Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
książka to – jak na sytuację przystało – powieść o Sherlocku Holmesie. Druga to Po tej stronie raju. O następnych dwóch w życiu nie słyszał, ale wyglądają na zwykłe pozycje, z poprawnymi stopkami redakcyjnymi. Ostatnia to Les Indes noires Jules’a Verne’a, francuski oryginał i z tego względu w niewłaściwym miejscu. Wszystko to wydania zwyczajne, choć stare. Żadna z książek nie wydaje się mieć nic wspólnego z Miłymi smutkami.
Zachary bierze stertę książek pod pachę i rusza w stronę literatury faktu. Ta część okazuje się trudniejsza, chłopak musi wiele razy sprawdzać sygnatury i się cofać. Powoli udaje mu się znaleźć pozostałą siódemkę, jednak jego entuzjazm słabnie, kiedy żadna z pozycji nie przypomina Miłych smutków. Większość z nich dotyczy astronomii lub kartografii.
Ostatnia pozycja prowadzi go z powrotem w pobliże beletrystyki, do mitów. Wiek baśni, albo uroki mitologii Bulfincha. Wygląda na nową, jakby nie była czytana, choć wydanie pochodzi z 1899 roku.
Zachary kładzie niebieski egzemplarz z pozłacanymi tłoczeniami na stercie pozostałych książek. Na okładce widnieje popiersie zadumanego Aresa, który ma spuszczony wzrok, jakby podzielał rozczarowanie Zachary’ego brakiem pary do Miłych smutków.
Chłopak wraca na górę do prawie pustej czytelni (bibliotekarka z wózkiem porządkuje książki, student w swetrze w paski stuka na laptopie, mężczyzna o wyglądzie profesora czyta, i to chyba naprawdę, powieść Donny Tartt) i rusza w przeciwległy kąt sali, gdzie rozkłada książki na jednym z większych stołów.
Metodycznie ogląda każdy egzemplarz. Uważnie czyta stopki redakcyjne i kartkuje książki, szukając tropów. Kusi go, żeby zdjąć nalepki z kodami, ale pod żadną nie ma chyba nic ważnego, a zresztą nie jest pewien, co mógłby wywnioskować, nawet gdyby znalazł pod nimi pszczołę, klucz albo miecz.
Po siedmiu książkach bez choćby jednej zagiętej strony Zachary’ego zaczynają boleć oczy. Powinien dać im odpocząć, doskwiera mu też brak kofeiny. Wyciąga notes z plecaka i zostawia kartkę z, chyba zbędną, prośbą: „Wracam za kwadrans, proszę nie odkładać”. Zastanawia się, czy nie powinien był napisać „nie odstawiać” i dochodzi do wniosku, że jest mu wszystko jedno.
Zachary wychodzi z biblioteki i idzie do kawiarni na rogu, gdzie zamawia podwójne espresso i cytrynową muffinkę. Po przekąsce rusza z powrotem do biblioteki, mijając godną Calvina i Hobbsa armię bałwanków, której wcześniej nie zauważył.
Wraca do czytelni, gdzie teraz została już tylko bibliotekarka z wózkiem i jest jeszcze ciszej. Zachary zdejmuje płaszcz i znów zabiera się do uważnego oglądania każdej książki. W dziewiątej, Fitzgeraldzie, są podkreślenia ołówkiem, ale nic enigmatycznego, po prostu błyskotliwe fragmenty. W następnych dwóch nie ma żadnych zapisków, a sądząc po stanie ich grzbietów, nikt do nich nawet nie zajrzał.
Kiedy chłopak sięga po ostatnią książkę, jego dłoń trafia na pusty blat. Spogląda z powrotem na stertę, uznawszy, że się pomylił. Jednak leży tam jedenaście tomów. Na wszelki wypadek znów je przelicza.
Dopiero po chwili dociera do niego, której książki brakuje.
Po Wieku baśni, albo urokach mitologii nie ma śladu. Nigdzie nie widać popiersia zamyślonego Aresa. Zachary sprawdza pod stołem i krzesłami, na blatach w pobliżu i okolicznych regałach, ale książka zniknęła.
Przechodzi na drugą stronę sali, gdzie przy półkach krząta się bibliotekarka.
– Czy widziała może pani, jak ktoś brał książki z tamtego stołu, kiedy mnie nie było? – pyta.
Kobieta spogląda i kręci głową.
– Nie – mówi. – Ale nie zwracałam uwagi. Akurat wtedy przyszło parę osób.
– Dziękuję – mówi Zachary, wraca do stołu i osuwa się na krzesło.
Ktoś musiał wziąć tę książkę i z nią wyjść. Nie ma to większego znaczenia, bo z jedenastu pozostałych nic nie wywnioskował, więc szanse, że dwunasta okazałaby się objawieniem, były znikome.
Choć prawdopodobieństwo, że jedna z nich tak po prostu rozpłynęła się w powietrzu, też nie jest szczególnie wysokie.
Zachary bierze Sherlocka Holmesa i Fitzgeralda do wypożyczenia, a resztę zostawia na stole, żeby ktoś je odłożył (albo odstawił).
– Nic z tego – tłumaczy Elenie, mijając stanowisko z rezerwacjami.
– Pech – odpowiada dziewczyna. – Jeżeli natknę się jeszcze na jakieś biblioteczne tajemnice, to dam znać.
– Byłbym wdzięczny – przyznaje Zachary. – Ej, a można by sprawdzić, czy przez ostanią godzinę ktoś wypożyczył konkretną książkę?
– Jeżeli znasz tytuł, to tak. Umówmy się przy punkcie wypożyczeń i ci to sprawdzę. Rano nikt nie raczył się pofatygować po odbiór rezerwacji, jak teraz przyjdą, to mogą pięć minut poczekać.
– Dzięki – mówi Zachary i wychodzi do atrium, a Elena śmiga przejściem służbowym. Kiedy chłopak dociera do wypożyczalni, już tam na niego czeka.
– Co to za książka? – pyta dziewczyna, prężąc palce nad klawiaturą.
– Wiek baśni, albo uroki mitologii – recytuje Zachary. – Bulfinch.
– To książka z tej listy, prawda? – docieka Elena. – Nie znalazłeś jej?
– Znalazłem, ale chyba pod moją nieobecność ktoś mi ją zwędził – tłumaczy Zachary, zmęczony książkowymi kombinacjami.
– Widzę tu, że mamy dwa egzemplarze i żaden nie jest wypożyczony – mówi Elena, patrząc na ekran. – Aha, ale jeden to e-book. Wszystko, co gdzieś się tu zapodziało, powinno jutro rano być z powrotem na miejscu. Te też mogę ci wypożyczyć.
– Dzięki – mówi Zachary, podając jej książki i kartę studenta. Raczej wątpi, żeby Wiek baśni w najbliższym czasie wrócił na półkę. – Za wszystko. Naprawdę to doceniam.
– Nie ma sprawy – odpowiada Elena, oddając mu książki.
– I koniecznie poczytaj Hammetta – dodaje chłopak. – Chandler jest niezły, ale Hammett lepszy. Naprawdę był detektywem.
Elena śmieje się, a jedna z koleżanek po fachu ją ucisza. Zachary macha do niej na pożegnanie, ubawiony biblioteczną potyczką profesjonalistek.
Na śniegu wszystko wydaje się arcywyraźne i zbyt jaskrawe. Zachary wraca do akademika, dumając – bez konkretnych konkluzji – o losie zaginionej książki.
Z ulgą myśli o tym, że Miłe smutki są u niego w plecaku.
Po drodze przychodzi mu do głowy pomysł, na który nie wpadł wcześniej, od czego aż mu się robi głupio. Po powrocie do pokoju kładzie plecak na podłodze i rusza prosto do komputera.
Najpierw googluje „Miłe smutki”, mimo że wie, czego się spodziewać: cytaty z Szekspira, nazwy zespołów i artykuły o spożyciu cukru. Szuka pszczół, kluczy i mieczy. W wynikach dostaje mieszankę legend arturiańskich i listy przedmiotów z Resident Evil. Próbuje różnych kombinacji i znajduje pszczołę i klucz w herbie fikcyjnej szkoły czarodziejów. Spisuje tytuł książki i autora, zaintrygowany, czy zbieżność symboli jest przypadkowa.
W Miłych smutkach parę razy występuje nazwa miejsca: Przystań nad Bezgwiezdnym Morzem, ale po wpisaniu „Bezgwiezdnego Morza” wyskakuje mu tylko moduł z cyklu gier Dungeon Crawl Classic, co pasuje, choć nie ma związku, a Google sugeruje, że być może miał na myśli mającą się niedługo ukazać grę komputerową lub nawiązuje do poematu Kubilaj-chan Samuela Taylora Coleridge’a.
Zachary wzdycha. Szuka grafik i przewija jedną po drugiej strony klatek z filmów animowanych, ilustracji