Bastion. Стивен Кинг
innymi dlatego tak źle cię potraktowała. Edmonton stwierdził, że była idealnym obiektem dla każdego wirusa. Ma już swoje lata, ale nie chce się z tym pogodzić. Pracuje ciężej ode mnie.
– Czy jest bardzo chora, tato?
– Leży w łóżku, pije sok i łyka tabletki, które przepisał jej Tom. Wziąłem wolny dzień, a jutro ma przyjść pani Halliday, żeby z nią posiedzieć. Będą mogły opracować razem plan lipcowego spotkania Towarzystwa Historycznego.
Westchnął, a za oknem strzelił kolejny piorun, wywołując trzask w słuchawce.
Fran zapytała z niepokojem:
– Czy sądzisz, że miałaby coś przeciwko temu, żebym…
– Raczej tak. Daj jej trochę czasu. Dojdzie do siebie.
Cztery godziny później, wciągając na głowę plastikowy kaptur od deszczu, Fran zastanawiała się, czy jej matka rzeczywiście kiedykolwiek dojdzie do siebie. Może gdyby usunęła ciążę, nikt w mieście by się o tym nie dowiedział. Nie, to było raczej mało prawdopodobne. W niedużych miasteczkach plotki rozchodzą się w błyskawicznym tempie. A gdyby zatrzymała dziecko… ale w gruncie rzeczy chyba o tym nie myślała.
Czy aby na pewno? Na pewno?
Kiedy wkładała płaszcz, poczuła ukłucie winy. Jej matka była wyczerpana. Oczywiście, że tak. Fran widziała to wyraźnie, kiedy witała się z nią po powrocie z college’u. Carla miała worki pod oczami, pożółkłą cerę, a w jej włosach, pomimo modnej fryzury i płukanek za trzydzieści dolarów, można było dostrzec ślady siwizny. Niemniej jednak…
Czuła, że ogarnia ją coraz większe przygnębienie. Zaczęła się zastanawiać, co by było, gdyby przeziębienie matki przerodziło się w zapalenie płuc lub głębokie załamanie psychiczne. Albo gdyby umarła. Co za okropna myśl. To się nie może stać, proszę, Boże, tylko nie to. Oczywiście, że nie. Lekarstwa pokonają chorobę, a kiedy Frannie zniknie jej na trochę z oczu i zadomowi się w Somersworth, matka otrząśnie się z szoku.
Nagle zadzwonił telefon.
Frannie przez chwilę wpatrywała się tępym wzrokiem w aparat, a tymczasem na zewnątrz błysnął kolejny piorun; grzmot rozległ się tak blisko, że Frannie drgnęła gwałtownie i skrzywiła się.
Dryń, dryń, dryń.
Ale przecież odebrała już dzisiaj trzy telefony… Kto jeszcze mógł do niej dzwonić? Debbie nie musiała oddzwaniać, Jesse chyba raczej też nie. Może to Telefoniczna Wygrana albo jakiś telefoniczny akwizytor.
Kiedy sięgnęła po słuchawkę, nie wiadomo dlaczego przyszło jej do głowy, że znowu dzwoni jej ojciec i ma jej do zakomunikowania coś jeszcze gorszego. To jak placek, powiedziała sobie w duchu. Odpowiedzialność jest jak placek: każdy musi odkroić dla siebie kawałek i zjeść go do ostatniego okruszka.
– Halo?
W słuchawce panowała głucha cisza. Frannie zmarszczyła brwi i powtórzyła głośniej: „Halo?”. Po chwili usłyszała dziwnie zduszony głos ojca:
– Fran?
Ze zgrozą uświadomiła sobie, że Peter Goldsmith z trudem tłumi płacz. Uniosła dłoń do szyi i z całej siły zacisnęła palce na brzegach kaptura przeciwdeszczowego.
– Tatusiu? Co się stało? Czy chodzi o mamę?
– Frannie, będę musiał cię stamtąd zabrać. Przyjadę po ciebie. Zaraz tam będę.
– Czy z mamą wszystko w porządku?! – krzyknęła do słuchawki.
Nad Harborside znów przetoczył się grzmot. Frannie rozpłakała się.
– Powiedz mi, tatusiu!
– Jej stan się pogorszył, to wszystko, co wiem – odparł Peter. – Pogorszyło się jej mniej więcej godzinę po naszej rozmowie. Gorączka wzrosła i zaczęła bredzić. Próbowałem skontaktować się z Tomem… ale Rachel powiedziała, że wyjechał… że ma mnóstwo wezwań do chorych… więc zadzwoniłem do szpitala w Sanford… i dowiedziałem się, że obie karetki są w tej chwili zajęte, lecz Carla natychmiast zostanie wpisana na listę. Słyszałaś, Frannie? Na listę! Skąd do cholery wzięła się nagle jakaś lista? O ile mi wiadomo, Jim Warrington, kierowca jednej z karetek, jeżeli nie ma akurat wypadku na szosie, zwykle obija się albo gra w remika. Co to za lista, do diabła?
– Uspokój się, tatusiu. Uspokój się. Uspokój się.
Po jej twarzy znów popłynęły łzy, więc wypuściła z dłoni brzegi kaptura i uniosła ją do oczu.
– Jeżeli mama jest jeszcze w domu, lepiej sam zawieź ją do szpitala.
– Nie… nie, przyjechali przed kwadransem. Chryste, Frannie, w karetce z tyłu było sześć osób! Jedną z nich był Will Ronson, sprzedawca z drogerii. A Carla… twoja matka… kiedy wnosili ją do karetki, raz po raz powtarzała: „Nie mogę złapać oddechu, Peter, nie mogę oddychać, dlaczego nie mogę oddychać?”. Chryste Panie! – dokończył łamiącym się, piskliwym głosem, który zmroził Frannie do szpiku kości.
– Możesz prowadzić, tatusiu? Czy możesz tu przyjechać?
– Tak, jasne, że tak – odparł.
Najwyraźniej zdołał się opanować.
– Będę czekała na werandzie.
Odłożyła słuchawkę i zeszła po schodach. Trzęsły się jej kolana. Kiedy znalazła się na werandzie, zobaczyła, że mimo iż nadal pada, chmury zaczynają się już rozpraszać, a przez szczeliny między nimi przebijają promienie popołudniowego słońca. Odruchowo zaczęła szukać wzrokiem tęczy i po chwili dostrzegła ją w oddali nad wodą – zamglony mistyczny łuk. W głębi serca nadal dręczyło ją poczucie winy. Miała wrażenie, jakby w jej żołądku i tam, gdzie rozwijało się teraz nowe życie, zagnieździły się jakieś włochate stwory.
Ponownie się rozpłakała.
„Zjedz swój kawałek placka – powiedziała do siebie, czekając na przyjazd ojca. – Okropnie smakuje, ale musisz go zjeść. A potem, jeśli zechcesz, możesz dostać dokładkę. Jedną albo nawet dwie. Zjedz swój kawałek placka… do ostatniego okruszka”.
ROZDZIAŁ 21
Stu Redman był przerażony.
Wyjrzał przez okratowane okno swojego nowego pokoju w Stovington w Vermoncie i daleko w dole zobaczył niewielkie miasteczko, miniaturowe szyldy stacji benzynowej, jakieś fabryczne zabudowania, główną ulicę, rzekę, rogatkę, a za nią granitowy kręgosłup zachodniego krańca Nowej Anglii – Green Mountains.
Był przerażony, bo pomieszczenie, w którym się znajdował, bardziej przypominało celę niż szpitalną izolatkę, a Denninger zniknął. Nie widział go, odkąd cały ten cyrk na kółkach przeniósł się tutaj z Atlanty. Deitz również rozpłynął się bez śladu. Stu podejrzewał, że obaj mogli zachorować – i kto wie, czy jeszcze żyli.
Ktoś popełnił błąd albo choroba sprowadzona do Arnette przez Charlesa D. Campiona okazała się bardziej zaraźliwa, niż przypuszczano. Tak czy inaczej, Centrum Badań Chorób Zakaźnych w Atlancie przestało być bezpieczne, a wszyscy, którzy się tam obecnie znajdowali, mieli sporą szanse przetestować na sobie efekty działania wirusa znanego jako A-Prime lub supergrypa.
Poddawano go różnym testom, ale wszystkie wydawały się bardzo pobieżne. Poza tym nie przestrzegano pór przeprowadzania badań. Ich wyniki wprawdzie zapisywano, ale Stu miał wrażenie, że potem ktoś natychmiast wrzucał je do maszyny niszczącej.
Jednak nie to było najgorsze. Najgorsze były pistolety. Pielęgniarki, które przychodziły, by pobrać próbki