację z siódmym. Szczęk poruszających się stołów nakłada się na siebie.
Książka w oprawie z brązowej skóry jest teraz w jego zasięgu ręki i chłopak wyciąga ją z przegródki w gablocie. Ogląda ją, wracając do przełączników. Tom przypomina Miłe smutki jakością skóry i tym, że na okładce nic nie ma, nigdzie nie widać tytułu ani autora. Kiedy ją otwiera, stronice mienią się pięknymi obwódkami i ilustracjami, ale tekst jest po arabsku. Zachary zamyka tom i chowa go do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Następnie przekręca z powrotem przełącznik numer siedem.
Jednak światła się nie zapalają, gablota się nie podnosi. Zamiast szczęku słychać zgrzytanie metalu o metal.
Zachary wyłącza siódemkę. Po czym sobie przypomina.
Wyciąga z płaszcza Wiek baśni, albo uroki mitologii i kładzie książkę na tym miejscu, gdzie uprzednio leżał wolumin w brązowej skórze, po czym przekręca przełącznik.
Tym razem rozlega się radosny zgrzyt, a gablota rozświetla się i zamyka, blokując dostęp do książek.
Zerknąwszy na zegarek, Zachary zdaje sobie sprawę, że nie ma pojęcia, od jak dawna jest w pokoju. Poprawia zasłony i przekłada książkę do płaszcza. Wyłącza żyrandol i wraca po cichu na korytarz.
Zamyka za sobą drzwi najciszej jak potrafi. Po jego przewodniczce nie ma ani śladu, ale kiedy rusza do schodów, z piętra niżej dobiega go jakiś głos.
Kiedy jest na podeście w połowie schodów i szykuje się, żeby skręcić w dół w stronę holu, głos się unosi i lepiej go słychać.
– Nie, nie rozumie pan, on tu jest w tej chwili – wyjaśnia jego niedawna przewodniczka.
Pauza. Zachary zwalnia, zerkając za zakręt schodów, podczas gdy w głosie zaczyna pobrzmiewać coraz silniejszy niepokój. Na korytarzu nieopodal schodów są otwarte drzwi, które wcześniej przegapił.
– Chyba wie więcej, niż się spodziewaliśmy… Nie wiem, czy ma książkę, myślałam… Przepraszam. Nie chciałam… Tak, proszę pana, słucham. W żadnym wypadku, wszystko jasne.
Z przerw Zachary wnioskuje, że kobieta rozmawia przez telefon. Skrada się w dół po schodach jak najszybciej, a zarazem najciszej, jak się da, a kiedy dociera do korytarza, stara się nie potrącić kołyszących się na wstążkach gałek. Stąd może zajrzeć do pokoju, gdzie młoda kobieta odwrócona plecami do niego mówi do słuchawki staroświeckiego czarnego telefonu z tarczą stojącego na biurku z ciemnego drewna. Obok telefonu leży kłębek włóczki i połowa szalika owinięta o druty, i wtedy do Zachary’ego dociera, dlaczego kobieta wydała mu się znajoma.
Była na spotkaniu z Kat. Rzekoma anglistka, która przez cały czas robiła na drutach.
Zachary czmycha ukradkiem za schody, gdzie czeka schowany. Głos ucichł, ale nie słychać odkładanej na widełki słuchawki. Chłopak idzie niezauważony obok schodów, aż dociera do drzwi. Gdy otwiera je ostrożnie i po cichu, ukazują się wąskie, dużo mniej imponujące schody prowadzące na piętro niżej.
Zachary zamyka za sobą delikatnie drzwi i powoli skrada się na dół po schodach, na każdym stopniu modląc się, żeby nie zaskrzypiał. W połowie drogi wydaje mu się, że słyszy odkładaną słuchawkę, a potem kroki osoby wchodzącej na piętro.
Jego schody kończą się w pomieszczeniu bez oświetlenia, za to pełnym pudeł, ale przez parę drzwi z matowego szkła, które wyglądają na wyjście, sączy się blask ulicy. Innych drzwi nie widać, choć na wszelki wypadek chłopak jeszcze się rozgląda.
Drzwi mają kilka zasuwek, ale wszystkie bez trudu dają się otworzyć i Zachary trafia z powrotem na mróz szybciej, niż się spodziewał. Zaczyna prószyć śnieg, porywane wiatrem jaskrawe płatki wirują wokół chłopaka, wiele z nich w ogóle nie dociera na ziemię.
Krótkie schody prowadzą do ogrodu, na który składają się głównie lód i skały, a ogrodzenie jest z czarnych żelaznych prętów, takich samych, jakie chronią okna. Furtka jest z tyłu, a za nią przejście. Zachary rusza w jej stronę, wolniej, niż miałby ochotę, ale jego eleganckie buty nie nadają się do chodzenia po śliskich kamieniach.
W oddali wyje syrena. Dołącza do niej klakson.
Zachary strąca z zasuwki na furtce warstwę lodu, oddychając z ulgą.
– Tak szybko pan wychodzi? – pyta głos za jego plecami.
Chłopak odwraca się,