Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
kobieta na zdjęciu. I nie ma żadnej pewności, że przyjdzie też w tym roku.
Ale to jedyny okruszek, który wskazuje mu drogę.
Zachary wyciąga z kieszeni płaszcza telefon, odnajduje zachowane zdjęcie i jeszcze raz je ogląda, choć obraz wbił mu się już w pamięć, włącznie z trzymającą kieliszek szampana, pozbawioną właściciela dłonią w rogu.
Kobieta na zdjęciu trzyma głowę bokiem, a jej profil to w większości maska, ale ciałem jest zwrócona do obiektywu, potrójny naszyjnik z pszczołą, kluczem i mieczem ze złota jest tak wyraźny i jaskrawy jak gwiazdy na tle jej czarnej sukni wieczorowej. Suknia jest seksowna, jej właścicielka ma krągłe kształty i jest albo wysoka, albo na bardzo wysokich obcasach, od kolan w dół wszystko zasłania palma w donicy, która na spółkę z suknią wciąga kobietę do cienia. Jej włosy nad maską są ciemne i zaczesane do góry, niby od niechcenia, choć w istocie fryzura musiała wymagać znacznego kunsztu. Przedział wiekowy Zachary szacuje na dwadzieścia do czterdziestu lat. Zresztą samo zdjęcie wygląda, jakby zrobiono je właśnie tyle lat temu, wszystko w kadrze jest ponadczasowe.
Mężczyzna u jej boku nosi smoking i ma uniesioną rękę, jakby jego dłoń spoczywała na ramieniu towarzyszki, choć nie sposób tego potwierdzić, bo właśnie ono zasłania resztę jego rękawa. Na tle lekko siwiejących włosów widać wstążkę maski, ale jego twarz zasłania kobieta. Ze skrawka szyi i ucha można wnioskować, że mężczyzna ma dużo ciemniejszą karnację, ale to wszystko. Zachary obraca telefon w dłoni, usiłując przyjrzeć się twarzy jej kompana, dopiero po chwili uświadamiając sobie jałowość tego posunięcia.
Pociąg hamuje.
Zachary się rozgląda. Wagon nie jest nawet w połowie wypełniony. Większość pasażerów podróżuje sama i ma do dyspozycji oba siedzenia. Czwórka na końcu wagonu rozmawia, niekiedy głośno, i Zachary żałuje, że nie wziął słuchawek. Dziewczyna naprzeciwko ma ich olbrzymią parę, słuchawki i kaptur bluzy prawie zupełnie ją zasłaniają, jest odwrócona twarzą do okna i pewnie śpi.
Z głośnika rozlega się przerywane trzaskami ogłoszenie, inna wersja tego, co słyszał już trzy razy. Zatrzymaliśmy się przez oblodzone tory. Czekamy na usunięcie lodu. Przepraszamy za spóźnienie, ruszymy, jak tylko będzie to możliwe, itede, itepe.
– Przepraszam – mówi jakiś głos. Zachary podnosi wzrok. Kobieta w średnim wieku na siedzeniu z przodu odwróciła się do niego i spogląda nad oparciem.
– Ma pan może coś do pisania? – pyta. Kobieta nosi kilka zapętlonych naszyjników kolorowych korali, które pobrzękują, kiedy mówi.
– Chyba tak – odpowiada Zachary. Zagląda do worka i wyciąga najpierw automatyczny ołówek, ale chwilę później znajduje jeden z długopisów żelowych, które zdają się rozmnażać na dnie jego torby. – Proszę bardzo – mówi, wręczając go kobiecie.
– Dziękuję, to tylko na chwilę – mówi pasażerka i znika, pobrzękując, za oparciem.
Pociąg rusza, przejeżdża kawałek, śnieg i drzewa za oknem ustępują miejsca innemu śniegowi i innym drzewom, po czym znów hamuje.
Zachary wyciąga z torby Kogoś we mnie i zaczyna czytać, usiłując na chwilę zapomnieć, gdzie jest, kim jest i co robi.
Niespodziewane ogłoszenie, że wjeżdżają na Manhattan, odrywa Zachary’ego od lektury.
Współpasażerowie zbierają już bagaże. Dziewczyna w słuchawkach zniknęła.
– Dziękuję – mówi kobieta z siedzenia przed nim, a Zachary zarzuca sobie torbę na ramię i podnosi worek. Kobieta oddaje mu długopis. – Ratuje mi pan życie.
– Nie ma sprawy – kwituje Zachary, wkładając długopis z powrotem do torby. Ustawia się w kolejce z pasażerami niecierpliwie zmierzającymi do drzwi.
Po wyjściu na ulicę z Penn Station Zachary czuje się zdezorientowany i przytłoczony, ale Manhattan zawsze go dezorientował i przytłaczał. Tyle energii, ludzi i rzeczy wtłoczonych w tak niewielką przestrzeń. Śnieg, którego tu jest mniej, utworzył w rynsztokach miniaturowe góry szarego lodu.
Zachary dociera na Czterdziestą Czwartą Ulicę na dwie godziny przed przyjęciem. W Algonquin nie ma chyba ruchu, choć z zewnątrz trudno to stwierdzić. Chłopak prawie przegapia wejście do swojego hotelu po drugiej stronie ulicy, po czym przechodzi przez hol na niższym poziomie, mija oszklony kominek, aż w końcu udaje mu się znaleźć recepcję. Bez kłopotu się melduje, niechętnie podając kartę kredytową, choć suma na koncie wystarcza mu na pokrycie całej opłaty dzięki zbieranym latami czekom urodzinowym wysyłanym przez ojca w zastępstwie odwiedzin. Recepcjonistka zapewnia, że do pokoju Zachary’ego trafi parownica do ubrań, dzięki której będzie mógł przywrócić do stanu używalności wymęczony w worku garnitur.
Na piętrze korytarze bez okien przywodzą mu na myśl łódź podwodną. W jego pokoju jest więcej luster niż w jakimkolwiek innym hotelu, w którym miał okazję spać. Dzięki lustrzanej ścianie naprzeciwko łóżka i podwójnej w łazience mała przestrzeń wydaje się większa, sprawiając zarazem wrażenie, że Zachary nie jest tu sam.
Parownica przybywa, doręczona przez boya, któremu Zachary zapomina dać napiwek, ale jest za wcześnie na przygotowanie garnituru, więc chłopak zajmuje sobie czas kąpielą w gigantycznej okrągłej wannie, choć jego lustrzane odbicia, też w wannach, są niepokojące. Wanna to dla niego luksus. W akademiku jest rząd pryszniców, w których trudno o prywatność, a wanna na łapach w domu matki w dolinie Hudsonu zawsze wygląda kusząco, ale woda utrzymuje w niej ciepło maksymalnie przez siedem minut. O dziwo, w łazience znajduje się cienka świeczka i pudełko zapałek, co jest ciekawym elementem wyposażenia. Zachary zapala świeczkę i płomień mnoży się w lustrach.
W trakcie kąpieli chłopak dochodzi do wniosku, że jeżeli ta wyprawa skończy się fiaskiem, to zarzuci cały plan. Odda Miłe smutki do biblioteki, spróbuje o nich zapomnieć i skoncentruje się z powrotem na pracy dyplomowej. Może wracając na uczelnię, wstąpi do mamy na seans oczyszczania aury i butelkę wina.
Może jego historia rozpoczęła się i zakończyła tamtego dnia w tamtym zaułku. Może jego historia to opowieść o bezpowrotnie straconych okazjach.
Zamyka oczy, odcinając się od lustrzanych Zacharych.
Znów widzi tamte dwa wyrazy złożone szeryfową czcionką.
„Jeszcze nie”.
Zastanawia się, jak mógł w to uwierzyć tylko dlatego, że ktoś opisał to zdarzenie w książce. Dlaczego w ogóle w cokolwiek wierzy i gdzie postawić granice, kiedy podejdzie się z większym sceptycyzmem. Czy wierzy, że chłopiec z książki to on? No cóż, owszem. Czy wierzy, że namalowane na ścianie drzwi mogą otworzyć się jak prawdziwe i prowadzić w nieznane?
Wzdycha i zanurza głowę, a na powierzchnię wraca dopiero, kiedy dopominają się tego płuca.
Zachary wychodzi z wanny, tego dekandenckiego cudu, zanim wystygnie woda. Puszysty szlafrok zdaje się go zachęcać, żeby częściej zatrzymywał się w eleganckich hotelach, ale potem chłopak przypomina sobie, ile kosztowała go ta noc, i postanawia cieszyć się nią, dopóki może, trzymając się z dala od minibaru.
Stłumiony dzwonek z worka to sygnał wiadomości. Kat przesłała zdjęcie zrobionego do połowy szalika w niebiesko-brązowe prążki z komentarzem: „Prawie gotowy!”.
Zachary odpisuje: „Świetnie! Jeszcze raz dzięki i do zobaczenia”, po czym zabiera się do prasowania garnituru. Nie trwa to długo, choć koszula okazuje się bardziej kłopotliwa i chłopak poddaje się po kilku próbach, uznając, że będzie przez cały wieczór w marynarce albo kamizelce, więc tył koszuli może zostać pognieciony.
Jego odbicie prezentuje się jak z żurnala, a prawdziwy Zachary zastanawia się, czy to nie zmowa światła i luster, żeby podnieść jego atrakcyjność. Nie pamięta, jak wygląda bez okularów,