Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
ludzie, a zdjęcie zrobiono chyba na przyjęciu.
Kobieta ma na szyi potrójny naszyjnik, a na każdym jego sznurze jest zawieszka.
Zachary klika jeszcze raz na zdjęcie, żeby zobaczyć je w pełnym rozmiarze.
Na górnym łańcuszku jest pszczoła.
Pod spodem wisi klucz.
Pod kluczem – miecz.
Zachary klika raz jeszcze, żeby sprawdzić, z jakiej strony pochodzi zdjęcie, i trafia na forumowy wpis z zapytaniem, gdzie można dostać taki naszyjnik.
Za to pod spodem jest link do źródła, z którego pochodzi zdjęcie.
Zachary z zasłoniętymi dłonią ustami kilka na link i trafia do galerii zdjęć.
„Doroczna maskarada literacka w hotelu Algonquin, 2014”.
Po kolejnym kliknięciu dowiaduje się, że tegoroczne przyjęcie jest za trzy dni.
Miłe smutki Zapukać we wspomnienie drzwi
W lesie, który nie zawsze był lasem, są drzwi.
Drzwi nie są już drzwiami, nie do końca. Budynek, którego były częścią, jakiś czas temu się zawalił, drzwi podzieliły jego los, a teraz, zamiast stać, leżą na ziemi.
Drewno, z których były zrobione, zgniło. Zawiasy przerdzewiały. Ktoś zabrał gałkę.
Drzwi pamiętają czasy, kiedy były nietknięte. Kiedy stał tu dom ze ścianami i dachem, i innymi drzwiami, i ludźmi w środku. Teraz są liście, ptaki i drzewa, ale nie ma już ludzi. Od bardzo wielu lat.
Zatem dziewczynka stanowi niespodziankę.
Jest mała, za mała, żeby włóczyła się sama po lesie.
Jednak ona się nie zgubiła.
Dziewczynka zgubiona w lesie to zupełnie inna istota niż dziewczynka, która podąża rezolutnie między drzewami, nawet nie znając drogi.
Ta dziewczynka w lesie się nie zgubiła. Ona odkrywa.
Ta dziewczynka się nie boi. Nie niepokoi jej mrok szponiastych cieni rzucanych przez drzewa w popołudniowym słońcu. Nie przeszkadzają jej kolce i gałęzie, które szarpią jej ubranie i drapią skórę.
Jest na tyle mała, że umie opanować strach, nie pozwalając, by zmroził jej serce. Nie boi się. Nosi lęk od niechcenia, niczym welon, świadoma niebezpieczeństw, ale trzyma skrzenie tej mglistej świadomości na dystans. Nie pozwala jej wniknąć w siebie, jest nią otoczona jak podekscytowanym bzyczeniem roju niewidzialnych pszczół.
Dziewczynce wielokrotnie przypominano, żeby nie zapuszczała się w te lasy. Ostrzegano, żeby się w nich nie bawiła, a ona ma żal, że jej odkrywanie zbywano jako „zabawę”.
Dziś zawędrowała tak daleko, że być może zbliża się do przeciwległego krańca. Nie martwi się o drogę powrotną. Orientuje się w terenie, miejsca zapadają jej w pamięć, nawet jeżeli są przestronne i pełne drzew i kamieni. Kiedyś zamknęła oczy i pokręciła się w kółko, chcąc sobie udowodnić, że potrafi wskazać właściwy kierunek, a kiedy je otworzyła, okazało się, że miała prawie rację, a jak ma się prawie rację, to zazwyczaj ma się rację w ogóle.
Dziś natrafia na ciąg kamieni, które kiedyś mogły być murem. Ustawione jeden na drugim sięgają dość nisko, nawet w najwyższym punkcie bez trudu dałoby się na nie wdrapać, jednak dziewczynka wybiera miejsce o średniej wysokości.
Po drugiej stronie płoży się bluszcz, który utrudnia chodzenie, więc dziewczynka trzyma się blisko muru. To jedno z ciekawszych miejsc w lesie. Gdyby dziewczynka była starsza, domyśliłaby się, że kiedyś stał tu dom, ale jest za mała, żeby w myślach pozbierać rozsypujące się kamienie i złożyć z nich dawno zapomnianą budowlę. Zawiasy drzwi leżą pod wieloletnią warstwą liści obok jej lewego buta. Między kamieniami ukrywa się świecznik, którego, dzięki sprzyjającej mu grze cieni, nie znajduje nawet ta nieustraszona odkrywczyni.
Zapada mrok, choć złocisty blask zachodzącego słońca wystarczyłby, żeby oświetlić jej drogę do domu, gdyby wdrapała się jeszcze raz przez mur i wróciła po swoich śladach, ale dziewczynka tego nie robi. Jej uwagę zwraca coś na ziemi.
Z dala od muru kolejny ciąg kamieni stoi w kręgu. Tworzą niemal idealny owal. To resztki sklepionego przejścia, które swego czasu być może mieściło drzwi.
Dziewczynka podnosi kij i przekopuje nim liście na środku kamiennego łuku. Te rozpadają się i kruszą, odsłaniając okrągły przedmiot z metalu.
Dziewczynka odsuwa kijem jeszcze trochę liści i odkrywa pierścień od kołatki wielkości mniej więcej jej dłoni, który kiedyś mógł być z mosiądzu, ale teraz jest zaśniedziały, pokryty podobnymi do mchu zielono-brązowymi wzorami.
Z jednej strony jest przyczepiony do innego, nadal zasypanego kawałka metalu.
Dziewczynka widziała kołatkę tylko na obrazkach, ale i tak ją rozpoznaje, choć na tej nie ma lwa wgryzającego się w metalowy pierścień, chyba że to właśnie lew chowa się w glebie.
Zawsze chciała zastukać do drzwi kołatką, a ta jest na ziemi, nie na obrazku.
Po tę może sięgnąć.
Obejmuje ją palcami, nie zważając, że może się ubrudzić, i podnosi. Jest ciężka.
Upuszcza kołatkę. Między drzewami rozchodzi się satysfakcjonujący brzęk metalu o metal.
Drzwi się radują, że ktoś po tak długiej przerwie w nie zastukał.
I drzwi – choć to ledwie resztki tego, czym kiedyś były – pamiętają, dokąd prowadzą. Pamiętają, jak się otworzyć.
Zatem teraz, kiedy mała odkrywczyni puka, resztki drzwi do Bezgwiezdnego Morza ją wpuszczają.
Grunt się pod nią zapada, wciągając ją stopami naprzód wraz z kaskadą ziemi, kamieni i liści.
Dziewczynka jest zbyt zaskoczona, żeby krzyknąć.
Nie boi się. Nie rozumie, co się dzieje, więc kiedy spada, lęk tylko bzyczy wokół niej podekscytowany.
Kiedy dziewczynka ląduje, rozpiera ją ciekawość, ma poobcierane łokcie i ziemię na rzęsach. Wyswobodzona z paszczy lwa kołatka leży wygięta i złamana obok niej.
Drzwi nie przeżyły upadku, zniszczone zapomniały, czym kiedyś były.
Sterta pnączy i ziemi maskuje ślady zdarzenia.
Zachary Ezra Rawlins siedzi w pociągu na Manhattan, obserwując przez okno zamarzniętą tundrę Nowej Anglii, i zaczyna, nie pierwszy już raz dzisiaj, kwestionować swoje życiowe decyzje.
To zbyt sprzyjający zbieg okoliczności, żeby z niego nie skorzystać, nawet jeżeli trop jubilerski wydaje się dość wątły. Cały dzień zajęło mu zebranie się, zdobycie cokolwiek drogiego biletu na przyjęcie i zamówienie jeszcze droższego pokoju w hotelu naprzeciwko Algonquin, w którym nie było już miejsc. Na bilecie wyszczególniono wymogi dotyczące stroju: eleganckie przebrania nawiązujące do literatury mile widziane, maski obowiązkowe.
Zdecydowanie zbyt wiele czasu stracił na szukanie maski, aż wpadł na pomysł, żeby napisać do Kat. Miała ich sześć, kilka z piórami, ale do worka marynarskiego zapakował w końcu, obok starannie złożonego garnituru, maskę Zorro, z czarnego jedwabiu i zaskakująco wygodną. („W zeszłe Halloween byłam mężczyzną w czerni z Narzeczonej księcia” – wyjaśniła Kat. „Literatura jak się patrzy! Chcesz do tego moją czarną bufiastą koszulę?”).
Zachary zastanawia się, czy nie powinien był wyruszyć wczoraj, bo jest tylko jedno połączenie