Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin
gdy przybył król.
– Pani, udaj się ze mną do pałacu Changgyeong!
Słowa króla trafiły w pustkę. Królowa stała niczym posąg, więc król skierował wzrok ku Jin. W tym samym momencie Jin spojrzała na króla. Jego twarz rozjaśniał blask czerwonych płomieni. Smok, zdobiący szatę króla, zdawał się wić w tych płomieniach.
– Co tutaj robi to dziecko?
Królowa spojrzała na Jin, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jej obecności. W jej oczach tliły się płomienie dogasającego pożaru.
– Strzeże mnie!
To były pierwsze słowa królowej.
– Skąd się wzięło?
– Na pewno nie z pałacu Unhyeong!
Jej głos był lodowaty.
– Twierdzisz, pani, że tam wydano rozkaz podpalenia?
– Zaprzeczysz, panie?
– …
– Zaprzeczysz, panie? Kto inny ośmieliłby się wedrzeć aż tutaj i podpalić rezydencję pałacową?
– …
– Chce mojej śmierci!
– Pani! Musisz opuścić to miejsce. Kto zajmie się księciem, jeżeli coś ci się stanie? Proszę, pomyśl o naszym synu.
– Niemal zginęłam w płomieniach!
Twarz króla zastygła w powadze. Odszedł zatroskany. Pożar doszczętnie zniszczył rezydencję królowej, po czym ogarnął budynki zajmowane przez królową matkę. Wygasł dopiero o świcie, trawiąc ponad osiemdziesiąt pomieszczeń. Zniszczył też mury, którym Jin tak często się przyglądała, te mury ozdobione motywami chryzantem, granatów, piwonii i ptaków śpiących na gałęziach moreli w świetle pełni księżyca. Zaczynało świtać, a królowa wciąż stała w tym samym miejscu. Ocknęła się w pewnym momencie i spojrzała na swoją zaciśniętą dłoń, na to, co w tej dłoni trzymała tak kurczowo.
Oczy królowej były przekrwione. Jakby popękały w nich wszystkie naczynia krwionośne. Nagle z królowej odeszły wszystkie siły. Opuściła bezwładnie dłoń. Wraz z nią opadła też dłoń Jin.
– Dziękuję, że byłaś tu ze mną.
Królowa odwróciła przekrwiony wzrok. A potem wyprostowała się dumnie i zaczęła iść przed siebie. Po całej nocy, spędzonej tutaj na stojąco. Kroczyła dumnie wyprostowana, żeby dowieść, że jest niepokonana.
Jin chciała pobiec za królową, ale dwórki zagrodziły jej drogę.
W świetle porannej zorzy i dogasających płomieni zdołała sama wydostać się z pałacu. Minęła rezydencję króla i wyszła przez bramę Yeongchun. Mury pałacu otaczał tłum ludzi, wszędzie panował zgiełk. Ktoś w tłumie krzyknął: „Srebrny Dzwonek!”. Ktoś wyrwał się z tego tłumu. Jin, pokryta popiołem, przesiąknięta zapachem pogorzeliska, przystanęła i patrzyła oniemiałym wzrokiem. To był Yeon – gnał w jej stronę i wołał „Srebrny Dzwonek!”. To był głos Yeona, pierwszy raz w życiu usłyszała ten głos. Yeon przedarł się przez tłum i stanął przed Jin. Całą noc tutaj czekał. Jego lniana bluza przesiąknięta była rosą.
– Zawołałeś do mnie.
– …
– Możesz mówić?
Yeon wpatrywał się w Jin.
– Zawołałeś do mnie „Srebrny Dzwonek”.
Na twarzy Yeona malowało się jeszcze większe zdziwienie niż na twarzy Jin. Spędził tę noc przed murami pałacu, wpatrując się w łuny ognia, które aż do świtu wzbijały się ku niebu. Kolana uginały się pod nim na myśl, że Jin może zginąć w pożarze. Lęk obezwładniał serce, nie pozwalał złapać tchu. Kiedy o świcie zobaczył, jak Jin wyłania się z bramy Yeongchun, poczuł, że nie może oddychać, że się dusi. I to było wszystko, co zapamiętał.
Yeon ponownie zapadł się w swoim milczeniu, jego wzrok zradzał niedowierzanie, że kiedykolwiek mógł z siebie wydobyć słowa. Jin wpatrywała się przez chwilę w Yeona, a potem ruszyła przed siebie. Pierwszy raz wracała do Banchon bez eskorty dwórki Yi. Na ogół przyglądała się drzewom, ptakom, kwiatom i nie myślała o drodze, bo to dwórka Yi musiała zadbać, by szczęśliwie dotarły na miejsce. Tym razem było inaczej, Jin rozglądała się bacznie na wszystkie strony i ostrożnie stawiała kroki.
– Wiem, że potrafisz mówić.
– …
– To ty wołałeś, jestem pewna.
Yeon nie wiedział, że Jin ma spędzić tę noc w pałacu, cały wieczór czekał więc na nią na mostku. Gdy dowiedział się od pani Seo, że Jin nie wróci do domu na noc, wrócił po zachodzie słońca na mostek i czekał dalej. To wtedy zobaczył w oddali płomienie. Jakiś czas przyglądał się im, nie podejrzewając nawet, że to płonie pałac. Ta myśl przyszła mu do głowy dopiero, gdy pożar zaczął się wzmagać. Ruszył biegiem w kierunku pałacu, przerażony, że w tych płomieniach może być Jin. Chciał dotrzeć jak najszybciej, więc biegł na skróty, przedzierając się przez wysokie trzciny, zaczepiając o gałęzie sosen, przeskakując leśne strumienie i potoki. Dotarł pod mury pałacu, lecz nie mógł wejść do środka. Wpatrywał się w płomienie, aż jego oczy także przybrały czerwoną barwę – jak oczy królowej.
W oddali zobaczyli dom pani Seo.
Jin była przygnębiona i wyczerpana, przyspieszyła jednak kroku. Weszła na podwórze, ale nikt nie wyszedł jej na spotkanie. Opustoszały dom, w którym nikt nie czeka, dom nawet tak niewielki, staje się przepastny i wieje zimną pustką. Nieważne, jak wiele spraw miała pani Seo do załatwienia. Kiedy Jin wracała z pałacu, ona zawsze czekała na nią w domu. Teraz nikt nie czekał, a dom wydał się obcy, wymarły. Jin otworzyła energicznie drzwi do pokoju. Na podłodze leżały porzucone w nieładzie przybory do szycia pani Seo. Gościnny pokój, w którym każdego wieczoru uczyła się od ojca Blanc języka francuskiego, był pusty. Palenisko było zimne. Jin pchnęła drzwi prowadzące na tyły domu, ale pani Seo tam nie było. Ani w zagajniku z bambusami, ani przy glinianych dzbanach. Yeon usiadł na ganku i przyglądał się, jak Jin biega po całym domu w poszukiwaniu pani Seo i ojca Blanc. W końcu Jin przysiadła obok Yeona.
– Dokąd poszli?
Yeon wziął rękę Jin, żeby na niej coś napisać. Jin wyrwała mu swoją dłoń.
– Powiedz to!
Yeon zwiesił nisko głowę. Zapadło milczenie. Jin podała Yeonowi swoją dłoń.
„Ojciec Blanc… odszedł”.
Jin poczuła pustkę w głowie.
– Dokąd?
Yeon nie odpowiedział. Wstał i poszedł do pokoju gościnnego. Kiedy wrócił, podał Jin francusko-koreański słownik – stary, obłożony w sztywne okładki, wysłużony słownik ojca Blanc. Z tego wysłużonego, podniszczonego słownika wystawała kartka papieru, na której ojciec Blanc napisał po koreańsku i po francusku krótkie słowa pożegnania.
„Cieszę się, że ciebie poznałem. Bądź stale rozważna i nie porzucaj nauki”.
A przecież to Yeon wsłuchiwał się z większą uwagą w każde słowo ojca Blanc, gdy ten rozkładał obok Jin słownik i czytał jej nowe słowa.
– Dlaczego z nim nie poszedłeś?
– …
– Dobrze się czujesz?
Yeon splótł mocno place i zwiesił nisko głowę. Na myśl, że ojciec