12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn
przygniótł mnie do podłogi. – Noga! – powtórzyłam.
Borys zszedł z Bumera, podszedł do mnie i usiadł, zadowolony, że jestem bezpieczna. Ale zamieszanie obudziło również i zwabiło najmniejszego futrzastego członka naszej rodziny, który jak zawsze rozleniwiony pojawił się w salonie, by ocenić sytuację i zabezpieczyć teren. Dziadek nie może już mieszkać sam, dlatego wprowadził się do nas razem ze swoim kotem Gburem. Ten zaś, nazwany tak nie od parady, prychnął teraz na Borysa, który na dwóch łapach jest wzrostu dorosłej kobiety, ale najwyraźniej boi się pięciokilogramowego kota. Biedny Borys zerwał się z podłogi i oparł o moje ramiona przednimi łapami, skamląc, i swoją pomarszczoną twarzą błagał: „Obroń mnie, mamo!”. Pocałowałam go w mokry nos i powiedziałam:
– Leżeć, nic ci nie będzie.
Nasze mieszkanie jest naprawdę za małe dla tylu ludzi i zwierząt. Zrobiło się tu prawdziwe zoo. Ale nie chciałabym tego zmieniać. To znaczy chciałabym, dla dziadka, który zawsze był energiczny i towarzyski, a teraz jest przykuty do mieszkania na trzecim piętrze, bo nie da rady wejść po schodach więcej niż raz dziennie, a czasami ani razu. Ale jeśli kolejni członkowie rodziny i pielęgniarki odwiedzający dziadka koją jego największy strach – ewentualną przeprowadzkę do domu starców – to chętnie zaakceptuję i zoo. Alternatywny scenariusz jest marny. Dziadek często powtarza, że na leżąco wyjedzie z domu tylko raz, w drewnianym pudełku.
Langston przyszedł z kuchni do salonu i zapytał:
– Co tu się wydarzyło?
I to ostatecznie sprowokowało Dasha do wyjścia.
– Dzięki za herbatę i ciasteczka, których nie zaproponowałeś – zwrócił się do mojego brata.
– Nie ma za co. Już wychodzisz? Cudownie! – Langston podszedł do frontowych drzwi, by je otworzyć. Zdezorientowany Bumer podniósł się, by wyjść, ale Dash przez chwilę się wahał. Wyglądał, jakby chciał mnie pocałować na do widzenia, ale zrezygnował i zamiast tego poklepał Borysa po głowie. A zdrajca Borys polizał jego dłoń.
Bolało, ale to nie znaczyło, że nie wymięknę, kiedy ten nieziemsko przystojny chłopak w wełnianej dwurzędówce okaże czułość mojemu psu.
– Jutro wieczorem będziemy zapalali światełka na choince – zwróciłam się do Dasha. – Przyjdziesz? – Jutro czternasty grudnia! Dzień zapalenia lampek! Jak udało mi się zupełnie zapomnieć o tej najważniejszej dacie, dopóki Dash dosłownie nie wpadł z drzewem do naszego salonu? Może dlatego, że w tym roku ta ceremonia wydawała się bardziej obowiązkiem niż powodem do radości?
– Nie przegapiłbym tego – odparł Dash. Gbur miał jednak w nosie to, że Dash przyjął moje zaproszenie. Gbur zaczął znów ścigać Borysa, a ten, uciekając, wpadł prosto w wysoki stos książek ustawionych pod ścianą salonu. Wtedy dziadek krzyknął:
– Gbur, chodź tutaj!
Borys zaczął szczekać, a Langston poganiać Dasha:
– No idźcie już!
Bumer i Dash wyszli.
Wiedziałam, że Dash wychodził z ulgą.
Mój dom to harmider. Hałas. Wrzaski. Zwierzęca sierść. Mnóstwo ludzi.
Dash lubi ciszę i spokój, woli siedzieć sam, tylko z książkami, a nie spędzać czas z rodziną, nawet własną. Ma alergię na koty. Czasami zastanawiam się, czy i na mnie.
Niedziela, 14 grudnia
Rok temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Dziadek był w tak dobrej formie, że jeździł często na Florydę, gdzie kupił mieszkanie dla seniora, w którym mieszkała jego dziewczyna. Ja nie miałam zwierząt ani chłopaka. Nie wiedziałam, co to smutek.
Wiosną partnerka dziadka zmarła na raka, a jego serce wkrótce potem się poddało. Wiedziałam, że ten upadek był poważny, ale w chwilowej panice nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo, bo zajmowałam się przede wszystkim niekończącym się czekaniem na karetkę, jazdą do szpitala, a potem obdzwanianiem rodziny, by dać im znać, co się wydarzyło. Dopiero następnego dnia, gdy stan dziadka był już stabilny, w pełni pojęłam, jak z nim kiepsko. Poszłam do szpitalnej stołówki po lunch, a kiedy wróciłam, zobaczyłam przez szybę, że w pokoju dziadka jest pani Basil E., jego siostra i moja ulubiona ciotka. To wysoka kobieta, zdecydowana i pewna siebie, lubiąca nienagannie skrojone kostiumy i drogą biżuterię oraz idealny makijaż. Jednak teraz siedziała przy boku śpiącego dziadka, trzymała go za rękę, a z zapłakanych oczu płynęły jej strużki tuszu do rzęs, docierając aż do uszminkowanych ust.
Nigdy, przenigdy nie widziałam płaczącej pani Basil E. Wyglądała tak krucho. Poczułam ostre ukłucie w żołądku i słabnące serce. Dla mnie szklanka zawsze jest do połowy pełna – próbuję znajdować pozytywne aspekty wszystkiego – ale nie mogłam wyprzeć się nagłego smutku, jaki ogarnął moje ciało i duszę na widok tego żalu i troski. Nagle śmiertelność dziadka stała się zbyt prawdziwa, a świadomość, że kiedyś naprawdę umrze, za bardzo boleśnie możliwa.
Pani Basil E. położyła otwartą dłoń dziadka na swojej twarzy i zaczęła szlochać jeszcze bardziej, aż przez chwilę bałam się, że dziadek umarł. Nagle jego dłoń ożyła i wymierzyła lekki policzek ciotce, która się roześmiała. Wiedziałam, że wszystko będzie dobrze – na razie – ale już nie tak samo.
To było moje wejście w smutek, etap pierwszy.
Etap drugi rozpoczął się następnego dnia i był dużo gorszy.
Jak to możliwe, że zwykły dobry uczynek wszystko zmienia?
Dash przyszedł odwiedzić mnie w szpitalu. Wcześniej kupowałam jedzenie w stołówce, ale właściwie go nie jadłam – tak bardzo się martwiłam, że nie miałam apetytu na stare kanapki z serem ani czipsy z jarmużu, które szpital sprzedawał zamiast ziemniaczanych, próbując promować zdrowe żywienie. Dash najwyraźniej usłyszał zmęczenie – i głód – kiedy rozmawialiśmy przez telefon, bo przywiózł ze sobą pizzę z mojej ulubionej knajpy, John’s. (Ale John’s w Village, nie tej w centrum, no raczej!). Pizza z John’s to moje ulubione jedzenie na pocieszenie, i nawet jeśli zrobiła się zimna w drodze z restauracji do szpitala, to w moim sercu nie znalazłoby się więcej ciepła niż wtedy, gdy zobaczyłam pudełko i niosącego je Dasha.
Pod wpływem impulsu powiedziałam:
– Tak bardzo cię kocham. – Objęłam Dasha i schowałam głowę w jego szyi, obsypując ją pocałunkami. Dash się zaśmiał i powiedział:
– Gdybym wiedział, że pizza wywoła taką reakcję, przyniósłbym ją dużo wcześniej.
Nie powiedział: „Ja