Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
czapkę, rękawiczki i szalik, uznając, że wybiera się tylko na drugą stronę ulicy, a maskę wkłada do kieszeni razem z wydrukowanym biletem, choć z opisu wywnioskował, że wystarczy się przedstawić przy wejściu. Bierze portfel, ale zostawia telefon, nie chcąc ciągać za sobą codziennego świata.
Wyjmuje z torby Miłe smutki i wkłada książkę do kieszeni płaszcza, po czym przekłada ją do wewnętrznej kieszeni marynarki, gdzie mały wolumin mieści się w sam raz. Być może tom będzie swoistą latarnią morską, która przyciągnie do niego to coś, lub tego kogoś, których szuka.
Opuszczając pokój, dochodzi do wniosku, że wierzy w książki. Przynajmniej tego jest pewien.
Miłe smutki Ci, którzy szukają, i ci, którzy znajdują
Drzwi są na zapleczu herbaciarni. Blokuje je sterta skrzyń, a wśród obsługi panuje przekonanie, że przejście prowadzi do nieużywanego schowka, który najprawdopodobniej przejęły myszy. Pewnego dnia, późnym wieczorem, nowa sprzedawczyni, chcąc się do czegoś przydać, otwiera je, żeby sprawdzić, czy skrzynie zmieściłyby się w środku, i odkrywa, że to wcale nie jest schowek.
Drzwi są na dnie mieniącego się gwiazdami morza, gdzie spoczywają w ruinach zatopionego miasta. Pewnego ciemnego jak noc dnia nurek uzbrojony w minibutlę i latarkę odnajdzie je, otworzy i wślizgnie się do kieszeni powietrznej z ławicą kompletnie zdezorientowanych ryb.
Drzwi są na pustyni, zasypane. Szczegóły ich kamiennej powierzchni z upływem czasu zanikają, ścierane podczas burz piaskowych. W końcu drzwi zostaną wykopane i, nigdy nieotwarte, trafią do muzeum.
Drzwi jest wiele i są w różnych miejscach. W zatłoczonych miastach i odległych lasach. Na wyspach, szczytach gór i łąkach. Niektóre należą do budynków: bibliotek, muzeów lub domów, są ukryte w piwnicach i na strychach, wystawiane jako dzieła sztuki w salonach. Inne stoją samodzielnie, bez architektonicznego wsparcia. Niektóre są używane tak często, że zawiasy grożą wypadnięciem, a innych nikt nigdy nie odkrywa i nie otwiera, o jeszcze innych po prostu zapomniano, ale wszystkie prowadzą do tego samego miejsca.
(Przedmiotem debaty pozostaje, jak to możliwe, i nikt jeszcze nie znalazł zadowalającego wytłumaczenia. Na ten i powiązane z nim tematy toczą się liczne spory, w tym o precyzyjne umiejscowienie owej przestrzeni. Niektórzy będą zaciekle obstawać przy takim lub innym kontynencie, ale kłótnie często prowadzą do impasu lub przyznania, że być może sama przestrzeń zmienia położenie, kamień, morze i książki przemieszczają się pod powierzchnią ziemi).
Każde drzwi, jeżeli ktoś odważy się je otworzyć, prowadzą do Przystani nad Bezgwiezdnym Morzem.
Od zwykłych drzwi różni je niewiele. Niektóre są zwyczajne. Inne misternie zdobione. Większość ma gałki czekające, żeby je przekręcić, a inne mają klamki gotowe do naciśnięcia.
Drzwi będą śpiewać. Nieme syrenie pieśni dla poszukiwaczy tego, co kryje się za nimi.
Dla tych, którym tęskno za miejscem, gdzie nigdy nie byli.
Tych, którzy szukają, nie wiedząc czego (ani gdzie).
Ci, którzy szukają, znajdą.
Ich drzwi na nich czekają.
Jednak potem może się zdarzyć wiele rzeczy.
Czasami ktoś znajdzie drzwi, uchyla je, zagląda do środka i zamyka.
Inni nie ruszają drzwi, nawet jeśli wzbudziły ich ciekawość. Wydaje im się, że muszą mieć pozwolenie. Są przekonani, że drzwi czekają na kogoś innego, nawet jeśli w istocie są przeznaczone właśnie dla nich.
Niektórzy, znalazłszy drzwi, otwierają je i przez nie przechodzą, żeby się dowiedzieć, dokąd prowadzą.
Po drugiej stronie błąkają się kamiennymi korytarzami, wynajdują rzeczy do oglądania, dotykania i czytania. Znajdują historie pochowane w ukrytych zakątkach i wyłożone na stołach, jak gdyby były tam od zawsze, czekając na przybycie swojego czytelnika.
Każdy gość znajdzie jakąś rzecz, jakieś miejsce lub jakąś osobę, które przypadną mu do gustu. Książkę, rozmowę czy wygodne krzesło w doskonale urządzonej wnęce. Ktoś przyniesie im coś do picia.
Stracą poczucie czasu.
Niekiedy gość okaże się przytłoczony, zdezorientowany i oszołomiony ogromem nowości, przestrzeń zacznie osaczać jego płuca, serce i myśli, i niedługo potem delikwent wróci na znajomą powierzchnię, ku znajomym gwiazdom i do znajomego powietrza, a większość zapomni o samym istnieniu tamtego miejsca, nie mówiąc o tym, że się w nim znalazła. Rozpłynie się ono jak sen. Nigdy więcej nie otworzą drzwi. Być może zapomną, że w ogóle były jakieś drzwi.
Jednak takie reakcje należą do rzadkości.
Większość z tych, którzy tam trafiają, poszukiwała tego miejsca, nawet o tym nie wiedząc.
I większość zdecyduje się na trochę tam zagościć.
Na parę godzin, dni, tygodni. Niektórzy opuszczą to miejsce, po czym do niego powrócą, traktując je jako ucieczkę, kryjówkę, schronienie. Prowadzą podwójne życie, na górze i na dole.
Niektórzy obudowali drzwi domami na powierzchni, żeby mieć je blisko, móc je chronić i nie dopuścić do nich innych.
Inni po przejściu przez swoje drzwi nigdy już nie chcą wrócić do tego, co zostało po drugiej stronie. Ich dotychczasowe życie staje się snem, o którym chcą już tylko zapomnieć.
Ci ludzie zostają, osiedlają się i to właśnie oni zaczynają kształtować zajmowaną przestrzeń.
Mieszkają i pracują. Obcują z dziełami sztuki i opowieściami, a potem sami tworzą dzieła sztuki i opowieści, które trafiają na półki i ściany. Znajdują przyjaciół i kochanków. Wystawiają spektakle, grają w gry i tkają wspólnotę z nici koleżeństwa.
Urządzają wyszukane festiwale i przyjęcia. Goście z powierzchni wracają na takie okazje, powiększając liczbę mieszkańców, ożywiając nawet spokojniejsze pomieszczenia. W salach balowych i zakamarkach rozbrzmiewa muzyka i śmiech. W Bezgwiezdnym Morzu zanurzają się bose stopy tych, którzy schodzą na jego brzeg, ośmieleni atmosferą i rauszem.
Nawet ci, którzy nie wychodzą z pokojów i nie odrywają się od książek, z tej okazji wynurzają się z samotności, a niektórych udaje się namówić, żeby przyłączyli się do hulanki, podczas gdy pozostali zadowalają się rolą widzów.
Nikt nie mierzy czasu upływającego na tańcach i przyjemnościach, po czym ci, którzy przybyli w gościnę, zaczynają szykować się do drogi powrotnej, do przejścia przez odpowiednie drzwi.
Pożegnają się oni z tymi, którzy zostają.
Tymi, dla których Przystań stała się ich osobistą przystanią.
Szukali, znaleźli i postanowili tu zostać, bez względu na to, czy wybiorą drogę poświęcenia, czy tylko osiedlą się tu na stałe.
Mieszkają i pracują, bawią się i miłują, a jeżeli zdarza im się zatęsknić za światem na górze, to rzadko się do tego przyznają.
To jest ich świat, bezgwiezdny i święty.
Wydaje im się nienaruszalny. Nietykalny i wieczny.
Jednak z czasem wszystko się zmienia.
Zachary Ezra Rawlins dociera do hotelu Algonquin mniej więcej cztery minuty po wyjściu ze swojego pokoju. Znalazłby się tam jeszcze szybciej, gdyby nie musiał najpierw czekać na windę, a potem przepuszczać przejeżdżającej taksówki.
Przyjęcie jeszcze się nie rozkręciło, ale już coś się dzieje.