12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn
– Zostało dwanaście dni do świąt, tak?
Skinąłem głową. Rzeczywiście, był trzynasty grudnia.
– No więc zostało dwanaście dni do świąt, a w naszym mieszkaniu zieje wielka dziura. Wiesz dlaczego?
– Korniki?
– Odpuść sobie. W naszym mieszkaniu zieje wielka dziura, bo nie mamy choinki. Zazwyczaj Lily nie może się doczekać, aż dojemy resztki po Święcie Dziękczynienia, i już biegnie po choinkę – jej zdaniem w tym mieście te najlepsze znikają najszybciej i jeśli zbyt długo zwlekasz, dostajesz drzewko niewarte Bożego Narodzenia. Dlatego stawiamy choinkę przed pierwszym grudnia, a potem Lily przez dwa kolejne tygodnie ją ubiera. Czternastego odbywa się wielka ceremonia zapalania lampek – Lily udaje, że to dawna rodzinna tradycja, ale tak naprawdę ona ją zapoczątkowała, mając siedem lat, i teraz to rzeczywiście jest rodzinna tradycja. A w tym roku – nic. Zero drzewka. Wszystkie ozdoby leżą w pudełkach. Zapalenie lampek powinno odbyć się jutro. Pani Basil E. zamówiła już jedzenie – nie wiem, jak jej powiedzieć, że nie ma czego zapalać.
Rozumiałem ten strach. Jak tylko ciotka – którą nazywamy panią Basil E. – otworzy drzwi, wyczuje nosem brak choinki i nie omieszka okazać swojego niezadowolenia.
– Dlaczego po prostu nie kupisz choinki? – zapytałem.
Sfrustrowany Langston uderzył się otwartą dłonią w czoło, słysząc taką głupotę.
– Bo to robota Lily! Lily uwielbia to robić! Jeśli kupimy choinkę bez niej, to jakbyśmy wytykali jej, że tego nie zrobiła, a to tylko bardziej ją zdołuje.
– Racja, racja, racja – przyznałem.
Podeszła kelnerka, zamówiliśmy po ciastku – chyba obaj wiedzieliśmy, że nasza rozmowa nie potrwa dość długo, by zjeść cały posiłek.
– Pytałeś Lily o choinkę? – zapytałem po chwili. – Czy ją kupować?
– Próbowałem – przyznał Langston. – Prosto z mostu: „Hej, może pójdziemy po choinkę?”. Wiesz, co odpowiedziała? „Nie bardzo mam teraz ochotę”.
– To w ogóle nie brzmi jak Lily.
– No właśnie! Uznałem więc, że trudne czasy wymagają ostatecznych środków. Dlatego do ciebie napisałem.
– Ale co ja pomogę?
– Rozmawialiście o tym w ogóle?
Nawet w tej zdesperowanej sytuacji nie chciałem, by Langston poznał prawdę – że Lily i ja od Święta Dziękczynienia niewiele rozmawialiśmy. Od czasu do czasu szliśmy do muzeum albo coś zjeść. Od czasu do czasu się całowaliśmy i przytulaliśmy, ale nic pełnoletniego. Pozornie wciąż ze sobą chodziliśmy. Ale to było raczej pozorowane chodzenie.
Nie powiedziałem o tym Langstonowi, bo wstydziłem się, że dopuściłem do takiej sytuacji. Nie powiedziałem o tym Langstonowi, bo martwiłem się, że to go zaniepokoi. A to moje niepokoje powinny od jakiegoś czasu świecić na czerwono.
Dlatego zamiast zagłębiać się w temat, rzuciłem:
– Nie, nie rozmawialiśmy o choince.
– I nie zaprosiła cię na ceremonię zapalenia lampek?
Pokręciłem głową.
– Pierwsze słyszę.
– Tak myślałem. W takim razie przyjdą tylko członkowie naszej rodziny, którzy pojawiają się co roku. Lily zwykle rozdaje zaproszenia. Ale najwyraźniej na to także nie miała ochoty.
– W takim razie musimy coś zrobić.
– No tak, ale co? Naprawdę uznałaby to za zdradę, gdybym poszedł i po prostu kupił choinkę.
Zastanawiałem się przez chwilę i coś przyszło mi do głowy.
– A gdybyśmy zablefowali? – zapytałem.
Langston przechylił głową.
– Mów dalej.
– Gdybym to ja kupił choinkę? W ramach prezentu. Jako część świątecznej niespodzianki. Lily nie wie, że znam waszą rodzinną tradycję.
Langston wolałby udawać, że ten pomysł mu się nie podoba, bo to oznaczałoby, że musi mnie polubić – choć na chwilę. Ale w jego oczach pojawił się błysk, który przez moment walczył z wątpliwością.
– Moglibyśmy jej powiedzieć, że to z okazji dwunastu dni do świąt – powiedział. – Żeby uczcić ich rozpoczęcie.
– A czy dwanaście dni świąt to nie okres po Bożym Narodzeniu?
Langston machnął ręką.
– Teoretycznie.
Nie byłem pewien, czy to takie proste, ale zawsze warto spróbować.
– No dobra – rzuciłem. – Przyniosę choinkę. Ty udawaj zaskoczonego. Ta rozmowa nigdy się nie odbyła. Okej?
– Okej.
Podano nasze ciastka i zabraliśmy się do jedzenia. Siedemdziesiąt sekund później skończyliśmy. Langston sięgnął po portfel – myślałem, że chce zapłacić rachunek. Ale on wyjął kilka dwudziestodolarówek i przesunął je w moją stronę.
– Nie chcę twojej brudnej forsy! – zawołałem. Może nieco zbyt teatralnie jak na zwykłą piekarnię, w której siedzieliśmy.
– Słucham?
– Sam to załatwię – wyjaśniłem, przesuwając pieniądze z powrotem.
– Ale pamiętaj, że to musi być piękne drzewo. Najlepsze.
– Nie martw się – zapewniłem go, po czym rzuciłem zdanie od wieków będące w Nowym Jorku najlepszą walutą: – Znam jednego gościa.
Nowojorczycy nie mają właściwie szans dojechać do choinek, dlatego co roku w grudniu choinki przyjeżdżają do nowojorczyków. Sklepy spożywcze, w których zwykle stoją wiadra z kwiatami, nagle porastają szczupłymi sosnami. Puste działki zapełniają się pozbawionymi korzeni drzewkami, a niektóre punkty są otwarte do rana, na wypadek, gdyby o drugiej w nocy ktoś poczuł nagłą potrzebę nabycia świątecznego akcentu.
W niektórych punktach sprzedawcy przypominają dilerów narkotykowych chwilowo handlujących innym rodzajem igieł. W innych obsługują faceci we flanelowych koszulach, wyglądający, jakby pierwszy raz ruszyli się z wiochy do miasta – rany, ależ to duże miasto! Innym pomagają uczniowie podejmujący najbardziej tymczasową z robót tymczasowych. W tym roku jednym z takich uczniów był mój najlepszy kumpel