Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
swego czasu decydowała Fortuna, teraz zdane są na łaskę szansy, a Szansa jest wyjątkowo niestała w uczuciach.
Gawędziarz prowadzi Zachary’ego w prawo, znów popychając go naprzód.
– Jednak świat jest dziwny, a koniec nie jest tak naprawdę końcem, bez względu na to, jak bardzo gwiazdom zależałoby, by nim był.
Zatrzymują się.
– Niekiedy Fortunie udaje się zebrać w sobie.
Zachary słyszy odgłos otwieranych drzwi i nieznajomy znów kieruje go do przodu.
– A Czas zawsze czeka – szepcze głos, zostawiając ciepły oddech na karku chłopaka.
Dłoń, która zasłaniała mu oczy, odsuwa się i Zachary słyszy trzaśnięcie zamykanych za nim drzwi. Mrużąc oczy przed światłem i z tętnem dudniącym mu w uszach, chłopak rozgląda się i widzi, że znów jest w hotelowej sali, w kącie częściowo zasłoniętym palmą w donicy.
Drzwi za nim są zamknięte na klucz.
Coś trąca go w kostkę, a spojrzawszy w dół, Zachary widzi puchatą szarobiałą kotkę, która ociera mu się o nogę.
Kiedy pochyla się, żeby ją pogłaskać, dociera do niego, że trzęsą mu się dłonie. Kotce to najwyraźniej nie przeszkadza. Spędza z nim chwilę, po czym odchodzi i znika.
Zachary wraca do baru, ciągle oszołomiony opowieścią. Usiłuje sobie przypomnieć, czy słyszał już kiedyś tę historię, ale nic nie przychodzi mu do głowy, choć brzmiała znajomo, jak mit – gdzieś przeczytany, po czym zapomniany. Barman serwuje mu kolejną Ofelię w topieli, przepraszając, bo skończył im się syrop z kopru włoskiego. Zastąpił go miodem i dołożył prosecco z lodami. Z miodem drink jest lepszy.
Zachary rozgląda się za kobietą przebraną za Maxa, ale nigdzie jej nie widzi.
Siedząc przy barze, czuje się jak frajer, a zarazem, zdeprymowany natłokiem wrażeń, usiłuje uporządkować wydarzenia tego wieczoru. „Wypiłem rozmaryn na pamiątkę[2]. Szukałem kotki. Tańczyłem z królem dzikich stworów. Mężczyzna o wybornym zapachu opowiedział mi w mroku historię. Kotka znalazła mnie”.
Usiłuje sobie przypomnieć nazwę burbonu, o którym wspominał Godot, i wyciąga z kieszeni marynarki bilet.
Z biletem wypada i szybuje na podłogę papierowy prostokąt rozmiaru wizytówki.
Zachary go podnosi, usiłując sobie przypomnieć, czy któryś z jego rozmówców wręczał mu coś takiego.
Jednak to nie jest wizytówka. Widnieją tam dwie napisane odręcznie linijki.
Cierpliwość i Hart
Pierwsza w nocy. Przynieś kwiat.
Zachary spogląda na zegarek: 12.42.
Odwraca kartonik.
Na rewersie jest pszczoła.
2 Nawiązanie do Hamleta Williama Shakespeare’a (w przekładzie Józefa Paszkowskiego).
Miłe smutki Są trzy drogi. Oto jedna z nich
Od kiedy są pszczoły, są też kustosze.
Podobno na początku był jeden kustosz, ale kiedy opowieści zaczęły się mnożyć, potrzebni byli kolejni.
Kustosze byli przed akolitami, przed strażnikami.
Przed kustoszami były pszczoły i opowieści. Bzyczące i brzęczące.
Kustosze byli przed kluczami.
Często się o tym zapomina, gdyż utożsamia się ich z kluczami.
Również często zapomina się, że kiedyś był tylko jeden klucz. Długi, cienki żelazny klucz, o uszku maczanym w złocie.
Było wiele kopii, ale tylko jeden oryginał. Kopie nosili kustosze na szyi na łańcuchach. Klucze tak często ocierały im się o pierś, że wielu miało ślad odciśnięty w ciele, metal wrzynał im się skórę.
Takie było pochodzenie zwyczaju. Teraz nikt już tego nie pamięta. Pomysł śladu na piersi został podsunięty przez ślad na piersi. Oczywiste – do chwili, kiedy pójdzie w zapomnienie.
Rola kustoszy zmieniała się z czasem, bardziej niż w przypadku pozostałych dróg. Akolici zapalają swoje świece. Strażnicy krążą, czujni i niezauważeni.
Kustosze swego czasu opiekowali się tylko pszczołami i opowieściami.
W miarę jak przybywało przestrzeni, zajmowali pokoje, dzielili opowieści według rodzaju, długości czy sobie tylko znanych kryteriów. Wycinali w skale półki na książki lub składali metalowe regały, względnie szklane gabloty i stoły dla większych woluminów. Krzesła, poduszki i lampy do czytania. W miarę potrzeby dodawali kolejne pokoje, okrągłe sale z paleniskiem pośrodku, wokół którego opowiadano historie na głos. Ogromne sale o doskonałej akustyce, w których historie można wyrażać tańcem i śpiewem. Pomieszczenia do naprawy książek, do pisania książek, puste pokoje o dowolnym przeznaczeniu, w zależności od potrzeb.
Kustosze skonstruowali drzwi do pokojów i klucze, żeby je otwierać i zamykać. Na początku do każdych drzwi pasował ten sam klucz.
W miarę jak przybywało drzwi, trzeba było też więcej kluczy. Kiedyś kustosz umiał rozpoznać każde drzwi, każdy pokój, każdą książkę, teraz już nie potrafi. Brali oni zatem w posiadanie poszczególne działy. Skrzydła. Poziomy. Zdarzało się, że kustosz nie znał już wszystkich kolegów po fachu. Zataczają wokół siebie kręgi, które czasami się przecinają, a czasami nie.
Kustosze mieli wypalane klucze na piersi, żeby na zawsze było wiadomo, że są kustoszami. Żeby pamiętać o odpowiedzialności, nawet jeżeli ich klucz (nie zawsze jeden) wisi nie na szyi, ale na haczyku na ścianie.
Zmieniła się też metoda selekcji kustoszy.
Na początku wybierano ich i wychowywano do tej funkcji. Urodzeni w Przystani lub sprowadzani tam w dzieciństwie, zbyt młodzi, żeby pamiętać niebo, nawet by o nim śnić. Uczeni od małego o książkach i pszczołach otrzymywali drewniane klucze do zabawy.
Po pewnym czasie postanowiono, że ta droga, tak jak w przypadku akolitów, powinna być dobrowolna. W odróżnieniu od akolitów, ochotnicy muszą przejść serię szkoleń. Jeżeli nie zrezygnują po pierwszym, rozpoczynają drugie. Tych, którzy przejdą drugie, wysyła się na trzecie.
Oto trzecie szkolenie.
Potencjalny kustosz musi wybrać opowieść. Dowolną. Baśń, mit, anegdotę o mocno zakrapianym winem wieczorze, który się przeciągnął – pod warunkiem, że to nie on ją wymyślił.
(Wielu spośród tych, którzy na początku chcą być kustoszami, to w istocie poeci).
Poświęcają rok na studiowanie wybranej historii.
Muszą się jej nauczyć na pamięć. Ale nie tylko na pamięć, muszą wziąć ją sobie do serca. Nie wystarczy, żeby recytowali słowa, muszą je przeżywać, wyczuwać kształt zmieniającej się historii, jej wzloty i upadki, pęd i zawirowania, kiedy zmierza ku finałowi. Muszą umieć odegrać i zrelacjonować tę historię z takim zaangażowaniem, jakby przeżyli ją sami, i tak obiektywnie, jakby odgrywali wszystkie zawarte w niej postaci.
Po roku nauki przyprowadza się ich do okrągłej sali z jednymi drzwiami. Dwa zwykłe drewniane krzesła czekają na środku, naprzeciwko siebie.
Płomienie świec na zakrzywionej ścianie są jak gwiazdy, migoczą na nieregularnie rozmieszczonych świecznikach.
Pomijając drzwi, każdy skrawek ściany, na którym nie ma świecy, jest