Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
spojrzenie sceptycznie ściągniętymi brwiami.
– No więc? – zagaja skrępowany Zachary po przeciągającej się pauzie, rozglądając się w obie strony za taksówkami.
– Przecież… – zaczyna Dorian, ale znów urywa. Sceptyczne brwi jeszcze bardziej się marszczą, tym razem wyrażając troskę, jednak potem mężczyzna odwraca się i rusza. – Nie mamy na to czasu, jesteśmy prawie na miejscu. Teraz musisz mnie bardzo uważnie wysłuchać i wypełniać moje polecenia.
– Bez improwizacji? – pyta Zachary, nieco bardziej drwiąco, niż zamierzał.
– Bez, chyba że nie będziesz miał innego wyjścia. I masz nikomu nie pożyczać długopisów, jeżeli zastanawiasz się, jak dostałeś w prezencie lokalizator. Osobie, która otworzy drzwi, powiesz, że masz przesyłkę do archiwum. Pokażesz im książkę, ale nie wypuszczając jej z rąk. Jeżeli nie będą cię chcieli wpuścić, powiesz, że wysłał cię Alex.
– Kim jest Alex?
– Nikim, „Alex” to hasło. Założysz to i postarasz się, żeby było na widoku, tylko subtelnie. To starsza wersja tego, co noszą teraz, ale nic lepszego nie udało mi się znaleźć.
Dorian wręcza mu kawałek metalu na długim łańcuszku. Srebrny miecz.
– Poprowadzą cię korytarzem, potem po schodach do innego korytarza, gdzie będzie kilkoro zamkniętych na klucz drzwi. Wpuszczą cię do pokoju. Mniej więcej wtedy rozlegnie się dzwonek do drzwi. Twój przewodnik będzie musiał się tym zająć. Zapewnisz go, że poradzisz sobie z oddaniem książki i że wyjdziesz potem sam, tylnym wyjściem, to przyjęty zwyczaj, który nie wzbudzi podejrzeń. Twój przewodnik cię zostawi.
– Skąd ta pewność? – pyta Zachary, przekładając łańcuszek przez głowę na kolejnym zakręcie. Okolica ma teraz bardziej mieszkalny charakter, jest tu więcej drzew, sklepików i restauracji.
– Zazwyczaj ściśle trzymają się procedury, ale zawsze trafi się wyjątek – wyjaśnia Dorian, przyspieszając kroku. – Otwierać drzwi to podstawowa reguła, której bezwzględnie przestrzegają. W pokoju będą książki na regałach i w gablotach. Ciebie interesują gabloty. W jednej z nich będzie książka w oprawie z brązowej skóry, z wyblakłym złoceniem na brzegach stron. Rozpoznasz ją. Podmienisz ją na mitologię Bulfincha. Jeszcze w pokoju schowasz tamtą książkę pod płaszcz, na korytarzach są kamery. Najlepiej w ogóle postaraj nie rzucać się w oczy, choć nie wydaje mi się, żeby ktoś z monitoringu rozpoznał cię na podstawie zdjęcia.
– Mają moje zdjęcie? – pyta Zachary.
– Mają zdjęcie z uczelnianego albumu, na którym ani trochę nie przypominasz siebie, możesz się tym nie przejmować. Wrócisz tą samą drogą, zejdziesz po schodach, ale kiedy dotrzesz do głównego holu, pójdziesz za schody. Stamtąd zejdziesz do piwnicy i wydostaniesz się tylnymi drzwiami. Znajdziesz sie w ogrodzie, na którego tyłach jest furtka, wyjdziesz nią i skręcisz w prawo, potem do końca zaułkiem i z powrotem na ulicę. Będę czekał po drugiej stronie, na twój widok ruszę. Będziesz za mną szedł przez sześć przecznic, a upewniwszy się, że nikt cię nie śledzi, dogonisz mnie. To wszystko – wyjaśnia Dorian, zatrzymując się na częściowo zacienionym rogu. – W połowie ulicy po lewej stronie, szary budynek, czarne drzwi, numer dwieście trzynaście. Jakieś pytania?
– Owszem, mam pytania – mówi Zachary, głośniej niż zamierzał. – Kim do diabła w ogóle jesteś? Skąd się wziąłeś? Dlaczego nie możesz sam tego zrobić? Co jest takiego ważnego w tej konkretnej książce i kim są tak naprawdę ci ludzie, i co mysz zrobiła z sercem Fortuny? Kim jest Mirabel i na którym etapie tych wszystkich tajemnych poczynań będę mógł wrócić do hotelu po swoje twarzowe okna? Patrzałki. Okulary.
Dorian wzdycha i odwraca się do Zachary’ego. Twarz mężczyzny dzielą na pół światło i cień, a chłopak uświadamia sobie, że Dorian jest młodszy, niż można by sądzić na pierwszy rzut oka, że to siwiejące włosy i często marszczone brwi go postarzają.
– Wybacz mi niecierpliwość – mówi Dorian, zniżając głos i podchodząc bliżej. Zerka szybko na ulicę, po czym spogląda na chłopaka. – Obaj zmierzamy do tego samego celu, a żeby tam dotrzeć, potrzebuję tamtej książki. Sam nie mogę się tym zająć, bo mnie znają i gdybym wszedł do tego budynku, to już bym z niego nie wyszedł. Zwracam się do ciebie o pomoc, bo wierzę, że zgodzisz się mi jej udzielić. Proszę. Jeżeli trzeba, mogę zacząć błagać.
Pierwszy raz w głosie Doriana słychać ton z mroku na przyjęciu, gawędziarski rytm przydający świętości ulicznemu narożnikowi.
Dorian wytrzymuje spojrzenie chłopaka i przez chwilę ściskanie w żołądku, które Zachary wcześniej brał za nerwy, zamienia się w coś diametralnie innego, po czym to znów nerwy. Jest mu zbyt ciepło.
Zachary nie wie, co powiedzieć, więc przytakuje i odwraca się, zostawiając Doriana w mroku, krew dudni mu w uszach, stopy prowadzą go po opustoszałej ulicy, wzdłuż której stoją kamienice z piaskowca podświetlone blaskiem latarni, a drzewa oplecione są natrętnymi pętlami migoczących lampek świątecznych.
„Co ty wyprawiasz?” – pyta głos w jego głowie, a chłopak nie ma dobrej odpowiedzi. Nie wie co ani dlaczego, ani nawet gdzie, bo zapomniał sprawdzić tabliczkę z nazwą ulicy na rogu. Mógłby iść dalej, zatrzymać taksówkę, wrócić do hotelu. Jednak chce odzyskać książkę. I chce się dowiedzieć, co będzie potem.
Przyjął zadanie i ma zamiar je wykonać.
Niektóre budynki nie mają widocznych numerów, więc Zachary traci rachubę, ale szybko dociera do tego, którego szuka. Budowla wyróżnia się z pozostałych, fasada jest z szarego kamienia, nie brązowego, na oknach umocowano zdobione czarne kraty. Gdyby budynek miał flagę, wziąłby go za ambasadę albo klub absolwentów. Roztacza zbyt surową aurę, żeby ktoś mógł tu mieszkać.
Chłopak rozgląda się szybko po ulicy, po czym rusza po schodach. Jeżeli Dorian gdzieś tu na niego czeka, to go nie widać. Zbliżając się do drzwi, Zachary powtarza w myślach listę poleceń, martwiąc się, czy o czymś nie zapomni.
Drzwi oświetla jedna żarówka w kunsztownym kinkiecie wiszącym nad metalową tabliczką. Zachary nachyla się, żeby ją przeczytać.
Klub Kolekcjonera
Nie ma godzin otwarcia ani żadnych innych informacji. Szkło nad drzwiami jest matowe, ale w środku pali się światło. Drzwi są czarne ze złotymi cyframi: 213. To zdecydowanie tu.
Zachary bierze głęboki wdech i naciska dzwonek.
Miłe smutki Zaginione miasta z miodu i kości
W czeluści jest mężczyzna zaginiony w czasie.
Otworzył złe drzwi. Wybrał złe drogi.
Zapuścił się głębiej, niż powinien.
Kogoś szuka. Czegoś. Kogoś. Nie pamięta, kim jest ów ktoś, utracił zdolność – tu, w czeluści, gdzie czas jest nietrwały – przywodzenia myśli i wspomnień, zachowywania ich, przeszukiwania ich, żeby odtworzyć coś więcej niż strzępki.
Niekiedy przystaje, dzięki czemu wspomnienia odzyskują klarowność na tyle, żeby mógł przypomnieć sobie jej twarz, lub jej skrawki. Zarazem ta klarowność motywuje go, żeby kontynuować poszukiwania, a wtedy fragmenty znów się rozsypują i mężczyzna podąża dalej bez świadomości, dla kogo ani po co to czyni.
Wie tylko, że jeszcze tam nie dotarł.
Jeszcze do niej nie dotarł.
Do kogo? Spogląda ku niebu, zasłoniętemu skałami, ziemią i opowieściami. Nikt nie odpowiada na jego pytanie. Słyszy kapanie, które mylnie bierze za wodę, i nic więcej. Potem pytanie znów idzie w niepamięć.
Mężczyzna