Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
mnie goni, naprawdę – tłumaczy się Zachary, tłumiąc nerwowy chichot, którego groźba wisi nad jego wymówką.
– Panie Rawlins – ciągnie kobieta, schodząc stopień niżej, po czym znów przystając – zapewniam pana, że nie ma pan pojęcia, o co toczy się ta gra. Bez względu na to, co pańskim zdaniem się tu dzieje, bez względu na frakcję, do której pana wcielono, jest pan w błędzie. Wplątał się pan w coś, w co nie powinien się pan mieszać. Proszę wejść z tego chłodu do środka, wypijemy filiżankę herbaty, odbędziemy kulturalną rozmowę, a potem wyruszy pan w drogę. Jako gest dobrej woli pokryję koszt powrotnego pociągu do Vermontu. Wróci pan do swoich studiów i wszyscy będziemy udawać, że nic się nie wydarzyło.
W myślach Zachary’ego kłębią się pytania i riposty. Komu powinien zaufać, co powinien zrobić, jakim cudem udało mu się przebyć w ciągu zaledwie jednego wieczoru drogę od błogiej nieświadomości do uwikłania w cokolwiek to ma być. Nie ma żadnego dobrego powodu, żeby ufać Dorianowi bardziej niż tej kobiecie. Nie ma odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.
Ma za to inną odpowiedź, która ułatwia mu podjęcie decyzji podczas tej śnieżnej konfrontacji.
Wykluczone, żeby wrócił do domu i udawał, że nic się nie stało. Nie teraz.
– Z całym szacunkiem, ale muszę odmówić – kwituje Zachary. Otwiera skrzypiącą furtkę, a kawałki lodu spadają mu na ramiona. Nie odwracając się do kobiety na schodach, biegnie przez zaułek na tyle szybko, na ile pozwala mu niepraktyczne obuwie.
Na końcu uliczki jest kolejna furtka, a zmagając się z zasuwką, dostrzega po drugiej strony ulicy Doriana, opartego o ścianę budynku i czytającego przy świetle padającym z ciągle otwartej knajpy na rogu, pogrążonego w lekturze Miłych smutków i marszczącego brwi w znajomy Zachary’emu sposób.
Chłopak ignoruje i jego zalecenia, i światła, przechodząc szybko przez pustą jezdnię.
– Mówiłem ci przecież… – zaczyna Dorian, ale Zachary nie pozwala mu skończyć.
– Właśnie nie skorzystałem z zaproszenia na późnowieczorną herbatkę z zastraszeniem wystosowanego do mnie przez pewną damę w futrze, która, jak mniemam, jest ci znajoma. Z całą pewnością wiedziała, kim jestem, więc nie wydaje mi się, żeby cała ta akcja była aż tak tajna, jak ci się wydaje.
Dorian wkłada książkę z powrotem do płaszcza i mamrocze coś w języku, którego Zachary nie rozpoznaje, ale domyśla się, że to inwektywa, po czym odwraca się do ulicy z podniesioną dłonią. Dopiero po chwili do chłopaka dociera, że zatrzymuje taksówkę.
Dorian pogania Zachary’ego do auta, zanim ten zdąży zapytać, dokąd się wybierają, po czym kieruje taksówkarza na róg Central Park West i Siedemdziesiątej Siódmej Ulicy. Potem wzdycha i chowa twarz w dłoniach.
Zachary odwraca się i spogląda za siebie, kiedy ruszają z krawężnika. Młodsza kobieta stoi na rogu ulicy w ciemnym płaszczu narzuconym na szatę. Chłopak nie umie stwierdzić, czy z tej odległości mogła ich dojrzeć.
– Masz książkę? – pyta go Dorian.
– Mam – mówi Zachary. – Ale zanim ją dostaniesz, masz mi opowiedzieć, dlaczego to zrobiłem.
– Dlatego, że grzecznie cię o to poprosiłem – ripostuje Dorian, co irytuje Zachary’ego mniej, niż powinno. – I ponieważ to nie ich własność, a moja, jeżeli książka może w ogóle do kogoś należeć. Ja odzyskałem dla ciebie twoją książkę, a ty dla mnie moją.
Zachary obserwuje Doriana, który patrzy przez okno na śnieg. Wygląda na zmęczonego. A wręcz wyczerpanego i może trochę zasmuconego. W klapie płaszcza ma nadal zatknięty papierowy kwiat. Zachary postanawia na razie nie drążyć tematu książki.
– Dokąd jedziemy? – pyta.
– Musimy dotrzeć do drzwi.
– Tutaj są drzwi?
– Powinny być, jeżeli Mirabel wywiązała się ze swojej części umowy i nikt jej nie przeszkodził – tłumaczy Dorian. – Ale musimy się tam dostać przed nimi.
– Dlaczego? – pyta Zachary. – Czy oni też chcą się tam wybrać?
– Nic mi o tym nie wiadomo – mówi Dorian. – Ale zależy im, żeby nas zatrzymać, nie chcą, żeby ktokolwiek się tam przenosił. Wiesz, jak łatwo zniszczyć namalowane drzwi?
– Jak łatwo?
– Wystarczy oblać je farbą, a tej akurat nigdy im nie brakuje.
Zachary obserwuje przez okno mijane budynki i płatki śniegu, które zaczynają się przylepiać do znaków i drzew. Przez chwilę widzi Empire State Building, wyraźny i biały na tle nieba, i zdaje sobie sprawę, że nie ma pojęcia, która jest godzina, i nie interesuje go to na tyle, żeby spojrzeć na zegarek.
Z ekranu w taksówce dobiega jazgot wiadomości i recenzji filmów, więc Zachary sięga, żeby wyłączyć dźwięk, nie obchodzi go, co się dzieje na świecie, prawdziwym czy fikcyjnym.
– Rozumiem, że nie mamy czasu, żeby pojechać po moją torbę – mówi, choć zna odpowiedź. Szkła kontaktowe zaczynają wojować z jego oczami.
– Zadbam, żebyś w miarę możliwości jak najszybciej odzyskał swoje rzeczy – mówi Dorian. – Wiem, że masz mnóstwo pytań; kiedy będziemy bezpieczni, postaram się na nie odpowiedzieć.
– A teraz nie jesteśmy bezpieczni? – pyta Zachary.
– Szczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem, że udało ci się stamtąd wydostać – mówi Dorian. – Musiałeś przynajmniej częściowo ich zaskoczyć. Inaczej by cię nie wypuścili.
– „W żadnym wypadku” – mruczy Zachary, wspominając podsłuchaną rozmowę telefoniczną. Nie zamierzali go wypuścić. Herbaty pewnie też nie było. – Od samego początku wiedzieli, kim jestem – mówi Dorianowi. – Kobieta, która otworzyła drzwi, udawała w Vermoncie studentkę, nie od razu ją skojarzyłem.
Dorian marszczy brwi, ale się nie odzywa.
Siedzą w milczeniu, kiedy taksówka gna po ulicach.
– Czy to Mirabel maluje drzwi? – pyta Zachary. To jego zdaniem istotny detal wart wyjaśnienia.
– Tak – przyznaje Dorian. Nie rozwija tematu. Zachary zerka na niego, ale mężczyzna wygląda przez okno, a jedno kolano podskakuje mu z nerwów.
– Dlaczego myślałeś, że ją znam?
Dorian odwraca się i spogląda na niego.
– Bo tańczyłeś z nią na przyjęciu – wyjaśnia.
Zachary usiłuje przypomnieć sobie rozmowę z kobietą przebraną za króla dzikich stworów, ale wspomnienie jest fragmentaryczne i niejasne.
Właśnie ma zapytać Doriana, skąd on ją zna, kiedy taksówka się zatrzymuje.
– Na rogu wystarczy, dziękuję – zwraca się do kierowcy Dorian, wręczając mu gotówkę i nie przyjmując reszty. Zachary stoi na chodniku, usiłując się zorientować. Zatrzymali się obok Central Parku, przy jednej z bram zamykanych na noc, i przed dużym, znajomym budynkiem.
– Idziemy do muzeum? – pyta.
– Nie – ucina Dorian. Patrzy na odjeżdżającą taksówkę, po czym odwraca się i przeskakuje przez murek do parku. – Pośpiesz się – pogania Zachary’ego.
– Czy park nie jest zamknięty? – pyta Zachary, ale Dorian już się wysforował, znikając w cieniu ośnieżonych konarów.
Zachary niezgrabnie gramoli się przez oblodzony mur, prawie ślizgając się po drugiej stronie, a odzyskanie równowagi przypłaca ubrudzonymi lodem i ziemią dłońmi.
Podąża za Dorianem