Z duchami przy wigilijnym stole. Группа авторов
przygotuję z rana, zanim pójdę, a już zarutko po południu obrócę z powrotem. Długo z nimi nie zabawię, bo to nie ze mną.
– Bardzo dobrze, Mary, przypuszczam, że damy sobie radę. Przekaż pani Pickering, aby zajrzała do mnie, zanim wyjdzie. Może zostanie na herbatę.
– Co to, to nie – odrzekła Mary. – Ona cała aż się trzęsie, żeby wracać. Richard i William wcześnie będą szli do domu – dodała Mary Barber.
Gdy weszła do bawialni, czwórka dzieci otoczyła panią Pickering, gdyż obecność gościa stanowiła dla nich zupełną nowość. Obie siostry bardzo były do siebie podobne: smukłe, wrażliwe, o wyrazistych rysach twarzy, z wysokimi, kształtnymi czołami oraz szczerymi, nieustępliwie spoglądającymi szarymi oczyma. Tyle że pani Pickering wydawała się niezdrowa i przygnębiona. Miała na sobie bardzo ładną sukienkę z fiołkowego jedwabiu, ciemny szal w tureckie wzory oraz słomkowy kapelusik. Mary Barber oceniła ten strój krytycznym wzrokiem; jeśli nie liczyć jej najlepszej sukni, wszystkie inne stroje miała bawełniane.
– No więc, Hester, pani powiada, że da mi wolne – oznajmiła. – Ale czy dam radę do kościoła, to już tego nie wiem. Jutro będę miała do zrobienia tysiąc jeden rzeczy, więc będę musiała się zorientować.
– Chyba dasz radę, jak się postarasz.
– Może tak, a może nie – odparła Mary. – Mam pranie z całych pięciu tygodni, a pani strasznie słabuje. Posłuchaj, Hester, sprawa jest prosta: wcale nie chce mi się iść, ale przyjdę, jak robisz z tego taką wielką sprawę, zjem kawałeczek ich tortu, wypiję odrobinę wina za ich szczęście, ale żeby zostawać tam aż do śniadania – czy co to będzie za posiłek – z Lawami i całą tą ich kompanią, to mowy nie ma. Lepiej już ja wiem, gdzie jest moje miejsce. Zresztą i Lawowie wcale by mnie nie chcieli.
– Ależ nie, mówią, że bardzo im na tobie zależy.
– Z pewnością! – prychnęła Mary. – Chyba musiałabym zgłupieć, żeby po tym wszystkim się u nich zasiedzieć. Niech tam się żeniaczkują i mężują, mnie nic do tego, ale zjawię się w kościele, jak mi się uda. Tak czy siak, wpadnę, żeby wznieść za nich toast, zanim się wybiorą w podróż.
Pani Pickering wstała, wiedząc, że dalsza rozmowa nic nie zmieni. Pożegnała się z dziećmi, na kilka chwil zajrzała do salonu pani Owen, stanowczo odmawiając wszelkiego poczęstunku, i była już gotowa wracać do domu. Mary odprowadziła ją do drzwi.
– Nie ma co, bardzo to pięknie, żebyś chodziła w tych jedwabiach w dzień powszedni. – Nie mogła już się powstrzymać, by skomentować oburzający jej zdaniem wybryk siostry.
– Tak się ubrałam po południu z samego szacunku do pani Law – odpowiedziała pani Pickering dość potulnym tonem. – Wysłała do mnie wiadomość, że się zjawi, aby ustalić warunki małżeństwa, a potem przybiegł jeszcze chłopak od lekarza, że niby nie wolno jej wychodzić. Ale sama powiedz, Mary, nie jest ładna? – dodała, unosząc w palcach tkaninę sukienki. – To pierwszy raz od tego, jak ją przerobiłam. Zaraz o niej pomyślałam, jak miałam tu przyjść, bo jak dla mnie, to za zimno na bawełnę. Ostatnio łatwo marznę.
– No to co będziesz miała jutro? – zapytała dociekliwie Mary Barber.
Jej siostra roześmiała się.
– Na pewno coś ładnego, ale teraz ci nie powiem.
– Zupełnie jakbyś miała sukienkę na każdą okazję – ciągnęła Mary z lekkim wahaniem w głosie. – To przynajmniej powiedz, z jakiego materiału?
– Z płowego jedwabiu. No już, muszę gnać do domu, mam mnóstwo rzeczy do zrobienia wieczorem, a jeszcze chłopaki przychodzą na wczesną herbatę.
Powiedziawszy to, pani Pickering szybko się oddaliła, zaś Mary Barber pospieszyła do na wpół tylko umeblowanego pomieszczenia, gdzie zostawiła dzieci.
– Muszę teraz wyjść na pięć minut – oznajmiła. – A jak będziecie grzeczne i spokojne, nie oddalając się stąd na krok i nie naprzykrzając mamie, to jak wrócę, może zobaczę, czy aby nie mam czegoś dla was w kieszeni. Kto się zgadza?
Hałaśliwie zgodziły się, rzecz jasna, wszystkie dzieci, zarazem podejrzliwie spoglądając na kieszeń sukienki Mary Barber, ale nie mogły zobaczyć, co się w niej kryje. Zamknęła przed nimi drzwi i nawet nie nakładając kapelusza, pospieszyła ulicą do miejsca popularnie zwanego „U Smitha”. Mowa o sklepie, w którym można było dostać wszystko: mięso, zieleninę, artykuły metalowe, zabawki, ubrania i cokolwiek mogło jeszcze klientowi przyjść do głowy. Stojącemu za ladą Smithowi Mary oznajmiła, że chce nową wstążkę do kapelusza. Najlepiej białą albo coś innego w tym stylu.
Tymczasem pani Pickering spiesznie wracała do domu. Hallow dzieliły (i dzielą) od Worcester jakieś trzy mile, a pani Pickering mieszkała między obiema miejscowościami, chociaż trochę bliżej większej niż mniejszej. Ona i siostra były córkami ciężko pracującego farmera Thomasa Barbera, który zmarł, gdy były jeszcze małe, nie zostawiając im niczego poza długami. Całe umeblowanie trzeba było sprzedać, dziewczęta musiały więc rozejrzeć się za zarobkiem. Hester poślubiła Johna Pickeringa, Mary zaś poszła na służbę. Pickeringom zaczęło się nieźle układać. Początkowy majątek w postaci chałupki, niewielkiego poletka i krowy urósł; w każdym razie obszary zasiewu poszerzyły się kilkakrotnie, w końcu stając się prawdziwą plantacją chmielu, a sam John Pickering zajął się handlem i otworzył biuro w Worcester. W interesy zaangażował obu swych młodych, dobrze wykształconych synów, a po śmierci ojca szefem został starszy z nich, Richard, wówczas dwudziestojednolatek. Działo się to przed czterema laty. Następnego dnia Richard miał pojąć za żonę Helenę Law, córkę lekarza, zaś Mary Barber, jak wspomnieliśmy, uważała, że nie pasuje do tej uroczystości.
I miała rację. Pickeringowie nieustannie namawiali Mary, aby zamieszkała z nimi, porzuciwszy służbę, którą uważali za zajęcie uwłaczające zarówno jej, jak i im. Ona zaś nieustannie odmawiała.
Pani Pickering zaś, która nie bardzo się rozeznawała w relacjach towarzyskich i niespecjalnie się nimi przejmowała, miała wielki kłopot, w zestawieniu z którym inne rzeczy wydawały się błahe. Już od jakiegoś czasu między jej synami pojawiły się niesnaski: w głębi serca może bardziej kochała młodszego, a w każdym razie na ile mogła, brała jego stronę przeciw starszemu. Richard miał pierwszeństwo, jeśli chodzi o decyzje, i górował nad bratem, młodszy o cztery lata William nie znosił zaś owego braterskiego prymatu. Richard był metodyczny i regularny niczym mechanizm w zegarku, William natomiast uwielbiał wypuszczać się wieczorami poza dom, tracąc czas i pieniądze. Richard od czasu do czasu stwierdzał, że w gabinetowej kasie brakuje pewnych sum pieniędzy, i za każdym razem był przekonany, że to sprawka Williama, ten jednak spokojnie odpierał zarzuty, dorzucając przy okazji, że to tylko braterskie uprzedzenia. W gruncie rzeczy to właśnie stanowiło główną przyczynę nieporozumień, ale powściągliwy Richard Pickering ukrywał przed matką owe drobne kłopoty finansowe. Ona zaś, biedactwo, gorąco wierzyła, że ślub Richarda zaleczy wszystkie rany, choć przyparta do muru, nie bardzo potrafiłaby wyjaśnić, jak niby miałoby się to dokonać. Jeszcze miesiąc, a William osiągnie prawną dojrzałość, czego konsekwencją musi być partnerstwo w firmie, a więc i udział w pozostawionym przez ojca majątku.
I tak pani Pickering wracała do domu, dumając nad tym wszystkim i modląc się – ach, jakże gorliwie! – aby pomiędzy braćmi zapanowała zgoda.
Młodzi Pickeringowie istotnie zjawili się w domu tak, jak było wcześniej umówione, ale nie w wymarzonym przez matkę pokojowym nastroju, lecz w stanie jawnej kłótni. Obaj wyrośli na przystojnych, dorodnych młodzieńców o regularnych rysach, ciemnych włosach oraz odziedziczonych