Z duchami przy wigilijnym stole. Группа авторов
się starszy syn. – Nikt inny nie ma dostępu do kasy z wyjątkiem starego Stone,a, ale jego chyba byś nie podejrzewała.
Wspomniany Stone, zatrudniony jeszcze przez starego Pickeringa, wiernie służył jemu i rodzinie przez wszystkie lata, a do pieniędzy, jak podkreślił Richard, nikt poza ich trójką nie miał dostępu. Do serca pani Pickering zakradł się pewien niepokój, jednak wierzyła swojemu młodszemu, ukochanemu synowi.
– Proszę posłuchać, matko – ciągnął Richard. – Wszyscy wiedzą, a przynajmniej ja, jeśli ty się do tego nie przyznajesz, że William wydaje znacznie więcej, niż zarabia. Skąd niby ma pieniądze na te zbytki? Dotąd ukrywałem to przed tobą, aby tylko oszczędzić ci bólu, chociaż Stone nieustannie zachęcał mnie, bym postąpił inaczej.
– Uspokój się, Richardzie, te pieniądze ja mu dawałam.
William Pickering gwałtownie się obrócił. Dotąd beztrosko stał w oknie, wpatrując się w zachód słońca. Tym razem na jego twarzy miejsce radosnego uśmiechu zajęło oburzenie.
– Ja bym mu tego nie wyznawał, matko. Jeśli stać go na to, aby rzucać na mnie takie podejrzenia, niech ma swoją uciechę. Wielokrotnie go zapewniałem, że nie tknąłem nawet sześciopensówki z pieniędzy w kasie. I nieustannie powtarzałem to również Stone,owi, ale widać, że jakbym ciskał grochem o ścianę. Przyznam, iż kiedy dzisiaj po południu oznajmił, że przynoszę wstyd zmarłemu ojcu, mało brakowało, a powaliłbym starucha na ziemię.
Nie warto dalej śledzić tej kłótni, zwłaszcza że szkoda na to czasu. Niewątpliwym faktem było to, iż pani Pickering dawała wyraz swej miłości do młodszego syna między innymi w ten sposób, że od czasu do czasu ofiarowywała mu jakieś zaskórniaki. Richard nie mógł kwestionować słów matki. Tymczasem zamiast załagodzić spór, wyznanie jej tylko tę sprzeczkę pogłębiło (przynajmniej w ocenie Richarda). Przecież gdyby William okradał firmę, z prawnego punktu widzenia okradałby matkę, sypały się więc słowa coraz gniewniejsze, aż w końcu bracia zaczęli mówić o podziale firmy. Ów ostatni wieczór pobytu Richarda w domu należał do najgorszych, jakie matka kiedykolwiek przeżyła. Dużą część nocy spędziła, klęcząc przy łóżku i błagając Najwyższego, aby ten sprawił, że bracia się pogodzą.
Wstał piękny, jasny i bezchmurny wrześniowy poranek; Mary Barber od rana była na nogach. Dzień prania, szczególnie na prowincji – był w tamtych czasach nie lada wyzwaniem. Dom pani Owen nie stanowił tu żadnego wyjątku, do pracy zaprzęgnięto wszystkich, a nikt nie protestował, gdyż tego właścicielka by nie darowała. Mary z rana ostro przyłożyła się do pracy, a o godzinie dziesiątej zostawiła ją na bardzo obiecującym etapie. Ślub miał się odbyć o jedenastej w kościele pod wezwaniem Wszystkich Świętych, Mary zaś wyliczyła, że powinna spokojnie zdążyć, aby zawczasu móc po cichu schować się w upatrzonym wcześniej miejscu.
Miała już za sobą jakieś dwie trzecie drogi, a przed sobą do przebycia tylko jedno pole, z którego pozostało wykręcić na trakt. W tejże chwili z daleka dostrzegła, że na kamieniu wyznaczającym miedzę między oboma płachetkami pól ktoś przysiadł. Jakież było jej zdziwienie, gdy zbliżywszy się, rozpoznała swoją siostrę.
„Co za idiotyzm! Wychodzić tak daleko i czekać na mnie, kiedy mogłam pójść zupełnie inną drogą! Na pewno chcą mnie podwieźć tym swoim powozem do kościoła, ale to nie dla mnie. Powiedziałam jej wyraźnie, żeby mnie nie pakowała w te wszystkie swoje fikuśności, bo ze mną to nie przejdzie, a chyba musiałaby postradać cały zdrowy rozsądek, żeby czegoś takiego chcieć. Oj, ale coś ją tam musi boleć!”
Ostatnia myśl związana była z tym, że pani Pickering, siedząca lewym bokiem do nadchodzącej siostry, przytknęła rękę gdzieś na wysokości piersi.
Z bliska Mary mogła rozpoznać, iż Hester ma na sobie tę samą co zeszłego popołudnia sukienkę z fiołkowego jedwabiu, a do tego biały kapelusz i szal. Cały ten strój oceniała z powściągliwym lekceważeniem.
„A gdzie ta nowa?! Po co te wszystkie przebieranki! No i gdzie ten płowy jedwab, o którym wczoraj gadała?! Na ślub najstarszego syna na pewno nie wkładałabym niczego przerobionego, tylko coś nowego. Obojętne, jedwab czy nie jedwab. Ale to właśnie cała Hester. Zawsze coś tam spruje, przehaftuje, zamiast… Tyle że jeśli mnie oczy nie mylą, to szal z pięknych krep Chaneya.
– Ej, Hester! – zawołała, ledwie znalazła się na granicy zasięgu głosu. – Co, na miłość boską, sprawiło, że wyszłaś mi tak na spotkanie?
Pani Pickering milczała.
„Z pewnością – myślała Mary – nic nie mogło powstrzymać ślubu! Ta dziewczyna Richarda nie czmychnie sprzed ołtarza, jak to mi zrobił ten mój niegodziwiec. Zatem stało się coś niedobrego, co zaraz widać po tym, jak gapi się na mnie kamiennym wzrokiem i nawet nie rozchyli ust. Przecież Hester… raz jeszcze wiąże te sznurówki!”
Hester bowiem nachyliła się i zasznurowała buty, wzmacniając splot dodatkowym węzłem.
„Ale przecież były zasznurowane zupełnie dobrze i… Wielkie nieba, a gdzie się ona podziała?!”
Stało się bowiem tak, że Mary Barber nagle przestała widzieć siostrę.
– Hester! – zawołała świdrującym głosem. – Hester, a ty gdzie znowu?!
W powietrzu rozbrzmiał dźwięk tych słów, ale jedyną odpowiedzią był skrzek jakiegoś ptaka.
– No, wiecie, państwo, to już szczyt wszystkiego – zawołała Mary Barber. – Chyba lepiej się uszczypnę, żeby sprawdzić, co to za cuda niewidy.
Na chwilę zastygła nieruchomo przy kamieniu na miedzy, rozważając całą kwestię.
„Musiała się zerwać i pognać jak szalona wtedy, kiedy się wpatrywałam w te sznurówki” – doszła do wniosku. „A to jeszcze większa głupota, bo przecież Hester wie, jak ją od biegania serce boli!”
Ruszyła dalej tą samą drogą, zamiast jednak wykręcić w kierunku Worcester, podążyła do domu Pickeringów. Mocno zapukała do drzwi.
– Co to, wszyscyście powymierali, czy co? – zawołała gniewnie do otwierającej jej drzwi pokojówki. – No, ale pewnie są na ślubie?
– Tak, proszę pani – odpowiedziała dziewczyna. – A sama jaśnie pani to wyszła jakieś dziesięć minut temu.
– Tak, tak, ale moim zdaniem to musiało być jeszcze wcześniej! A czemu zawróciła, żeby się ze mną spotkać, Betsey?
– Nie wracała – odrzekła służąca.
– Wróciła! – ostro zareagowała Mary Barber.
– Nie wracała! – obstawała przy swoim służąca.
– Na miłość boską, nie wygaduj głupstw, dziewczyno! – zawołała poirytowana Mary Barber. – Co to, nie mam oczu, żeby widzieć? Wyszła aż na Hollow Field, a tam sobie siadła na miedzy, czekając, aż się zjawię. Na własne oczy widziałam!
– No to ja już nie wiem, jak z tym było – odparła z powątpiewaniem w głosie pokojówka. – Odprowadziłam ją aż do drzwi. Na pewno nic nie mówiła o tym, że ma gdzieś czekać. W holu jeszcze kończyła kromkę z masłem, a potem zawróciła do saloniku, gdzie zostawiła duży zielony parasol. Kazała mi przynieść zamiast niego małą jedwabną parasolkę. „Nawet, jak trochę popada – powiedziała – lepiej będę z tym wyglądała. I tylko pospiesz się, Betsey – pogoniła mnie – bo za dwie, góra trzy minuty wydzwoni połówka i jako żywo gotowam się spóźnić do Wszystkich Świętych”.
– A która to była godzina? – spytała Mary Barber podejrzliwie.
– Wpół do