12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn
równie dobrze mogłem marzyć o gruszkach na wierzbie.
– Nie możesz umieścić gruszki na czubku choinki – odezwał się Langston. – Będzie wyglądać głupio. I w dodatku zgnije po dniu czy dwóch.
– Ale to gruszka! Na drzewie z kuropatw! – zaprotestowałem.
– No rozumiem – odparł Langston. Za to Bumer zrobił minę. Wciąż nie jarzył.
– Masz lepszy pomysł? – zapytałem wyzywająco.
Langston przez chwilę myślał, aż w końcu powiedział:
– Tak. – Podszedł do niewielkiej fotografii i zdjął ją ze ściany. – To.
Pokazał mi zdjęcie. Choć miało z pewnością ponad pół wieku, od razu rozpoznałem na nim dziadka.
– To wasza babcia?
– Tak. Miłość jego życia. Dwie połówki… gruszki.
Połówki gruszki na drzewie kuropatw. Doskonale.
Chwilę nam zajęło znalezienie odpowiedniego miejsca – próbowaliśmy z Langstonem różnych gałęzi, a Bumer prosił Oscara, by się nie ruszał. W końcu jednak ułożyliśmy „dwie połówki gruszki” niedaleko czubka drzewka, ponad ptakami.
Pięć minut później otworzyły się drzwi; Lily i dziadek wrócili. Przed upadkiem nie znałem go zbyt długo, ale wciąż nie mogłem uwierzyć, że mógł się tak skurczyć – jakby nie chodził do szpitali i ośrodków rehabilitacyjnych, ale spędzał czas w praniu, a po każdym kolejnym robił się coraz mniejszy.
Jednak uścisk pozostał. Jak tylko dziadek mnie zobaczył, wyciągnął rękę i zapytał:
– Jak się miewasz, Dash?
A gdy ściskał dłoń, to mocno.
Lily nie zapytała, co u niej robię, ale widziałem to pytanie w jej zmęczonych oczach.
– Jak tam u lekarza? – zapytał Langston.
– Lepiej u lekarza niż u grabarza! – odparł dziadek. Nie po raz pierwszy słyszałem ten żarcik, więc Lily pewnie słyszała go setny raz.
– Czy grabarzowi śmierdzi z ust? – zapytał znienacka Bumer, pojawiając się w holu.
– Bumer! – zdziwiła się Lily, całkiem już zdezorientowana. – Co tu robisz?
Wtedy wtrącił się Langston.
– Ku mojemu zdziwieniu twój Romeo przyniósł nam dość wczesny prezent bożonarodzeniowy.
– Chodź. – Wziąłem Lily za rękę. – Zamknij oczy. Pokażę ci.
Uścisk Lily nie był tak silny jak uścisk jej dziadka. Kiedyś między naszymi dłońmi przepływał prąd. Teraz było bardziej statycznie. Przyjemnie, ale lekko.
Zamknęła jednak oczy. A kiedy weszliśmy do salonu i poprosiłem, by je otworzyła, zrobiła to.
– Poznaj Oscara – oznajmiłem. – To twój prezent na pierwszy dzień świąt.
– Połówki na kuropatwie! – wrzasnął nagle Bumer.
Lily spojrzała. Wydawała się zaskoczona. A może brak reakcji po prostu oznaczał zmęczenie. Potem zaskoczyła i się uśmiechnęła.
– Naprawdę nie musiałeś… – zaczęła.
– Ale chciałem – wtrąciłem szybko. – Naprawdę, bardzo chciałem!
– Ale gdzie te połówki? – zapytał dziadek. Potem zobaczył zdjęcie. Zaszkliły mu się oczy. – A, rozumiem. Tu jesteśmy.
Lily również dostrzegła zdjęcie, ale jeśli jej oczy się zaszkliły, to jakoś słabo. Nie miałem pojęcia, co dzieje się w jej głowie. Zerknąłem na Langstona, który równie uważnie przyglądał się siostrze, ale nie znajdował odpowiedzi.
– Wesołego pierwszego dnia świąt – powiedziałem.
Lily potrząsnęła głową.
– Pierwszy dzień świąt to pierwszy dzień świąt – szepnęła.
– Nie w tym roku – sprostowałem. – Nie dla nas.
Langston oświadczył, że pora wyjąć choinkowe ozdoby. Bumer zgłosił się do pomocy, a w tej samej chwili również dziadek poruszył się, by pójść po pudełka. To obudziło Lily z zamyślenia – pomogła mu przejść na kanapę w salonie i poprosiła, by w tym roku tylko nadzorował. Widziałem, że ten pomysł mu się nie podoba, ale dobrze wiedział, że jeśli będzie protestował zbyt gwałtownie, zrobi przykrość Lily. Dlatego usiadł. Dla niej.
Gdy tylko przynieśli pudełka, wiedziałem, że na mnie czas. To była rodzinna tradycja, a gdybym został i robił za członka rodziny, czułbym, że to ściema, tak jak czułbym, gdyby Lily udawała, że jest szczęśliwa i że chce robić to, do czego ją zachęcamy. Zrobiłaby to dla Langstona, dziadka i dla rodziców. Gdybym został, zrobiłaby to dla mnie. A wolałem, by sama chciała ustroić drzewko. By poczuła ten czar Bożego Narodzenia, który rozświetlał ją o tej porze zeszłego roku. Ale do tego trzeba było więcej niż idealnej choinki. Do tego potrzeba było cudu.
Dwanaście dni.
Mieliśmy dwanaście dni.
Przez całe życie unikałem Bożego Narodzenia. Ale nie w tym roku. Nie, w tym roku najbardziej pragnąłem, żeby Lily znowu była szczęśliwa.
drugi
drugi
Lily
Dwie turkawki (na przechodnim swetrze)
Sobota, 13 grudnia
Jestem zła na globalne ocieplenie z oczywistych powodów, ale przede wszystkim jestem na nie zła dlatego, że rujnuje Boże Narodzenie. To ma być czas, kiedy szczękasz zębami, a zimno zmusza do noszenia płaszczy, szalików i rękawiczek. Wychodząc na dwór, powinieneś wydychać chmurki powietrza na chodniki pokryte śniegiem. W domach rodziny piją kakao przy rozpalonym kominku, przytulając się do swoich zwierząt, by się ogrzać. Nie ma lepszego wstępu do świąt niż porządna gęsia skórka. Na nią liczę, czekając na dobrą zabawę, radosne piosenki, hurtowe pieczenie ciast, bliskość z najbliższymi i inne podarunki nadchodzące z tą porą roku. Okres przed Bożym Narodzeniem to nie dwadzieścia jeden stopni na plusie, zakupowicze w krótkich spodenkach popijający mrożoną miętową latte (fuj) i gracze we frisbee w koszulkach bez rękawów, którzy w beztroski wiosenny dzień grożą wyprowadzającym psy wstrząsem mózgu. W tym roku zima nie zamierzała przedstawiać Bożego Narodzenia, zatem dopóki się na to nie zdecydowała, ja nie zamierzałam przesadnie się ekscytować tym najlepszym czasem w roku.
Na zewnątrz nie było dość zimno, więc