Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin

Dworska tancerka - Kyung-Sook  Shin


Скачать книгу
stare ogrodzenie, splecione z cienkich, suchych gałęzi żywotnika. Yeon skończył zamiatać, otrzepał z kurzu miotłę i oparł ją o ogrodzenie. Jin schowała szybko głowę do środka, nie chciała, żeby ją zobaczył. Kiedy znowu wyjrzała, Yeon szedł do studni. Pewnie chciał obmyć dłonie i twarz. Jin zamknęła cicho drzwi, na jej twarzy błąkał się uśmiech. Zazwyczaj o tej porze było tu pusto. Dzisiaj było inaczej. Ktoś zamiatał podwórze, ktoś naprawiał ogrodzenie. Jak w każdym przeciętnym domu, w którym są dzieci i są rodzice. Uśmiechała się zadowolona, składając swoje posłanie. W jej głowie krążyły wyuczone wczoraj wieczorem francuskie słowa – krążyły jak motyle.

      Zanim Jin zdążyła zjeść śniadanie, przyszła dwórka Yi.

      Wczoraj uciekła w popłochu na widok ojca Blanc, jednak teraz była opanowana. W każdym innym dniu upomniałaby pewnie Jin, że jeszcze nie zjadła śniadania, pewnie by ją ponaglała i kazała się spieszyć. Nie dzisiaj. Wręcz przeciwnie, stała i w milczeniu wpatrywała się na przemian to w ojca Blanc, to w Yeona. Widać było, że ma coś do powiedzenia. Wreszcie zapytała:

      – Ksiądz tu będzie mieszkał?

      Nikt nie spodziewał się tego pytania. Ojciec Blanc przerwał pracę, stanął wyprostowany przy ogrodzeniu.

      – Zostanie przez jakiś czas. Dlaczego się pytasz?

      Pani Seo odpowiedziała pytaniem. Jej twarz zdradzała niepokój.

      – Będzie ksiądz odprawiać mszę?

      Pani Seo spojrzała niepewnie na ojca Blanc.

      – Dlaczego się pytasz?

      Pani Seo znów odpowiedziała pytaniem. Dwórka Yi zawahała się, a potem zdecydowanym gestem wysunęła spod rękawa drewniane pudełko. Jedno z tych pudełek, które miały otwierane wieko. Podała pudełko ojcu Blanc. Ten wziął je i otworzył. W środku leżał krzyżyk, różaniec i odręcznie przepisany modlitewnik.

      Trudno dochować sekret. Chyba że zostanie pogrzebany z tymi, co go znają. Twarz dwórki Yi wyrażała zalegający w sercu ciężar sekretu.

      – Należały do mojej mamy. Proszę, niech ojciec nie pyta, skąd je miała. Tylko one mi po niej zostały, więc przechowałam je do tej pory, ale ciągle się bałam, że ktoś je znajdzie. Wciąż się boję. To pamiątki po mojej mamie, więc muszę traktować je z szacunkiem.

      – …

      – Niech ksiądz je weźmie. Moja mama pewnie by tego chciała.

      Ojciec Blanc stał wpatrzony w pudełko z dewocjonaliami. Sięgnął po nie mimowolnie, a teraz nie wypadało mu odmówić żarliwej prośbie dwórki Yi. Znał je. Takie same widział w osadzie Subun, w której spotkał się z ojcem Ridelem. Wisiały na belkach podtrzymujących dachy domów, wielu domów. Ukrywane przed niepożądanym wzrokiem, ukrywane przez tych wszystkich, którzy w prześladowaniach religijnych stracili bliskich, stracili dom i przez kolejne lata zmuszeni byli żyć na wygnaniu. Prześladowania minęły, a oni wciąż musieli ukrywać się ze swoją wiarą.

      – Proszę je wziąć.

      Jaką straszną śmiercią musiała zginąć jej matka, skoro nawet pamiątki po niej budziły strach. Skoro bała się nawet zatrzymać różaniec. W prośbie dwórki Yi kryła się też przepowiednia trudów, jakie czekały ojca Blanc podczas misji w Korei.

      – Dobrze, wezmę je.

      Dopiero teraz dwórka Yi odetchnęła z ulgą, za to twarz ojca Blanc sposępniała.

      Jin każdego dnia udawała się do pałacu, lecz teraz żegnały ją już trzy osoby. Yeon i ojciec Blanc stali obok pani Seo, patrzyli, jak Jin opuszcza granice Banchon, patrzyli dopóty, dopóki nie znikła im z oczu. Ilekroć Jin obejrzała się za siebie, tylekroć Yeon machał do niej ręką. Kiedy Jin przebywała w pałacu, ojciec Blanc udawał się do Banchon. Mijał chaty, otoczone olchami i kasztanowcami. Towarzyszył mu Yeon. Szedł za ojcem Blanc i zerkał – to na płaty mięsa zwisające u rzeźnika, to na las, w którym – jak twierdziła Jin – żył jeleń. Jakiś wół, objuczony warzywami i drzewem na podpałkę, spojrzał na ojca Blanc, gdy ten przechodził obok. Ojciec Blanc podchodził do ludzi z pogodnym uśmiechem, jednak ci oddalali się szybko w przeciwną stronę. Kobiety chwytały dzbany wypełnione tylko do połowy wodą i pospiesznie odchodziły od studni. Handlarze sandałów, handlarze dźwigający na plecach różne pakunki obchodzili go szerokim łukiem. Napotkani ludzie udawali, że są zajęci, ukrywali się za bramą domostwa, albo też w pośpiechu je opuszczali, jakby mieli coś bezzwłocznie załatwić. Niezrażony niczym ojciec Blanc następnego dnia pukał do kolejnych domów, pokrytych bylicą, porosłych ostem i trawą miskant.

      Po zachodzie słońca Yeon siadał na mostku i czekał na Jin.

      Kto kogo pierwszy wziął za rękę? Jin? Yeon? Dzieci spotkały się na mostku i wróciły do domu, trzymając się za ręce. I tak już zostało. Minęło lato. Pani Seo przygotowywała kolację i przypatrywała się z uśmiechem, jak dzieci wchodzą na podwórze, wymachując splecionymi dłońmi. I tak nastała jesień. Wieczorami ojciec Blanc uczył Jin języka francuskiego, a Yeon siedział obok i cicho przygrywał na flecie. Gdy lekcja się przeciągała, kładł głowę na nogach ojca Blanc i zasypiał. I tak mijała jesień.

      Pewnej nocy listopadowej w pałacu Gyeongbok wybuchł wielki pożar. Czarny dym spowił budynki, które na rozkaz Wielkiego Księcia i przy jego osobistym zaangażowaniu odbudowywano ponad siedem lat, spowił budynki, które były symbolem władzy królewskiej i miały wzmocnić jej prestiż. Tej nocy Jin po raz pierwszy spała w pałacu, u boku księżnej Cheolin, która wyjątkowo nie chciała rozstać się z dziewczynką.

      Nocną ciszę przerwały krzyki. Zapanował chaos. W tłumie mieszali się starzy i młodzi, szlachta i służba, mężczyźni i kobiety. Nikt nie dbał o kurtuazję, nikt nie zważał na etykietę. Jin uciekała przed ogniem wraz z dwórkami księżnej Cheolin, jednak w jakimś momencie odłączyła się od grupy i znalazła się sama, otoczona ciemnościami nocy i blaskiem płomieni. Ogień pochłaniał kolejne budynki i zbliżał się do pałacu Jagyeongjeon, zajmowanego przez królową matkę. Poczucie niebezpieczeństwa, poczucie osamotnienia przywiodły na myśl królową, która niegdyś nakarmiła ją miąższem gruszki. Jin zaczęła biec w stronę Gyotaejeon. To właśnie tam, w sypialni królowej miał wybuchnąć pożar.

      Rezydencja królowej stała w ogniu, pożerana płomieniami. Dziesiątki ludzi uwijało się, by zgasić pożar, ten jednak rósł w siłę, wzbijając się coraz wyżej w niebo. Jin błądziła wzrokiem po tłumie, wreszcie utkwiła wzrok w jednym punkcie. Dostrzegła królową, stała przed bramą Yangeui. Czerwone płomienie oświetlały jej postać, migotały niczym języki demonów. Dwórki błagały królową, by odeszła w bezpieczne miejsce, ta jednak stała nieporuszona. Jin zaczęła biec w stronę królowej, przeciskając się przez tłum. Przerażone dwórki nie zwróciły nawet na nią uwagi. Niepostrzeżenie podbiegła do królowej i chwyciła rękaw jej szaty. Zanim któraś z dwórek zdążyła zareagować, królowa oderwała wzrok od płomieni i spojrzała na Jin.

      – Patrz! Chcą mojej śmierci!

      Królowa chwyciła z całych sił rączkę Jin. Zdawać się mog­ło, że ją zgniecie.


Скачать книгу