Winnetou. Karol May

Winnetou - Karol May


Скачать книгу
to zbyt wiele nie kosztowało, że życzyłem im tych wszystkich wspaniałości, oni zaś cieszyli się, jak gdyby je istotnie dostali. Była to najlepsza z moich mów, jakie kiedykolwiek w życiu wygłosiłem, toteż przyjęto ją z bezprzykładną radością. Lis tak szeroko rozwierał usta za każdym swoim „howgh”, że udało mi się pozbyć fajki pokoju, wsunąwszy mu ją pomiędzy długie, żółte zęby. On zamilkł natychmiast, pragnąc napawać się jej zawartością.

      Wyjąłem z kieszeni cygaro i zapaliłem je dla zabicia przykrego smaku. Jakież pożądliwe spojrzenia zwrócili teraz na mnie czerwonoskórzy! Lis otworzył usta, aż mu fajka wypadła. Widać było po nim, że wolałby teraz jedno cygaro niż tysiąc fajek pokoju i kinnikinniku. Zabrałem ze sobą sporo cygar, mogłem więc dać każdemu z Indian po jednym.

      Na tym skończyły się formalności. Czerwonoskórzy byli teraz w najlepszym nastroju. Toteż Sam rozpoczął pytaniem:

      – Moi bracia mówią, że wykopano topór wojenny między nimi a Apaczami Mescalero. Od kiedy topór nie spoczywa już w ziemi?

      – Od czasu, który blade twarze nazywają dwa tygodnie. Mój brat Sam przebywał widocznie w dalekich stronach, skoro nie słyszał o tym.

      – To prawda. Ale co skłoniło moich braci do pochwycenia za broń?

      – Te psy Apacze zabiły naszych czterech wojowników.

      – Gdzie?

      – Nad Rio Pecos.

      – Wszak tam nie stoją wasze namioty. Czego tam chcieli wasi wojownicy?

      Nie namyślając się ani chwilki, Kiowa powiedział całą prawdę:

      – Gromada naszych wojowników wyruszyła, aby nocą zabrać konie Apaczów. Te psy śmierdzące czuwały jednak dobrze. Zaczęli się bronić i zabili nam czterech dzielnych wojowników. Dlatego między nami a nimi został wykopany topór wojenny.

      Kiowowie postanowili zatem ukraść konie, ale ich schwytano i odpędzono. Sami byli temu winni, że kilku z nich postradało życie. Mimo to mieli za to odpokutować Apacze, którzy bronili swojej własności. Tymczasem Sam pytał dalej:

      – Czy Apacze wiedzą o tym, że wasi wojownicy wyruszyli przeciwko nim?

      – Czy brat mój sądzi, że powiedzieliśmy im to? Napadniemy na nich znienacka, zabijemy, ilu zdołamy, i zabierzemy potem wszystko, co nam się przyda z ich rzeczy.

      To było straszne! Nie mogłem się dłużej powstrzymać od pytania:

      – Dlaczego dzielni moi bracia chcieli zabrać konie Apaczom? Słyszałem, że bogaty szczep Kiowa posiada daleko więcej koni, niż potrzebuje.

      Lis spojrzał mi w twarz z uśmiechem i odrzekł:

      – Mój młody brat Old Shatterhand przybył zza Wielkiej Wody i jeszcze nie wie, jak żyją i myślą ludzie po tej stronie. Tak, mamy dużo koni, ale przybyli biali mężowie i chcieli je od nas zakupić. Chcieli tak dużo, że nie mogliśmy im takiej ilości dostarczyć. Wtedy biali opowiedzieli nam o stadach koni Apaczów i przyrzekli za każdego ich konia tyle towarów i brandy, co za konia Kiowów. Wobec tego nasi wojownicy udali się po konie do Apaczów.

      A więc kto był winien śmierci już poległych i przyszłego rozlewu krwi? Biali handlarze koni, którzy chcieli płacić za nie wódką i wysyłali Kiowów na kradzież!

      – Czy mój brat Lis wyszedł na zwiady? – pytał dalej Sam.

      – Tak.

      – Kiedy wasi wojownicy przybędą za wami?

      – Może o jeden dzień później.

      – Kto nimi dowodzi? Ilu ma wojowników ze sobą?

      – Sam waleczny wódz Tangua. Przywiedzie dwakroć po sto. Spadniemy na Apaczów jak orzeł na wrony, które go nie spostrzegły.

      – Mój brat się myli. Apacze wiedzą, że Kiowowie mają na nich uderzyć.

      Lis potrząsnął głową z niedowierzaniem i odrzekł:

      – Skądże by się o tym dowiedzieli? Czy uszy ich sięgają do namiotów Kiowów?

      – Apacze mają uszy, które umieją chodzić i jeździć. Widzieliśmy wczoraj czworo takich uszu, które były koło namiotów Kiowów, by podsłuchiwać.

      – Uff! Czworo uszu? A więc dwaj wojownicy byli u nas na zwiadach? W takim razie wracam zaraz do wodza. Wyruszyło tylko dwustu wojowników.

      – Ja pojadę z tobą, ale nie do Tanguy, lecz do naszego obozu.

      – Mój brat Sam bardzo się myli.

      – Połuchaj, co ci powiem! Czy chcecie wodza Apaczów, Inczu-czunę, schwytać żywcem?

      – Uff! – zawołał Kiowa, jakby tknięty iskrą elektryczną, a jego ludzie nadstawili uszu.

      – I jego syna z nim razem?

      – Uff, uff! Znam mego brata Sama, bo inaczej pomyślałbym, że na jego języku mieszka teraz żart, którego nie mógłbym ścierpieć.

      – Pshaw! Mówię poważnie. Możecie żywcem pochwycić wodza i jego syna.

      – Gdzie i kiedy?

      – Koło naszego obozu. Już wkrótce.

      – Ja nie wiem, gdzie się ten obóz znajduje.

      – Zobaczycie, gdyż pojedziecie bardzo chętnie, usłyszawszy to, co teraz powiem.

      Opowiedział im o naszym sektorze i o tym, co tu robimy, przeciw czemu oni nic nie mieli, a potem o spotkaniu z obu Apaczami i dodał do tego uwagę:

      – Zdziwiłem się widząc, że obaj wodzowie byli sami, i sądziłem, że w czasie polowania na bizony odłączyli się na krótko od swych wojowników. Ale teraz wiem, co to znaczy. Obaj Apacze byli u was na zwiadach. Teraz udali się do domu. Jazda Winnetou opóźni się, bo wiezie zwłoki, ale Inczu-czuna pojechał naprzód i zajeździ konia na śmierć, jeśli będzie potrzeba, by zgromadzić swych wojowników.

      – Dlatego muszę prędko donieść o tym naszemu wodzowi!

      – Niechaj mój brat zaczeka i pozwoli mi skończyć! Apacze zechcą się zemścić podwójnie, na was i na nas, z powodu zamordowania Kleki-petry. Wyślą więc większy oddział przeciwko wam, mniejszy przeciwko nam, a na czele tego drugiego stanie wódz ze swoim synem. Po napadzie na nas połączą się z większym oddziałem. Gdy ci pokażę nasz obóz, pojedziesz do twego wodza i oznajmisz mu wszystko, co wiesz ode mnie. Następnie przybędziecie do nas, zaczekacie na Inczu-czunę i weźmiecie go do niewoli z jego niewielką garstką. Was jest dwustu, a on nie przyprowadzi więcej niż pięćdziesięciu. Nas jest dwudziestu białych i pomożemy wam oczywiście; zwyciężycie więc Apaczów z wielką łatwością. Skoro potem dostaniecie w swe ręce obu wodzów, będzie to znaczyło tyle samo, jak gdybyście opanowali cały szczep. Będziecie mogli wówczas zażądać, co wam się spodoba. Czy mój brat nie uznaje słuszności tego wszystkiego?

      – Tak. Plan mojego brata Sama jest dobry. Skoro wódz się o nim dowie, czym prędzej zastosujemy się do tego planu.

      – A więc ruszajmy i jedźmy szybko, żebyśmy jeszcze przed nocą dotarli do obozu!

      Wsiedliśmy na wypoczęte już konie i popędziliśmy cwałem. Oczywiście teraz nie trzymaliśmy się już tropu, lecz jechaliśmy wprost do obozu, nie potrzebowaliśmy więc kołować.

      Muszę nadmienić, że postępowanie Sama wcale mnie nie zbudowało, a raczej nawet rozgniewało. Winnetou, ten szlachetny Winnetou, miał razem z ojcem i pięćdziesięcioma wojownikami wpaść w zastawioną pułapkę! Jeśliby się to udało, oni obaj i ich Apacze byliby zgubieni. Jak mógł Hawkens doradzić coś podobnego!

      Wszystkie


Скачать книгу