Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin
spadała na stół, tylekroć Jin zamykała oczy i chichotała pod nosem. Z całej czwórki swój posiłek najszybciej zjadł Yeon, bo też on najdotkliwiej poznał smak głodu. Pani Seo nałożyła do jego miseczki kolejną porcję ryżu. „Jak ten ryż pomieści się w tym wychudzonym brzuszku?” Ojciec Blanc patrzył z niedowierzaniem, jak Yeon pochłania cały ryż.
– Kiedy Korea i Francja podpiszą umowę handlową, poczynię starania, żeby założyć tutaj sierociniec. Wciąż się dziwię, dlaczego w Korei nie ma sierocińców.
Pani Seo odsunęła miseczkę Jin od krawędzi stoliczka i ponownie spojrzała na ojca Blanc.
– Widziałem tak wiele dzieci, które po stracie rodziców błąkały się z miejsca na miejsce, same, pozbawione jakiejkolwiek opieki. Musi powstać instytucja, która przygarnie te dzieci i o nie zadba. Koreańczycy mają w sobie tyle serdeczności. Skąd więc ta obojętność wobec sierot? Tu nikt nie adoptuje dzieci.
Twarz pani Seo sposępniała. Jej ojciec był urzędnikiem dworskim, na tyle jednak wpływowym, by zagwarantować swojej córce przywileje, jakimi cieszyły się panny z domów arystokratycznych. To dzięki niemu w dniu swojego ślubu mogła podróżować w lektyce. To dzięki niemu doskonale opanowała pismo chińskie i koreańskie. Mogła pisać w obu językach, mogła swobodnie czytać chińskie księgi, lecz nie mogła zmazać skazy, jaką była niemożność wydania na świat potomka. Po przybyciu do Banchon cisnęła książki na dno komody i zajęła się szyciem. Ojciec Blanc był cudzoziemcem, nie mógł zrozumieć, dlaczego Koreańczycy przywiązywali tak ogromną wagę do więzów krwi. To przywiązanie nie zrodziło się z dnia na dzień, lecz wyrastało z wielowiekowej, zakorzenionej głęboko tradycji. Pani Seo patrzyła, jak Yeon z apetytem wyjadał z miseczki ryż. Kilka krupek przykleiło mu się do ust.
Siedząc przy tym skromnym koreańskim stole, ojciec Blanc przywołał wspomnienie Japonii, w której przez jakiś czas przebywał.
W przeciągu zaledwie trzech lat stała się innym krajem. Ulice, domy, wszystko zmieniło się nie do poznania. Nie mógł uwierzyć, że stało się to w tak krótkim czasie. Rozumiał, że zmiany są nieuchronne, chciał jednak wierzyć, że nie dotkną przynajmniej stroju. Zwłaszcza stroju, który nosili Azjaci, ich tradycyjnego stroju, który tak bardzo go urzekł. I który był tak różny od stroju, jaki ludzie nosili na Zachodzie. Patrzył na ten strój i zdawało mu się, że rozumie naturę Azjatów. Miał tak różne wzory i barwy, był piękny. A jednak Japończycy obcięli krótko włosy i zaczęli smarować je pomadą. Chcieli żyć wygodnie. Na ulicy coraz rzadziej można było spotkać ludzi w tradycyjnych strojach. Mężczyźni nosili garnitury, po ulicach spacerowali w skórzanych butach. Po otwarciu głównego urzędu pocztowego wydawać się mogło, że teraz ludzie będą przesyłać wiadomości telegramem, tymczasem oni bardzo szybko zaczęli używać telefonów, przesyłając informacje coraz szybciej i szybciej. Na trasie do Yokohamy kursował już pociąg parowy.
Ojciec Blanc zastanawiał się, czy te wszystkie zmiany zachodzące w Japonii, bądź co bądź, państwie ościennym, będą miały wpływ na Koreę.
– We Francji działa zgromadzenie Sióstr Paulinek. Działa już zresztą w wielu innych krajach. Przybywają nie tylko po to, żeby szerzyć wiarę, także pomagają, uczą dzieci, pielęgnują chorych. Gdyby mogły przyjechać na misję do Korei… Wzięłyby pod opiekę takie dzieci, takie jak Yeon. Są już w Japonii i prowadzą szeroko zakrojoną działalność.
Pani Seo słuchała, przytakując tylko głową. Nie była wyznawczynią wiary katolickiej. Domyślała się jednak, że w Banchon żyje wielu katolików. Byli wśród nich uczeni konfucjańscy. I kurtyzany, także urzędnicy dworscy. Ale też prości ludzie, jak ten chłopiec na posyłki, zatrudniony przez rzeźnika, co handluje mięsem przy moście Sup’yo. Słyszała, że nawet na dworze królewskim byli katolicy, którzy potajemnie wyznawali nową wiarę. Że podczas mszy zbierali się wszyscy w tym samym miejscu i razem się modlili, nie zważając na społeczną hierarchię i podziały klasowe. I tak sobie pomyślała, że ta religia jest dla wszystkich – bogatych i biednych.
Pani Seo poczuła wstyd, że ten cudzoziemiec o niebieskich oczach martwi się o koreańskie dzieci, którym wojenna pożoga albo choroba zabrała rodziców, odebrała dom, skazała na tułaczkę i żebracze życie. Martwił się, choć te dzieci nie były katolikami i z nową wiarą nic ich nie łączyło.
– Ojcze…
Ojciec Seo spojrzał na panią Seo.
– Sobaek… Chciałam powiedzieć, Kang Yeon… Niech tutaj zostanie. Nie przelewa się nam, ale nie będzie chodził głodny i obdarty.
Na moment zapadło milczenie.
– Pewnie już sama pani zauważyła. On nie mówi.
Ojciec Blanc nie powiedział: „jest niemową”, powiedział: „nie mówi”.
– Zauważyłam.
– Naprawdę? To zadziwiające. Ja zorientowałem się dopiero po trzech dniach. Początkowo myślałem, że nie odzywa się, bo jestem cudzoziemcem. Nic nie mówiłem, uznałem, że może nie zorientuje się pani przed naszym odejściem…
Jin spoglądała smutno na Yeona.
– Potrafi pisać. Ktoś go nauczył. Wiedział, że skoro nie mówi, musi przynajmniej pisać.
Pewnie ojciec, który nauczył chłopca grać na flecie.
– Niech tu zostanie.
– Trzeba go zapytać.
Ojciec Blanc spojrzał na chłopca. Ten odsunął się od stołu. Cienkie strużki światła lampionu rzuciły na jego twarz cień.
– On wie, że zawdzięcza ojcu życie. Nie będzie chciał się rozstać.
Pani Seo zwróciła się do chłopca.
– Zostań z nami, dopóki ojciec Blanc nie znajdzie jakiegoś domu. Tylko na ten czas… On nie ma gdzie mieszkać…
Na te słowa Jin podniosła się i podeszła do Yeona.
Spojrzała na chłopca wzrokiem wyrażającym łagodność jelenia, który płakał nad losem zagubionego w lesie dziecka.
– Pójdziemy razem do lasu… Tam, za mostem jest stado jeleni.
Yeon zwiesił nisko głowę. Jin przykucnęła blisko chłopca i uporczywie wpatrywała się w jego twarz. Musiała poznać odpowiedź. Czuła jego samotność. Pani Seo obserwowała uważnie Jin i nieoczekiwaną przemianę, jaka w niej zachodziła. Wcześniej, kiedy przygotowywała kąpiel dla Yeona i zapytała się, czy może z nimi zamieszkać, dziewczynka pokręciła przecząco głową. Teraz, nie mogąc doczekać się odpowiedzi, wzięła jego dłoń, przyciągnęła do siebie, rozłożyła ją i napisała:
„Zostań z nami”.
Pani Seo, która z uwagą przypatrywała się dzieciom, dodała:
– Człowiek zaczyna chorować, gdy jest sam. Lepiej być wśród ludzi, prawda?
Yeon podszedł do ojca Blanc, wziął jego dłoń i rozłożył palce. Jin przypatrywała się na przemian – owłosionej dłoni ojca Blanc i uczepionej jej, drobnej, chudej dłoni chłopca.
„Wyjeżdżasz, ojcze?”
– Tak, ale zawsze będę z tobą. A Bóg będzie miał ciebie w opiece.
„Wrócisz po mnie?”
– Bien sûr.
„Bien sûr” – powtórzyła Jin za ojcem Blanc. Wszyscy wybuchli śmiechem, przełamując przytłaczający nastrój powagi. I chyba ten śmiech uspokoił chłopca. Skinął głową.
– To dobra decyzja. Wrócisz do ojca Blanc, gdy już będzie miał swój dom. Dobrze?