Ogniem i mieczem. Henryk Sienkiewicz

Ogniem i mieczem - Henryk  Sienkiewicz


Скачать книгу
prędzej.

      — A którędy jechać?

      — Prosto do gościńca.

      — To jest gościniec?

      — Kniaź Jarema kazał, żeby był, to i jest.

      Pan Zagłoba mówił umyślnie bardzo głośno, aby wśród krzyków i gwaru spora garść semenów mogła go słyszeć.

      — Dajcie i im gorzałki — rzekł do mołojców, ukazując na chłopów — ale wprzód dajcie mnie miodu, bo chłodno.

      Jeden z semenów zaczerpnął z beczki trójniaku w garncową blaszankę i podał ją na czapce panu Zagłobie.

      Szlachcic wziął ostrożnie we dwie ręce, aby płyn się nie rozlał, przytknął garncówkę do wąsów i przechyliwszy w tył głowę jął pić wolno, ale bez wytchnienia.

      Pił, pił — aż mołojcy poczęli się dziwić:

      — Baczyw ty[1352]? — szeptali jeden do drugiego. — Trastia joho mordowała[1353]!

      Tymczasem głowa pana Zagłoby przechylała się z wolna w tył, wreszcie przechyliła zupełnie, aż na koniec garncówkę od poczerwieniałej twarzy odjął, wargę wysunął, brwi podniósł i mówił jakby sam do siebie:

      — O! wcale niezły — odstały. Zaraz widać, że nie zły. Szkoda takiego miodu na wasze chamskie gardła. Dobra by była dla was i braha[1354]. Srogi miód, srogi, czuję, że mi ulżyło i żem się trochę pocieszył.

      Jakoż ulżyło panu Zagłobie rzeczywiście, w głowie mu pojaśniało, nabrał fantazji i widocznym było, że krew jego, podlana miodem, utworzyła on wyborny likwor, o którym sam powiadał, a od którego na całe ciało rozchodzi się męstwo i odwaga.

      Skinął Kozakom ręką, że mogą dalej pić, i odwróciwszy się, przeszedł wolnym krokiem cały dziedziniec, obejrzał uważnie wszystkie kąty, przeszedł most na fosie i skręcił wedle częstokołu, aby zobaczyć, czy straże dobrze pilnują domostwa.

      Pierwszy strażnik spał, drugi, trzeci i czwarty również. Byli pomęczeni drogą, a przy tym przyszli już pijani na miejsce i pospali się od razu.

      — Mógłbym jeszcze i którego z nich wykraść, abym zaś miał pachołka do posług — mruknął pan Zagłoba.

      To rzekłszy wrócił wprost do dworu, wszedł znowu do złowrogiej sieni, zajrzał do Bohuna, a widząc, że watażka nie daje znaku życia, cofnął się ku drzwiom Heleny i otworzywszy je z cicha, wszedł do komnaty, z której dochodził szmer jakoby modlitwy.

      Właściwie była to komnata kniazia Wasyla, Helena jednak była przy kniaziu, w pobliżu którego czuła się bezpieczniejszą. Ślepy Wasyl klęczał przed obrazem Świętej-Przeczystej, przed którym paliła się lampka, Helena obok niego; oboje modlili się głośno. Ujrzawszy Zagłobę, zwróciła nań przerażone oczy. Zagłoba położył palec na ustach.

      — Mościa panno — rzekł — jam przyjaciel pana Skrzetuskiego.

      — Ratuj! — odpowiedziała Helena.

      — Po tom też tu przyszedł; zdaj się na mnie.

      — Co mam czynić?

      — Trzeba uciekać, póki ten czort bez zmysłów leży.

      — Co mam czynić?

      — Wdziej na się ubiór męski i jak zapukam we drzwi, wyjdź.

      Helena zawahała się. Nieufność błysnęła w jej oczach.

      — Mamże waćpanu wierzyć?

      — A co masz lepszego?

      — Prawda, prawda jest. Ale mi przysiąż, że nie zdradzisz.

      — Rozum się waćpannie pomieszał. Ale kiedy chcesz, przysięgnę. Tak mi dopomóż Bóg i święty krzyż. Tu twoja zguba, ocalenie w ucieczce.

      — Tak jest, tak jest.

      — Wdziej męski ubiór co prędzej i czekaj.

      — A Wasyl?

      — Jaki Wasyl?

      — Brat mój obłąkany — rzekła Helena.

      — Tobie grozi zguba, nie jemu — odparł Zagłoba. — Jeśli on obłąkany, to on dla Kozaków święty. Jakoż widziałem, że go mają za proroka.

      — Tak jest. Bohunowi nic on nie zawinił.

      — Musimy go zostawić, inaczej zginiemy — i pan Skrzetuski z nami. Śpiesz się waćpanna.

      Z tymi słowy pan Zagłoba opuścił izbę i udał się wprost do Bohuna.

      Watażka blady był i osłabiony, ale oczy miał otwarte.

      — Lepiej ci? — spytał Zagłoba.

      Bohun chciał przemówić i nie mógł.

      — Nie możesz mówić?

      Bohun poruszył głową na znak, że nie może, ale w tej samej chwili cierpienie wyryło się na jego twarzy. Rany od ruchu zabolały go widocznie.

      — To i krzyczeć byś nie mógł?

      Bohun oczyma tylko dał znać, że nie.

      — Ani się ruszyć?

      Ten sam znak.

      — To i lepiej, bo nie będziesz ani mówił, ani krzyczał, ani się ruszał, a ja tymczasem z kniaziówną do Łubniów[1355] pojadę. Jeśli ci jej nie zdmuchnę, to się pozwolę starej babie w żarnach na osypkę zemleć. Jak to, łajdaku? Myślisz, że nie mam dosyć twojej kompanii, że się będę dłużej z chamem pospolitował? O niecnoto, myślałeś, że dla twego wina, dla twoich kości i twoich chłopskich amorów zabójstwa będę czynił i do rebelii z tobą pójdę? Nie, nic z tego, gładyszu!

      W miarę jak pan Zagłoba perorował, czarne oczy watażki roztwierały się szerzej i szerzej. Czy śnił? Czy była to jawa? Czy żart pana Zagłoby?

      A pan Zagłoba mówił dalej:

      — Czegóż ślepie wytrzeszczasz jak kot na sperkę? Czy myślisz, że tego nie uczynię? Może się każesz pokłonić komu w Łubniach? Może cyrulika ci stamtąd przysłać? A może mistrza[1356] u księcia pana zamówić?

      Blada twarz watażki stała się straszną. Zrozumiał, że Zagłoba prawdę mówi, z oczu strzeliły mu gromy rozpaczy i wściekłości, na twarz uderzył płomień. Jedno nadludzkie wysilenie — podniósł się i z ust wyrwał mu się krzyk:

      — Hej, semen...

      Nie skończył, gdyż pan Zagłoba z szybkością błyskawicy zarzucił mu na głowę jego własny żupan i w jednej chwili okręcił ją całkowicie — po czym obalił go na wznak.

      — Nie krzycz, bo ci to zaszkodzi — mówił z cicha, sapiąc mocno. — Mogłaby cię jutro głowa rozboleć, przeto jako dobry przyjaciel, mam o tobie staranie. Tak, tak, będzie ci i ciepło, i zaśniesz smacznie, i gardła nie przekrzyczysz. Abyś zaś opatrunku nie zdarł, to ci ręce zawiążę, a wszystko per amicitiam[1357], abyś mnie wspominał wdzięcznie.

      To rzekłszy, obwinął pasem ręce Kozaka, zaciągnął węzeł; drugim, swoim własnym, skrępował mu nogi. Watażka nic już nie czuł, bo zemdlał.

      — Choremu przystoi leżeć spokojnie — mówił — aby mu humory do głowy nie biły, od czego deliriumСкачать книгу


<p>1352</p>

Baczyw ty (ukr.) — widziales.

<p>1353</p>

Trastia joho mordowala (ukr.) — niech go cholera wezmie.

<p>1354</p>

braha — zacier, mety, pozostalosci po pedzeniu wodki.

<p>1355</p>

Lubnie — miasto na Poltawszczyznie, na sr.-wsch. Ukrainie, rezydencja ksiazat Wisniowieckich.

<p>1356</p>

mistrza — tj. kata.

<p>1357</p>

per amicitiam (lac.) — przez przyjazn.