12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn
– je lubi. Kocham cię za to, że kochasz moją ciotkę prawie tak samo jak ja. Kocham to, że moje życie stało się radośniejsze, piękniejsze i bardziej interesujące, odkąd jesteś jego częścią. Kocham cię za to, że kiedyś odpowiedziałeś na wezwanie czerwonego notatnika”.
Dziadek żył, ale jakaś część mnie chyba umarła tamtego dnia, kiedy radość z tego, że naprawdę kogoś kocham, tak bardzo zmalała wraz ze świadomością, że to uczucie nie jest odwzajemnione.
Dash wciąż tego nie powiedział.
Ja już nigdy potem tego nie powtórzyłam.
Nie mam mu za złe – naprawdę. Jest dobry, troskliwy i wiem, że mnie lubi. Bardzo. Choć czasami wolałabym, żeby nie wydawał się tym aż tak zaskoczony.
Powiedziałam „Tak bardzo cię kocham” i w tamtej chwili czułam to każdą komórką swego ciała, ale kiedy ta chwila minęła nieodwzajemniona, odrobinę zdystansowałam się od Dasha. Nie mogę go zmusić, by czuł coś, czego nie czuje, a nie chcę cierpieć, próbując, pozwoliłam więc, by moja miłość do niego wolno gotowała się na tylnym palniku mego serca, a na zewnątrz zamierzałam stać się niewymagająca i bardziej swobodna.
Okazało się to łatwiejsze, gdy byłam zajęta. Ostatnio spędzałam z Dashem tak niewiele czasu, że niemal przestało mnie boleć. Nie próbowałam z premedytacją się odkochać, po prostu tak się dzieje. Kiedy nie jestem w szkole, odrabiam zadania domowe albo chodzę na kursy egzaminacyjne, treningi piłki nożnej i mecze, zabieram dziadka na fizjoterapię, wizyty lekarskie albo do znajomych. Robię zakupy i gotuję – rodzice nie mają na to czasu, bo zaczęli nową pracę w szkole i na uczelni. Co prawda już nie mieszkają za granicą, ale nie czuję specjalnej różnicy – w tak krótkim czasie mamie udało się znaleźć jedynie pół etatu anglistki w college’u w Daleko Stąd na Long Island, a tata pracuje jako dyrektor w szkole z internatem w Bóg Jeden Wie Gdzie w Connecticut. Langston pomaga mi przy dziadku, ale w domu robi tyle, ile potrafią robić faceci, czyli gówno. (Oczywiście wkurzam się na siebie, gdy nie mogę powstrzymać się od przeklinania). No i wciąż wyprowadzam psy. Na moje usługi jest taki popyt, że pani Basil E. nazywa mnie teraz Liliową Szyszką, zamiast Liliowym Misiem. Tyle się dzieje, że szukanie czasu na spotkania z Dashem robi się bardziej obowiązkiem niż radością.
Nie ogarniam.
Dziecinny Liliowy Miś to odległe wspomnienie. Mam wrażenie, że w ciągu roku z młodziutkiej szesnastki zmieniłam się w bardzo starą siedemnastkę.
Byłam tak zajęta, że po królewsku zmarnowałam pospiesznie szykowany prezent, który chciałam dać Dashowi na małym przyjęciu z okazji zapalenia lampek. Pracowałam nad nim od początku roku, ale odłożyłam, kiedy zaczęły się kłopoty dziadka. Westchnęłam, patrząc na jego zmartwychwstanie tyle miesięcy później. Mój brat się zaśmiał.
– Nie jest aż tak źle, prawda? – zapytałam.
– Jest… – Zbyt długo się wahał. – Uroczy. – Włożył szmaragdowy sweter przez głowę i pociągnął za zwisający materiał. – Tyle że Dash nosi taki rozmiar jak ja, a sweter jest dużo za duży. Chyba że zamierzasz wrócić do naszego dorocznego ciasteczkowego maratonu, żeby szybko go podtuczyć?
Kilka lat temu sweter miał być świątecznym prezentem dla naszego taty, kupiliśmy go w Big&Tall. Nienoszony, wciąż leżał w pudełku. Chciałam go wykorzystać ponownie, ale czerwona naszywka z płatkami śniegu, którą przyszyłam z przodu, była nowa. Wyhaftowałam na niej dwie turkawki przycupnięte na gałęzi drzewa. Na brzuchu lewej wyszyłam napis DASH, a na prawej LILY.
Kiedy mój brat włożył sweter, dostrzegłam, jaki popełniłam błąd. Musiałam odpruć naszywkę z turkawkami i przymocować ją na czymś innym, czapce albo szaliku. Tak naprawdę to turkawki nie zasługują wcale na wyszycie ich na swetrze, mimo tak uroczej i fałszywej nazwy. Byłam bardzo rozczarowana, gdy się dowiedziałam, że turkawki to tak naprawdę przyjemnie gruchające gołębie. Wolałabym myśleć, że to urocze, bo kocham wszystkie zwierzęta, ale mieszkam w Nowym Jorku i wiem: gołębie nie są urocze. Są upierdliwe.
Zdecydowanie nie czuję świątecznej atmosfery, skoro irytuję się na hałaśliwe ptaki symbolizujące ten okres roku.
– Masz rację – powiedziałam Langstonowi. – Wygląda okropnie. Nie mogę go dać Dashowi.
– Proszę, daj go Dashowi – odparł Langston.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
– Zdejmuj sweter – poleciłam. – Goście przyszli.
Przejrzałam się w lustrze w przedpokoju i przygładziłam włosy z nadzieją, że wyglądam przyzwoicie. Miałam na sobie ulubiony bożonarodzeniowy strój – zieloną filcową spódnicę z wyszytymi z przodu reniferami i czerwoną koszulkę z napisem NIE TRAĆ WIARY dokoła Świętego Mikołaja. Mieliśmy jedzenie, lampki oplatały gęste gałęzie Oscara, zwierzęta siedziały w moim pokoju – ze względu na gości. Święta mogły się zacząć. Czas na magię.
Zastanawiałam się, czy za drzwiami stoi ojciec Dasha. Naprawdę sądziłam, że jeśli zaczną ze sobą spędzać więcej czasu, bardziej się polubią, a niewielkie, niezobowiązujące przyjęcie na rozpoczęcie świat to dobra okazja, by im w tym pomóc. Najpierw zaprosiłam wczoraj wieczorem mamę Dasha, ale odmówiła, bo miała spotkanie z klientem. Dlatego rano pomyślałam, że zaproszę tatę Dasha.
Dlatego zdziwiłam się, gdy po otwarciu drzwi zobaczyłam Dasha stojącego między matką i ojcem.
– Zgadnij, kogo spotkałem? – zapytał.
Wydaje mi się, że jego rodzice nie przebywali w tym samym pokoju, odkąd Dash był dzieckiem i musieli zeznawać w sądzie w trakcie rozwodu.
Dash nie miał imprezowej miny. Jego rodzice też nie.
W końcu zrobiło się zimno na święta.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек,