Blaski i cienie II Rzeczypospolitej. Sławomir Koper

Blaski i cienie II Rzeczypospolitej - Sławomir Koper


Скачать книгу
przeglądu reklam przedwojennych sklepów kolonialnych – zauważa Robert Makłowicz – widać, że docierały do nas między innymi: parmezan, kapary, ostrygi, pasztety strasburskie czy homary. Te produkty były wówczas bardziej powszechne niż dziś! Oczywiście były one dostępne tylko dla ludzi majętnych, ale mimo wszystko były na rynku i ktoś je kupował. Nawet patrząc z dzisiejszej perspektywy, można dostać oczopląsu, przeglądając przedwojenne reklamy pokazujące te wszystkie produkty”25.

      Sklepy kolonialne (delikatesy) stanowiły jednak tylko ekskluzywny dodatek do zwyczajowych miejsc handlowych. W dużych miastach, z Warszawą na czele, głównym miejscem zakupu żywności były targowiska. Warto pamiętać, że stołeczny Rynek Starego Miasta przestał pełnić tę funkcję dopiero w 1912 roku (!), ale nadal funkcjonował bazar zlokalizowany na Szerokim Dunaju, handlowano również pomiędzy Świętojerską a Franciszkańską. Największym warszawskim bazarem w tamtych czasach był jednak słynny Kercelak na Woli. Tam rzeczywiście można było dostać wszystko, a zakupy ułatwiał przejrzysty podział placu.

      Na początku XX stulecia nad Wisłę dotarły nowe trendy w dziedzinie handlu – uruchomiono hale targowe przy placu Mirowskim (Hale Mirowskie). Obiekt był skanalizowany, stoiska mięsne zostały wyposażone w marmurowe stoły, a podłogi wyłożono terakotą. Handel bazarowy ma jednak swoje prawa, dlatego – podobnie jak dziś – nie ograniczał się do zamkniętej przestrzeni. Hale Mirowskie nie były jedynym nowoczesnym punktem targowym w stolicy, funkcjonowała również hala targowa przy ulicy Koszykowej, a w 1938 roku rozpoczęto budowę nowoczesnego pawilonu handlowego na Marymoncie. Prace przerwano jednak we wrześniu 1939 roku, a po wojnie już ich nie wznowiono.

      W okresie międzywojennym ogólnowarszawski status uzyskał praski bazar Różyckiego przy ulicy Targowej. W jego pobliżu powstawały zakłady rzemieślnicze produkujące na potrzeby targowiska rozmaite towary, a miejscowi handlowcy błyskawicznie reagowali na zapotrzebowanie społeczne.

      „Pamiętam – wspominał jeden z bywalców targowiska – jak w latach 30. na bazarze Różyckiego sprzedawano takie małe pudełeczko, przez które przeciągnięta była nitka nasmarowana kalafonią. Przesuwanie pudełeczka w górę i w dół nitki dawało skrzypiący dźwięk. To urządzenia nazywało się »kiepura«. »Komu kiepurę za 50 groszy, komu?« – wołali sprzedawcy, wydobywając głos ze swych urządzeń przypominających gdakanie kury”26.

      W latach międzywojennych bazar Różyckiego nie uzyskał podobnego znaczenia jak Kercelak, zapewne miały na to wpływ mniej zorganizowane formy handlu obowiązujące na targowisku. Różycki sprawiał wrażenie zaniedbanego placu targowego z tymczasowymi straganami i kłębiącym się tłumem handlujących. Można tam było kupić i sprzedać wszystko – zarówno ubrania oraz sprzęty domowego użytku, jak i „drób, gołębie, króliki i inne żywe stworzenia”. Do tego dochodziły „sagany z flakami i podrobami podgrzewanymi na miejscu”. Nie było natomiast tłoku przy straganach z rybami, gdyż „drobnicę przez cały dzień dostarczali z pobliskiej łachy wiślanej wędkarze”. Natomiast wczesnym rankiem „można było często dostać dobrego sandacza, węgorza czy suma”27.

      Duże zaniepokojenie budził również stan sanitarny targowiska, a następcy Juliana Różyckiego, założyciela bazaru, koncentrowali się raczej na zarabianiu pieniędzy niż na inwestycjach.

      „(…) bazar Różyckiego mógłby uchodzić za wzorowy – komentowano na łamach »Głosu Pragi« w 1934 roku – gdyby… Co tu dużo pisać: wszyscy zrobili swoje. Przede wszystkim najbiedniejsi, drobni handlarze, którzy włożyli dużo starań, aby ich miejsce handlu wyglądało porządnie. Jeden tylko p. Różycki (…), bogacz, prawdziwy krezus, nie tylko w skali praskiej, lecz i warszawskiej, ograniczył się wyłącznie do wykonania – i to pod przymusem – tego, co mu nakazały wykonać władze. (…) Ile to trzeba było się namęczyć, by tego p. Różyckiego skłonić do wydania kilkunastu czy kilkudziesięciu złotych na doprowadzenie do porządku jakiegoś zaniedbanego drobiazgu. Doprawdy wstyd, p. Różycki, żeby na pana tracić tyle energii, podczas gdy pan powinien służyć przykładem ludności praskiej”28.

      Handel uliczny starano się ucywilizować również w innych miastach, za najlepszy sposób uznając budowę hal targowych. Powstawały one w Gdyni, Krakowie, Katowicach, ale także inwestowano w mniejszych miastach.

      „Od strony północnej – opisywano nową halę w Piotrkowie Trybunalskim – przedstawiony jest handel regionalny, przede wszystkim płodami rolnymi, uosabiany przez mleczarkę z bańkami, kobiety z koszami owoców i mężczyzn pędzących zwierzęta na targ, a od południa – handlu »wielkiego«, międzynarodowego, symbolizowanego przez statek pod żaglami, wielką lokomotywę i rybaków morskich ciągnących sieci”29.

      W ścisłym centrum miast nie sytuowano targowisk, tam zakupy robiono w eleganckich sklepach spożywczych. W stolicy rywalizowały ze sobą dwie firmy: Bracia Hirszfeld i Bracia Pakulscy. Pierwsza w swoich sklepach na Nowym Świecie i na Marszałkowskiej postawiła na elegancję, Pakulscy zaś, właściciele pięciu sklepów, odwoływali się do XIX-wiecznej tradycji.

      „Każdy wchodzący klient – wspominał publicysta Zbigniew Pakalski – był natychmiast przechwytywany przez wolnego ekspedienta i załatwiany od początku do końca w jednym miejscu, z tym że po rozstawione w różnych miejscach towary biegał sprzedawca, a nie kupujący. Ciekawe, że tam się mijali i nawzajem sobie nie przeszkadzali”30.

      Sklepy dbały o swój wizerunek, zakupione towary pakowano w papier i torebki z logo firmy, a sprawunki przewiązywano eleganckim sznurkiem z drewnianym kołkiem, który służył jako uchwyt. Kołki i sznurki również miały znaki firmowe, a projektowali je najwybitniejsi polscy plastycy z Zofią Stryjeńską na czele! Eleganckie sklepy w centrum stolicy były powszechnie znane, przyjezdni traktowali je jako jedną z atrakcji turystycznych miasta.

      „Zabytki i osobliwości historyczne Warszawy mają licznych miłośników – tłumaczyła propagatorka rzemiosła i sztuki ludowej Janina Orynżyna w przewodniku przygotowanym przez współpracowników »Wiadomości Literackich« – ale żaden przeciętny turysta nie wyjedzie ze stolicy, zanim nie spędzi co najmniej kilku godzin przed wystawami sklepów, choćby na Marszałkowskiej i Nowym Świecie. Przybysze stoją olśnieni przepychem sklepów spożywczych, istnym rogiem obfitości wszelkich płodów ziemi – złocistej krągłości owoców, krwistych płatów mięsiwa, lśniących pokładów ryb, brunatnych brył i wieńców wędlin, srebrnych piramid konserw. (…) Starsi przyjezdni dziwią się niespotykanej za czasów ich młodości obfitości nowalii, które robią wiosnę w sklepach już w grudniu, gospodynie (…) uczą się przyrządzania ryb, które wyrzuca do Warszawy polskie morze”31.

      Warszawa zawsze lubiła się bawić, a jej elity – jeszcze bardziej. Centrum stolicy obfitowało w różnego rodzaju lokale gastronomiczne, z których najważniejsze mieściły się w okolicach Krakowskiego Przedmieścia, Nowego Światu i Marszałkowskiej. Tam właściwie każdy mógł znaleźć dla siebie coś odpowiedniego.

      Do warszawskich obyczajów należała wizyta w lokalu po seansie teatralnym lub kinowym. Młodzież z reguły odwiedzała cukiernie, a ludzie w bardziej statecznym wieku wybierali kolację w restauracji. Wieczorami najlepsze lokale przeżywały oblężenie, chociaż na brak klienteli nie narzekały również w ciągu dnia. Czas realizacji zamówienia wynosił 15 minut (z przyniesieniem potrawy do stolika), a za opóźnienie osobiście płaciła obsługa restauracji!

      Znakomitą renomą cieszyła się restauracja Lijewskiego położona naprzeciwko uniwersytetu. Lokal posiadał „pretensjonalne wnętrze, umajone zielenią asparagusów i paproci, utrzymane w jakimś japońsko-secesyjnym stylu”. W pierwszej sali „mieścił się bufet i olbrzymie akwarium, które służyło za bazę przeznaczonych na patelnię szczupaków, karpi i sandaczy”. Akwarium stwarzało jednak pewne niebezpieczeństwo, albowiem zdarzyło się podobno kilka razy, że wpadli do niego nietrzeźwi goście…

      W


Скачать книгу