Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
obok Zachary’ego. – Nie ma za co.
Włoski na karku chłopaka pierwsze rozpoznają głos. To jego gawędziarz.
– Śledzą cię ludzie, którym zależy na tej książce – ciągnie mężczyzna. – Na razie są przeświadczeni, że ją zdobyli. Mamy zatem chwilę wytchnienia, kiedy nie będą cię ścigać, chwilę, która skończy się za około pół godziny, kiedy dotrze do nich, że książka zniknęła. Znów. Chodź ze mną.
Mężczyzna ukrywa Miłe smutki w swoim płaszczu i rusza, mijając Cierpliwość i skręcając na południe. Nie odwraca się. Zachary waha się, po czym rusza za nim.
– Kim pan jest? – pyta, dogoniwszy mężczyznę na rogu ulicy.
– Mów mi Dorian – wyjaśnia mężczyzna.
– Czy to twoje imię?
– Czy to ważne?
W milczeniu przechodzą na drugą stronę ulicy.
– To po co był ten kwiat? – pyta Zachary, podnosząc trzymaną w zdrętwiałych od mrozu palcach papierową roślinę.
– Chciałem się przekonać, czy wypełnisz polecenie – tłumaczy Dorian. – Kwiat ujdzie, choć nie jest prawdziwy. Przynajmniej umiesz improwizować.
Dorian odbiera od chłopaka kwiat, obraca go i wkłada sobie w dziurkę od guzika płaszcza.
Zachary wciska przemarznięte dłonie do kieszeni.
– Nie zapytałeś nawet, kim jestem – zauważa, nie mogąc pojąć, jak tak intrygująca osoba może zarazem budzić taką irytację.
– Nazywasz się Zachary Ezra Rawlins. Zachary, w żadnym wypadku Zack. Urodziłeś się jedenastego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku w Nowym Orleanie, w Luizjanie. W dwa tysiące czwartym, niedługo po rozwodzie rodziców, przeniosłeś się z matką na północ stanu Nowy Jork. Od pięciu i pół roku studiujesz na uniwersytecie w Vermoncie, obecnie piszesz pracę o fabule i gender we współczesnych grach komputerowych. Masz bardzo wysoką średnią. Jesteś lekko znerwicowanym introwertykiem, masz paru znajomych, ale żadnych bliskich przyjaciół. Byłeś w dwóch poważnych związkach i oba miały smętny finał. Na początku tego tygodnia wypożyczyłeś z biblioteki książkę, w następstwie czego rzeczona książka zostawiła ślad w systemie, dzięki czemu można ją zlokalizować, i od tamtej pory i książka, i ty jesteście pod obserwacją. Nie stanowisz trudnego celu, a na dodatek mogą śledzić twój telefon i podłożyli ci lokalizator GPS, który na szczęście zostawiłeś w hotelu. Lubisz dobrze przyrządzone koktajle i kakao fair trade i chyba powinieneś był włożyć szalik. Wiem, kim jesteś.
– Zapomniałeś, że jestem Rybą – cedzi Zachary przez zaciśnięte zęby.
– Uznałem, że to wynika z twojej daty urodzenia – mówi Dorian z lekkim wzruszeniem ramion. – Ja jestem Bykiem, jeżeli to przeżyjemy, to powinienem poprosić twoją matkę o horoskop.
– Co wiesz o mojej matce? – pyta Zachary, zdenerwowany. Przyspiesza, żeby dotrzymać kroku Dorianowi, a na każdym skrzyżowaniu czuje przez płaszcz mroźny powiew przenikliwego wiatru. Przestał spoglądać na tabliczki z nazwami ulic, ale wydaje mu się, że poruszają się na południowy wschód.
– Madame Love Rawlins, przewodniczka duchowa – ciągnie Dorian, kiedy znów skręcają. – Wyjechała z Haiti w wieku czterech lat, ale symuluje akcent, bo wie, że klientom to się podoba. Specjalizuje się w psychometrii, dorywczo zajmuje się tarotem i wróżeniem z fusów. Mieszkałeś nad jej salonem w Nowym Orleanie. To tam były drzwi, których nie otworzyłeś, prawda?
Zachary zastanawia się, skąd Dorian może wiedzieć o drzwiach, ale wtedy dociera do niego proste wyjaśnienie.
– Przeczytałeś książkę.
– Przejrzałem kilka pierwszych rozdziałów, jeżeli można je tak nazwać. Ciekawiło mnie, dlaczego tak się do niej przywiązałeś, a teraz już rozumiem. Oni chyba nie wiedzą, że w niej jesteś, w przeciwnym wypadku dużo bardziej by się tobą zainteresowali, a na razie wydają się skupieni na książce.
– Kim są ci „oni”? – pyta Zachary, kiedy skręcają w szerszą ulicę, którą rozpoznaje: Park Avenue.
– Bandą zbzikowanych drani, którym się wydaje, że robią to, co należy, kiedy „to, co należy” jest w tym przypadku kwestią subiektywną – tłumaczy Dorian, obruszając się, z czego Zachary wnioskuje, że rzeczone zbzikowanie jest również subiektywne i pewnie tyczy się obu stron. – Lekcję historii zostawmy na później, teraz nie ma czasu.
– To dokąd właściwie idziemy?
– Do ich amerykańskiej siedziby, która na szczęście jest parę przecznic stąd – wyjaśnia Dorian.
– Chwileczkę, idziemy do nich? – nie dowierza Zachary. – Nie…
– Większości z nich tam nie będzie, co działa na naszą korzyść. Kiedy tam dotrzemy, dasz im to.
Dorian sięga do torby i wręcza Zachary’emu książkę, inną. Grubą, niebieską i znajomą ze złotym rysunkiem wytłoczonym na okładce. Popiersie Aresa.
Zachary przekręca książkę, żeby przeczytać napis na grzbiecie, choć wie, czego się spodziewać. Wiek baśni, albo uroki mitologii. Nalepkę z sygnaturą odklejono.
– Wyniosłeś ją z biblioteki – mówi Zachary, a zdanie, wypowiedziane, brzmi jak oczywistość. – To ty tam byłeś.
– Zgadza się, dziesięć punktów dla Ravenclaw. Choć sam dałeś ciała, najpierw zbierając wszystkie te książki tylko po to, żeby je potem zostawić bez opieki, bo miałeś ochotę na babeczkę.
– Nie babeczkę, ale muffinkę, i to wyśmienitą – warczy Zachary na swoją obronę, a ku jego zdziwieniu Dorian wybucha śmiechem, przyjemnym i basowym, od którego chłopakowi robi się trochę cieplej.
– Muffinka, nawet wyśmienita, to po prostu babeczka bez lukru – komentuje Dorian, po czym podejmuje wątek: – Zaniesiesz im tę książkę.
– I nie zorientują się, że to nie jest ta, której szukają? – Otworzywszy wolumin z tyłu, Zachary widzi, że kodu kreskowego też nie ma, a na jego miejscu widnieją napisane odręcznie inicjały: JSK.
– Ci, którzy mają cię na oku, pewnie by się zorientowali – przyznaje Dorian. – Ale udało nam się odwrócić ich uwagę. A na straży kolekcji zostały same pionki, ludzie, których nie wtajemniczono w szczegóły poszukiwań. Dasz im tę książkę i odbierzesz dla mnie inną, a wtedy dostaniesz z powrotem swoją.
Dorian znów podnosi Miłe smutki i Zachary, o ułamek sekundy za późno, rozważa, czy nie złapać książki i uciec. Ma zbyt zmarznięte dłonie, żeby wyciągnąć je z kieszeni. Ten mężczyzna, jakkolwiek by się naprawdę nazywał, pewnie i tak by go dogonił.
– Czy ta żonglerka książkami ma czemuś służyć? – pyta chłopak.
Dorian chowa Miłe smutki z powrotem pod płaszczem.
– Jeżeli mi pomożesz w tej, jak to nazywasz, żonglerce książkami, to cię tam zaprowadzę.
Zachary nie musi prosić o doprecyzowanie, gdzie jest „tam”, zarazem nie mając dobrej odpowiedzi. Szaro-czerwony blask migającego neonu odbija się w śniegu w rynsztoku przed nimi.
– To miejsce istnieje? – W ustach Zachary’ego to nie jest do końca pytanie.
– Oczywiście, że istnieje – przyznaje Dorian. – Przecież to wiesz. Gdybyś nie był o tym dogłębnie przekonany, toby cię tu nie było.
– Czy… – zaczyna Zachary, ale nie kończy. „Czy ono jest takie jak w książce?”. Rozpaczliwie pragnie się tego dowiedzieć, podejrzewając zarazem, że prawdziwych miejsc