Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
płaszcz teatrolożkę z dredami.
– Pewnie – zgadza się Zachary, bo godziny otwarcia biblioteki uniemożliwiają mu podążenie tropem schowanej w kieszeni wskazówki, a w Gryfonie Śmieszku przyrządzają wyśmienitego sidecara.
Cała trójka przeprawia się przez śnieg z kampusu do centrum i niewielkiego skupiska pubów i restauracji mieniących się na tle nocnego nieba. Mijają rząd drzew wzdłuż chodnika z zarzuconymi teraz na gałęzie paltami z lodu.
Po drodze ciągną rozmowę ze spotkania, co wymaga streszczenia Zachary’emu przez Kat i Lexi dyskusji z poprzednich zajęć, a gdy docierają do lokalu, właśnie wyjaśniają mu ideę teatru otoczenia.
– Sam nie wiem, nie przepadam za wciąganiem w spektakl widzów. – Krzywi się chłopak, kiedy siadają przy stoliku w kącie. Zapomniał, jak bardzo lubi ten koktajlbar, za ciemne drewno i dekoracyjne żarówki Edisona oświetlające zdominowane przez miszmasz antyków wnętrze.
– Nie cierpię wciągania widzów – uspokaja go Lexi. – Tu bardziej chodzi o aktywne podejście do reżyserii, czyli idziesz, dokąd chcesz pójść, i decydujesz, co chcesz oglądać.
– To skąd pewność, że każdy widz pozna całość fabuły?
– Nie ma gwarancji, ale jeżeli nie poskąpisz materiału, to widzowie dopowiedzą sobie brakujące kawałki.
Zamawiają drinki i połowę przystawek z menu, a Lexi opisuje Zachary’emu swoją pracę dyplomową, projekt, który wymaga między innymi rozszyfrowania wskazówek i podążania po tropach do różnych miejsc, żeby odnaleźć poszczególne części spektaklu.
– Nie do wiary, że ona nie gra – komentuje Kat.
– Faktycznie, aż dziw bierze – mówi Zachary, a Lexi się śmieje.
– Nigdy się nie wciągnęłam – tłumaczy. – A poza tym, sami wiecie, że gry są mało przystępne dla nowicjuszy.
– Nie da się ukryć – przyznaje Zachary. – Choć to samo można by powiedzieć o tych twoich teatralnych wyczynach.
– Trzeba jej czegoś, żeby połknęła bakcyla – uznaje Kat i między łykami koktajli, kęsami owiniętych w bekon fig i kuleczek smażonego koziego sera maczanych w lawendowym miodzie ustalają listę gier, które mogłyby się spodobać Lexi, niemogącej uwierzyć, że porządne przejście niektórych z nich zajmuje nawet setkę godzin.
– To czyste wariactwo – mówi, sącząc swój whiskey sour. – Czy wy w ogóle śpicie?
– Sen jest dla miętkich – kwituje Kat, dopisując do listy na serwetce kolejne tytuły.
Gdzieś za nim słychać łomot strąconej tacy pełnej drinków i wszyscy krzywią się jak na zawołanie.
– Oby to nie była nasza kolejka – mówi Lexi, zerkając Zachary’emu przez ramię na leżącą tacę i zakłopotaną kelnerkę.
– W grze masz okazję żyć – tłumaczy Zachary, kiedy wracają do rozmowy, do tematu, który omawiał już wcześniej z Kat. – I to o wiele dłużej niż w książce, filmie albo spektaklu. Słyszałaś o relacji czasu rzeczywistego do fabularnego, o tym, jak historie pomijają nudne kawałki i kondensują resztę? Pełnokrwisty RPG jest treściwy, a zarazem daje ci czas na wałęsanie się po pustyni, ucięcie pogawędki lub bumelowanie w knajpie. To może nie do końca prawdziwe życie, ale pod względem tempa narracji bardziej je przypomina niż film, serial albo powieść. – Od tej myśli, w połączeniu z niedawnymi wydarzeniami i alkoholem, kręci mu się w głowie i, przeprosiwszy koleżanki, idzie do toalety.
Na zawroty głowy średnio pomaga zapętlony w nieskończoności lustra wzór ze stylizowanej na epokę wiktoriańską tapety. Zachary zdejmuje okulary i kładzie je na krawędzi umywalki, potem przemywa sobie twarz zimną wodą.
Przygląda się swojemu rozmazanemu, wilgotnemu odbiciu.
Klasyczny jazz, w pubie zupełnie znośny, tu irytuje wzmocniony ciasnotą toalety i Zachary ma niepokojące poczucie, jakby spadał przez czas.
Rozmazany człowiek w lustrze odwzajemnia spojrzenie, tak skołowany jak właściciel odbicia.
Zachary wyciera twarz papierowym ręcznikiem i bierze się, w miarę możliwości, w garść. Kiedy włożył okulary i wraca do stolika, szczegóły – mosiądz gałki, rząd podświetlonych butelek na barze – wydają mu się aż nazbyt wyraźne.
– Jakiś facet na bank miał na ciebie oko – informuje siadającego chłopaka Kat. – Tam… aaaale, gdzieś się zmył. – Mierzy wzrokiem resztę baru i marszczy brwi. – Przed chwilą jeszcze tu był, siedział sam w kącie.
– To urocze z twojej strony, że wymyślasz mi widmowych amantów – przyznaje Zachary, pociągając łyk drugiego sidecara, który przybył pod jego nieobecność.
– On tam był! – burzy się Kat. – Nie wymyśliłam go sobie, co nie, Lexi?
– Jakiś gość faktycznie siedział w kącie – potwierdza Lexi. – Ale nie mam pojęcia, czy miał na ciebie oko. Moim zdaniem czytał.
– Smuteczek – ucina Kat, jeszcze raz omiatając salę spojrzeniem, a następnie zmienia temat, aż w końcu Zachary daje się porwać rozmowie, a na dworze znów zaczyna padać śnieg.
Ślizgając się, nie zawsze umyślnie, wracają na kampus i rozstają się w blasku latarni, po czym Zachary skręca w uliczkę prowadzącą po łuku do jego akademika. Uśmiecha się na dźwięk ginącego w oddali szczebiotu dziewczyn. Płatki śniegu lepią mu się do włosów i okularów, i ma wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale kiedy ogląda się przez ramię przy latarni, widzi tylko śnieg, drzewa i czerwonawą łunę na niebie.
Po powrocie do pokoju Zachary, w oparach alkoholowych, otwiera Miłe smutki i czyta od początku, ale sen morzy go po dwóch stronach, a książka upada mu zamknięta na pierś.
Rano to pierwsze, co widzi, i odruchowo wrzuca tom do torby, wkłada płaszcz i buty i rusza do biblioteki.
– Jest dziś Elena? – pyta mężczyznę za ladą wypożyczalni.
– Ma dyżur w rezerwacjach, za rogiem w lewo.
Zachary dziękuje bibliotekarzowi i po przejściu przez atrium skręca do stanowiska z komputerem, przy którym siedzi Elena, z włosami znów upiętymi w kok i zatopiona w lekturze innej powieści Raymonda Chandlera, Playback.
– Słucham? – zagaja z nosem w książce, ale kiedy podnosi wzrok, dodaje: – A, cześć! Nie myślałam, że tak szybko wrócisz.
– Zaintrygowała mnie ta biblioteczna łamigłówka – przyznaje Zachary, zresztą zgodnie z prawdą. – Podoba ci się? – pyta, wskazując Chandlera. – Tej nie czytałem.
– Na razie nie najgorzej, ale wolałabym nie oceniać książki przed końcem, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Czytam wszystkie jego powieści w kolejności wydania, moja ulubiona to Głęboki sen. Przyszedłeś po listę?
– No, byłoby super – potwierdza Zachary, zadowolony, że udało mu się to powiedzieć od niechcenia.
Elena wstukuje coś do komputera, czeka, po czym znów coś pisze.
– Wygląda na to, że cała reszta ma nazwiska autorów, to tyle w temacie łamigłówki, jest tu trochę beletrystyki i literatury faktu. Pomogłabym ci je znaleźć, ale mam dyżur do jedenastej. – Elena znów na coś klika i prehistoryczna drukarka obok biurka budzi się do życia. – Na ile mogę stwierdzić, w podarowanej kolekcji było więcej książek, możliwe, że były uszkodzone albo ich stan nie pozwalał na wypożyczanie. Ostała nam się ta dwunastka, może ta twoja książka to drugi tom którejś z nich? – Podaje Zachary’emu wydrukowaną listę tytułów, autorów i sygnatur.
To ciekawa hipoteza, na którą chłopak sam nie wpadł. To miałoby sens. Przegląda