Blask. Margaret Mazzantini

Blask - Margaret  Mazzantini


Скачать книгу
błogości.

      Przyjechałem pełen nadziei. Podróż była długa i piękna. W pociągu czytałem, podnosząc od czasu do czasu oczy znad tekstu i obserwując zmieniający się krajobraz: najpierw światło, potem mgła nad nizinami, które wyglądały jak zalane wodą, stare wypłowiałe gospodarstwa, przejazdy kolejowe. „Dobro jest pewne i określone, zło niepewne i nieokreślone”. Powtarzałem to dopiero przeczytane zdanie, które oderwało się od tuszu jak klucz od pęku i wydawało się mówić o nas, o nim, otwierać bramy do nowej nadziei, możliwych bezkresów. To dzięki niemu stawałem się dobry, ludzki. To on pokładał we mnie nadzieję.

      Czy nie tego chcieliśmy? Oddalić się od znanego świata, od bagna niepewności i szukać życia gdzie indziej, daleko. Ta podróż była dla mnie próbą, zasmakowaniem czekającej nas przyszłości. Zapach pociągu, wsiadający ludzie, zwłaszcza na ostatnim odcinku, za Mestre, na podrzędnej linii biegnącej pośród wysokich traw – opatulone kobiety, uczniowie poplamieni atramentem, kolejarze zmierzający do innych pociągów. Wysiadali na stacjach, które wyłaniały się spośród pustych pól, zamykali drzwi, klepali lokomotywę po żelaznym grzbiecie. Kilkakrotnie wstawałem, żeby pomóc jakiemuś starszemu mężczyźnie, jakiejś dziewczynie umieścić bagaż na półce nad głowami. Stary pociąg, gorszy świat, jakby poza czasem.

      Jakaś kobieta wiozła w torbie żywą kurę, nieruchomą, z czerwonym wiszącym grzebieniem, bardzo do niej podobną. Obie wyglądały jak żywa reprodukcja flamandzkiego obrazu. Powoli zacząłem zanurzać się w otaczające mnie malowidło, które ja sam malowałem, z werwą i w artystycznej, desperackiej potrzebie dotarcia do prawdy… Wodnisty krajobraz naszkicowany tuszem i wyraźne postaci współpasażerów oraz ich rażące detale. To nie byli statyści, lecz ludzie wybrani, każdy z osobna, przez wybitnego malarza, przez potomka Brueghla. Czułem zapach kolorów – błota przyczepionego do butów, przyrody zanurzonej w wilgoci poza oknem, gdzie cienkie stróżki walczyły z siłą wiatru. Ze wzruszeniem postrzegałem siebie samego jako ostatniego spośród ludzi… Nigdy tak głęboko i tak namacalnie nie doświadczałem harmonii z żywym światem.

      Pociąg toczył się po starych, cienkich jak wstążki torach, przedzierał się przez skałę, przez ogrom dzikich przepaści. W ich głębi widać było malutkie górskie wioski przypominające kamienie, które oderwały się od ściany i stoczyły w dół. Wszystko było moje. Wszystko było w moim sercu, obijało się swobodnie, a ja trząsłem się ze szczęścia jak niemowlę, które śmieje się po raz pierwszy i każda jego komórka bulgocze z radości. Pociąg stawał i ruszał. Zjadłem bułkę owiniętą w papier, do dzisiaj pamiętam smak chleba nasączonego tłuszczem, moje wielkie i żarłoczne kęsy. Efekt wysokości, oszołomienia młodością, która wreszcie może rozwinąć skrzydła. Byłem jak oszalały ze szczęścia, krew się dotleniła, rozszerzone serce pulsowało mi w głowie. Poszedłem do ubikacji i z otwartymi oczami, patrząc na góry, na fosforyzujące i przepojone ciszą skały, onanizowałem się… W oddali można było jeszcze dostrzec pozostałości po okopach z pierwszej wojny światowej.

      Wysiadłem w gipsowym krajobrazie i ruszyłem prosto w stronę koszar, wielkiego, naburmuszonego budynku. Czekałem chwilę w lodowatym pokoju. Dwóch strażników żartowało szeptem, uśmiechało się do mnie, byli uprzejmi, a ja patrzyłem na nich tak, jak zacząłem patrzeć na chłopaków, ze wstydem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.

      W ostatnim liście opowiedziałem Costantinowi o mojej udręce:

      Wiem, że nie ma dwóch takich samych rzeczy, dlatego my nie jesteśmy podobni do nikogo. Oddalenie od Ciebie jest największą, nieludzką niesprawiedliwością. Komu mogę się z tego zwierzyć? Słyszę ojca, niedawno zajrzał, a ja go szorstko przegnałem. W nocy czuję się zdezorientowany. Bez Ciebie tym miastem zawładnęło znużenie, godziny mijają mozolnie. Poprzedniej nocy kilku wyrostków podpaliło kontener na śmieci, przepchnęli go, a potem wywrócili z nietypową zapalczywością. Ta wyzwolona przemoc jawiła się w moich oczach jak cud. Byłoby wspaniale, gdyby płomienie zajęły wszystko, gdyby nawet rzeka była z benzyny. Padało bez wytchnienia. Deszcze wzburzyły Tybr, woda przelała się przez wały pod mostami, zabrała ze sobą barki i pomosty. Gwałtowny nurt i wiry poniosły wywrócone kajaki do morza. Teraz wszystko pokryło się szarym błotem, podobnym do tego, które mają na sobie noworodki podczas porodu. Boję się. Nie wiem, jak długo zdołam jeszcze na Ciebie czekać. Nasz namiot gdzieś przepadł. Mieliśmy wyruszyć w podróż dookoła świata, pamiętasz? G.

      Podpisywałem się jednym inicjałem i nigdy nie pisałem o sobie w rodzaju męskim. Przypuszczałem, że ktoś może otwierać listy, co prawda koszary to nie więzienie, ale niedaleko mu do niego. Napawająca strachem budowla obszyta drutem kolczastym.

      Z drżeniem wyczekiwałem wieści od niego. Tylko one sprawiały, że oddalenie było cokolwiek warte: znaczek ze stemplem, wymięta przez urzędy pocztowe koperta. Czułem się, jakbym żył w minionych heroicznych czasach, kiedy słowa miały posmak krwi. Wąchałem koperty, długie listy z frontu, w których Costantino wyliczał drobne, codzienne i zawsze rozczarowujące błahostki. Jedzenie było zjadliwe, nauczył się czołgać i strzelać. Naprawdę przypominał głupiego żołnierza z wielką misją, niezważającego na własne życie. Bał się mojego ekscentrycznego charakteru. Ale czego dokładnie? Że wyślę mu zdjęcie z moim kutasem w erekcji, zaopatrzone w dedykację? Gdy dzwonił, zawsze z tej samej kabiny telefonicznej, przy głuchym i naglącym rytmie zbyt szybko łykanych przez aparat monet, a ja ośmieliłem się pożalić na zbyt chłodne listy, pochmurniał, odpowiadał, że on nie jest taki jak ja, że nie umie pisać. Wyobrażałem go sobie, jak sam pierze bieliznę, jak je herbatniki na pryczy, z okruchami na spodniach, z ogoloną głową. Podnosiłem cienkie kartki, które pod światło wypełniały się cieniami, a słowa mieszały się ze sobą. Jego pismo, atramentowy szlaczek, wyglądało jak wyrafinowany haft… Wyobrażałem sobie, że między wierszami kryje się inny list, tajemny, bardziej intymny, bardziej porywczy, napisany atramentem sympatycznym, który tylko moje oczy będą mogły czytać. I ten właśnie list starałem się odszyfrować.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      1

      Wł. Diario Vitt – ilustrowany kalendarz-agenda, który od 1949 aż do 1980 r. towarzyszył kolejnym rocznikom włoskich uczniów (przypisy pochodzą od tłumacza).

      2

      Odyseusz, Iliada, w przekładzie Franciszka Ksawerego Dmochowskiego.

      3

      Jeden z najpopularniejszych programów telewizyjnych transmitowanych przez RAI. Na antenie od 1972 do 1983 r. i krótko w 1987 r.

iVBORw0KGgoAAAANSUhEUgAAAeoAAAK8CAIAAACvMGsa
Скачать книгу