Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin

Dworska tancerka - Kyung-Sook  Shin


Скачать книгу
zaakceptował ten zwyczaj. I nabrał wręcz przekonania, że zupa zjedzona razem lepiej smakowała.

      – Jak jej na imię?

      – Wołam na nią po prostu „dziecko”.

      – Nie ma imienia?

      – Tak się jakoś stało. Na dworze królewskim mówią o niej „dziewczynka księżnej Cheolin”… Trzeba jej nadać imię.

      Yeon odsunął swoją miseczkę z ryżem i na tym pustym miejscu nakreślił wielkimi literami „Srebrny Dzwonek”.

      – Srebrny Dzwonek! – przeczytali razem pani Seo i ojciec Blanc.

      – Widać przypomina mu konwalię. Dobrze, od tej pory będziemy cię nazywać „Srebrny Dzwonek” – powiedziała pani Seo i ze smutkiem spojrzała na Yeona. „I tylko ty nie będziesz” – pomyślała.

      – Potrafi powtórzyć francuskie słowa.

      – Szybko się uczy, wszystkiego. Na dworze królewskim oglądała raz jakiś taniec. A potem zatańczyła go sama, dokładnie tak samo. Zachwyciła wszystkich zebranych. Ludzie ponoć przystawali, żeby popatrzeć. Wystarczy raz jej pokazać, wszystko zapamięta. Księżna uczyła ją liter i ku jej zaskoczeniu w lot opanowała i czytanie, i pisanie. Przyswaja łatwiej niż inne dzieci. Popatrywała trochę z boku, jak coś tam wyszywałam, a teraz sama pięknie haftuje. W dzieciństwie nauczyłam się języka chińskiego, od ojca, który pracował jako tłumacz i towarzyszył dyplomatycznym wyprawom poselskim do Chin. W wolnych chwilach zaczęłam więc uczyć Jin języka chińskiego. Szybko opanowała. Na tyle dobrze, że była w stanie rozmawiać po chińsku ze studentami, którzy pobierali nauki w Akademii Seongkyunkwan i mieszkali u mnie przez jakiś czas. Jest naprawdę zdolna. Więc tak się zastanawiam, co z nią począć.

      Pani Seo wzięła miseczkę ojca Blanc, nalała do niej gorącej wody z gotowanymi krupkami ryżu, który pozostał na dnie garnka. Ojciec Blanc podniósł miseczkę do ust i odstawił ją z powrotem.

      – Mógłbym ją uczyć języka francuskiego.

      – Języka francuskiego?

      Pani Seo patrzyła na przemian to na ojca Blanc, to znów na Jin. „Na co koreańskiej dziewczynce język francuski?” – zdawała się pytać. Ojciec Blanc ciągnął, jakby czytał w jej myślach:

      – Koreę czekają ogromne zmiany. Przyda się wszystko, a zwłaszcza to, czego inni nie będą znali. Tutaj w Korei mogę, co najwyżej, uczyć języka francuskiego. Chętnie to zrobię!

      Wraz z miłością rodzi się chęć dzielenia, dzielenia się wszystkim. Rodzi się w nadziei, że ten dar uchroni przed nieszczęściem i pozwoli stawić czoła wszystkim trudom.

      – Widać, że zdolna z niej dziewczynka. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to ona poduczyła mnie języka koreańskiego, tym bardziej że wciąż mam ogromne braki.

      Ojciec Blanc zażartował skromnie. I zaraz dodał, że posiada kopię słownika francusko-koreańskiego, który opracował ksiądz Feron. „On pomoże nam w nauce”.

      – Przepisał ojciec cały słownik?

      – Tak, przepisałem cały słownik, który zresztą ksiądz Feron napisał odręcznie. Ten słownik był niezwykle pomocny w nauce języka koreańskiego.

      Dopiero później, po czasie dowiadujemy się, czy niezwykły dar stanie się błogosławieństwem, czy może przekleństwem. Odpowiedź przyniesie życie.

      Szkoda, że nie jest chłopcem…

      Pani Seo głaskała po główce Jin, która wpatrywała się w ojca Blanc cała rozpromieniona, że będzie ją uczyć języka francuskiego. Doskonale zdawała sobie sprawę z niezwykłych umiejętności Jin, która z większą łatwością niż większość dzieci przyswajała nowe słowa. Gdyby była chłopcem, te umiejętności do pisania i czytania stałyby się przedmiotem ogólnego zachwytu.

      Pani Seo westchnęła ciężko.

      Jaki los czekał zdolną dziewczynkę tu, w Korei – dziewczynkę, która także pięknie rysowała, pięknie tańczyła? Pani Seo lubiła czytać, ale z tego powodu spotykały ją jedynie przykrości. Nawet ojciec, choć z radością co rusz wręczał jej nowe książki do czytania, zwykł powtarzać: „Na co dziewczynie te wszystkie książki?”. Czytanie było jej ulubioną rozrywką przed zamążpójściem. A i po ślubie nie przestała czytać. Czytała po nocach, szukając w książkach pocieszenia, zwłaszcza w trudnym okresie, kiedy wszystkie starania o dziecko okazały się próżne. Jej teściom, a właściwie całej rodzinie męża nie podobało się, że czyta, nawet gdy robiła to w wolnych chwilach, późnym wieczorem, kiedy już uporała się z wszystkimi pracami domowymi. Patrzyli krzywym okiem i złośliwie wytykali, że stale przesiaduje z książką w ręku, że nie dokłada wszelkich starań, by wreszcie zajść w ciążę. Mąż nie zamierzał jej bronić, jak zawsze.

      Im więcej czasu mijało, tym słabsza była jej wola, by znosić w milczeniu wszystkie zniewagi. To książki, ich świat osłabiały jej wolę. One też zrodziły przeczucie, że żaden człowiek nie zasługuje na to, by żyć w takim strasznym poniżeniu, pod obstrzałem tylu nienawistnych spojrzeń. I to przeczucie, jakże niebezpieczne, narastało wraz z upływem czasu i zdawać się mogło, że w końcu eksploduje. Dlatego pani Seo opuściła dom. Świat, jaki poznała w swoich książkach, zmusił ją do buntu przeciwko światu, który ją otaczał.

      Twarz pani Seo sposępniała na myśl, że być może wszystkie te nauki obrócą się pewnego dnia przeciwko Jin, podobnie jak obróciły się przeciwko niej.

      Po kolacji ojciec Blanc przeniósł się do pokoju gościnnego. Postawił lampion na podłodze i kazał Jin powtarzać słowa francuskie: „ja”, „ty”, „on”, „ona”… Yeon siedział obok Jin. Pani Seo zmywała naczynia i przysłuchiwała się, jak dziewczynka powtarza kolejne słowa – posłusznie, dokładnie. W pewnym momencie zapytała się ojca Blanc, jak mówi się po francusku „kwiat”.

      – La fleur.

      „La fleur” – Jin powtórzyła słowo, którego jej język, podniebienie, nos, gardło nigdy wcześniej nie wypowiadały.

      Pani Seo zmyła wszystkie naczynia, ułożyła je równo, by obeschły, a potem uchyliła drzwi do pokoju gościnnego i zajrzała do środka.

      Uczenie dziecka nie jest jedynym źródłem radości. Przyglądanie się dziecku pochylonemu nad książką może także sprawić radość, podobną do tej, jaką rodzi widok rozkwitających pąków lilii. To czuła pani Seo, kiedy przyglądała się, jak Jin z błyszczącymi w świetle lampionów oczyma powtarza za ojcem Blanc obce słowa. I czuła się ogromnie poruszona. W jej sercu tlił się wciąż niepokój, że wszystkie te nauki obrócą się przeciwko dziewczynce, a ona nie będzie w stanie temu zaradzić, zarazem jednak czuła, jak w jej sercu niepostrzeżenie rodzi się nowe pragnienie. Żeby Jin odkryła swoje wrodzone zdolności, żeby mogła podążyć swoją drogą. Pani Seo stała teraz w progu z ręką na klamce, patrzyła na Jin. Ojciec Blanc spojrzał rozpromieniony. „Sama pani widzi, jak doskonale sobie radzi!” Wypowiedział słowo „nous” i wyjaśnił jego znaczenie – „my”, a wtedy Jin spojrzała na panią Seo, potem przeniosła wzrok na Yeona, „nous” – powtórzyła, jakby obejmowała ich tym słowem. Kto nosi w sobie muzykę, doświadczy samotności, nawet gdy nie słucha jej sam. Bo ona wyraża się nie poprzez bliskość ciał, lecz poprzez bliskość duszy. Jin w skupieniu wypowiadała słowa, starając się odpowiednio ułożyć język. Z wysiłku jej policzki oblały się rumieńcem. Yeon wsłuchiwał się w dźwięki, które zbierały się w jej ustach, a następnie z nich wyłaniały. Siedział pochylony, jego twarz zdradzała samotność.

      Pani Seo zamknęła cicho drzwi. Do jej uszu doleciał głos ojca Blanc, który tłumaczył Jin, że musi często powtarzać wszystkie wyuczone


Скачать книгу